Nie jesteśmy przygotowani

Andrzej Vincenz (Getynga, 1991) ©.Marek Wittbrot

Z Andrzejem VINCENZEM rozmawia Marek WITTBROT 

Prof. Andrzej Vincenz (1922-2014). Polski publicysta i pisarz emigracyjny, profesor slawistyki na Uniwersytecie w Heidelbergu i Uniwersytecie w Getyndze, syn pisarza Stanisława Vincenza. Pochodził z rodziny o bogatych, wielokulurowych tradycjach, urzeczonej kulturą polską, ukraińską i żydowską, posiadającej niegdyś swoje siedziby w Krzyworówni i Bystrecu. W czasie II wojny światowej znalazł się na Węgrzech, potem przedostał się do Austrii. Walczył w 1. dywizji pancernej generała Maczka. Mieszkał w Belgii i Francji, a w ostatnich latach swojego życia w Heidelbergu w Niemczech. Wydał między innymi: Disparition et survivances du franco-provençal (1974), Armand Lévy: compagnon de Mickiewicz, révolutionnaire romantique (1977), Probeheft zum Wörterbuch der deutschen Lehnwörter im Polnischen (1985), Helikon sarmacki (1989), Göttinger Studien zu Wortschatz und Wortbildung imPolnischen (1991).

Zamiast zjednoczenia mamy wzrost nacjonalizmu w Europie.

– To Amerykanie wmawiają nam, że w Europie wzrasta nacjonalizm. Jest inaczej.

– Jak w takim razie wytłumaczyć tę eksplozję nienawiści do obcych. Wystarczy wspomnieć – w samych tylko Niemczech – zajścia w Rostoku i Greiswaldzie, podpalenie domu dla azylantów w Hunxe, gdzie wcześniej 300 mieszkańców podpisało petycję przeciwko azylantom. 34% społeczeństwa – jak podał niedawno hamburski tygodnik „Die Zeit” – opowiedziało się przeciwko obecności obcokrajowców w Niemczech. Niemal każdy dzień przynosi jakieś niepokojące wieści.

– Ostatnie wydarzenia w Niemczech są oczywiście oznaką ksenofobii. Nic nie usprawiedliwia ludzi, którzy kierując się nienawiścią uciekają się do gwałtu. Należy jednak pamiętać, że każdy chce być u siebie. I kiedy nagle w swoim miasteczku spotyka tłumy ludzi, którzy nie mówią jego językiem, czuje się zagrożony.

– Co ze zjednoczoną Europą…? 

– Nie znam żadnej sensownej idei zjednoczonej Europy. Jeśli zjednoczenie ma polegać na tym, że łatwiej będzie można handlować, nie bardzo mnie ono interesuje. Przyjemnie kupować w Niemczech francuskie sery, ale to nie jest najważniejsze. Zjednoczona Europa jest jednym z modnych sloganów, który nic nie znaczy. Jako katolicy łatwo możemy powiedzieć, jaka Europa ma rację bytu. Trzeba to powiedzieć wprost: prawdziwe zjednoczenie musi się opierać na tradycji chrześcijańskiej, katolickiej. Europa, w której religię chce się odstawić do zakrystii, czy zjednoczenie, na którym będą wygrywać jakieś humanistyczno-gnostyczne prądy, to byłby koniec Europy.

– Kiedyś Pański ojciec stwierdził, że z chęcią zostałby przeorem klasztoru, w którym przebywaliby mnisi różnych wyznań. Pan występuje przeciw idei swego ojca…

– …Nie. Dlaczego mówię o katolickiej Europie? Katolicki oznacza przecież powszechny. To nie jest tylko kwestia przyznawania się do określonej tradycji. Melchici, maronici czy grekokatolicy mają inne tradycje, ale są członkami Kościoła. Do Kościoła powszechnego należą również prawosławni czy protestanci.

– Jest pan przeciwny używaniu terminu nacjonalizm. Jak więc należy określić to, co się obecnie dzieje?

– Mówiłbym o czymś gorszym od ksenofobii, mianowicie o prymitywnych odruchach. Jeśli zaś chodzi o nacjonalizm… Używa się go jako propagandowego terminu przeciwko tym narodom, które mają przecież prawo do własnej tożsamości. Dlaczego mówi się o nacjonalizmie chorwackim, a nie mówi się o nacjonalizmie serbskim? Jeśli bombarduje się miasta własnego kraju, to czy można to nazwać patriotyzmem?

– Jak eliminować owe prymitywne odruchy? Jak dochodzić do porozumienia tam, gdzie często górę biorą emocje czy ślepa nienawiść?

– Nie ma porozumienia z takimi ludźmi, którzy kładą – tak jak to miało miejsce w Niemczech – cudzoziemca na szynach, żeby go pociąg przejechał. Miejsce takich ludzi jest na ławie oskarżonych. Tacy ludzie, niezależnie od motywów, są zbrodniarzami. Podobnie jak generałowie, którzy bombardują Dubrownik, Split czy Vukovar.

– Jak więc winno wyglądać prawdziwe zjednoczenie?

– Powróćmy do obrazu klasztoru. Ważnym, zainicjowanym przez Jana Pawła II momentem, był dzień modlitw o pokój w Asyżu, który zgromadził, na wspólnej modlitwie, ludzi różnych religii. Potrzebne są takie spotkania. Potrzebne są miejsca, jak chociażby Taizé, które właśnie jest takim klasztorem w duchu mego ojca.

– Czy jesteśmy przygotowani do zjednoczenia?

– Nie jesteśmy przygotowani… Kontakty ekumeniczne, szczególnie na Wschodzie, były jak dotąd niezmiernie rzadkie. Potrzeba jeszcze wiele czasu, by pokonać te bariery, które nas dzielą. Oprócz uprzedzeń religijnych są też uprzedzenia narodowe. Na innych ciągle patrzymy jak na wrogów

– Nie obawia się pan, że niebawem Europa stanie się twierdzą, która będzie broniła dostępu do siebie przed Afrykańczykami czy Azjatami?

– Istnieje takie niebezpieczeństwo. Ale trzeba też pamiętać, że – powiedzmy – między Europejczykami i Arabami są bardzo poważne różnice kulturowe. W ciągu dwóch pokoleń potomkowie emigrantów polskich, włoskich czy portugalskich stają się Niemcami czy Francuzami. Natomiast w większości przypadków potomkowie Arabów pozostają przede wszystkim Arabami. Każdy ma prawo do własnej tożsamości. Niemcy czy Francuzi mają prawo bronić swojej tradycji i kultury. Należy jednak to robić w duchu chrześcijańskim, bez nienawiści do innych, otwierając się na ich racje, ale pozostając sobą.

– Był Pan związany z wieloma miejscami: Lwów, Warszawa, Paryż, Szkocja. Teraz Heidelberg i Getynga. Życiorys predysponuje Pana do spojrzenia na nasze dziedzictwo, naszą teraźniejszość i przyszłość, jakby z szerszej perspektywy.

– Doświadczenie można wykorzystać pozytywnie, negatywnie lub wcale. Dla mnie ważne było to, że miałem mistrza, którym był mój ojciec. I który działał zawsze w duchu miłości bliźniego. Nigdy nie mówił o obcych, tylko o innych.

– Pański ojciec pisał kiedyś o Żydach, którzy często nie wiedzą, jak bardzo są Polakami. Można by to poszerzyć i powiedzieć, że i Polacy często nie wiedzą, jak bardzo są Ukraińcami, Ukraińcy – Polakami, Czesi – Niemcami, Niemcy – Czechami, Francuzi – Anglikami, czy Anglicy – Francuzami. Kultury przecież się zazębiają.

– Powiedziałbym więcej. Nie wiemy, jak bardzo my – jako chrześcijanie – jesteśmy Żydami. Tu nie chodzi tylko o narodowość, lecz o tradycję, która wiąże nas z Żydami. Zaznajomienie się z chasydami bardzo pomogło mojemu ojcu zrozumieć atmosferę Starego Testamentu, sposób, w jaki Apostołowie odnosili się do św. Jana jako nauczyciela. I nam, z pewnością, zagłębienie się w tradycję bardzo by się przydało.

– Czy powrót do tradycji, do właściwego pojmowania patriotyzmu jest dla nas jedyną szansą, żeby ustrzec się przed nienawiścią czy fanatyzmem?

– W każdej tradycji są rzeczy, których się możemy wstydzić i rzeczy, do których chętnie się przyznajemy. Musimy zachować to co było dobre. Wracając do złych tradycji nigdy się nie spotkamy. Mój ojciec, zanim zaczęła się wojna w Algierze, powtarzał, iż wielkim błędem Francuzów jest brak miłości do innych – nie kochają bowiem Arabów. Gdyby ich kochali, to w gimnazjum francuskim w Grenoble – tam gdzie mieszkał – uczono by również arabskiego. Ojciec, choć nie był Arabem, miał świadomość, co naprawdę się tam dzieje.

– Spotykamy się 16 października. Dokładnie [tego dnia, w 1978 roku,] kard. Karol Wojtyła został wybrany na Stolicę Piotrową. Czy ten wybór miał zasadniczy wpływ na przemiany w Europie?

– Już pierwsze słowa Papieża – „Nie lękajcie się, otwórzcie drzwi Chrystusowi” – znamionowały jakąś nową epokę. Pokonanie strachu jest tym, od czego trzeba było zacząć i Papież bardzo dobrze to wyczuł. Jeśli spotykamy kogoś obcego, pierwszym naszym odruchem jest również strach. Dopiero, kiedy pokonamy strach, możemy się zbliżyć. Jeśli będziemy innych traktowali jak braci, wtedy tym co nami kieruje nie będzie nienawiść, lecz otwarcie się na konkretnego człowieka. Tutaj powrócę jeszcze do mojego ojca. Ojciec bardzo lubił spacery. Kiedyś podczas wspólnego spaceru spotkaliśmy człowieka. Ojciec zaczął z nim rozmawiać. Okazało się, że to był Grek; ojciec więc zaczął mówić o Homerze. Napotkany Grek był robotnikiem, ale każdy Grek coś o Homerze słyszał. Znowu innym razem spotkaliśmy hydraulika – jak się okazało – Włocha z Werony. Ojciec od razu zaczął od Dantego – że Dante pisze o Weronie – i szybko nawiązał z nim kontakt. Ale umiał też słuchać, uczyć się od drugiego, otwierać się na drugiego, zawsze, kiedy kogoś spotkał, szukał jakiejś wspólnej płaszczyzny, tego co łączy…

– I tego musimy szukać?

– Tak, jeśli chcemy żyć normalnie i budować jakąś przyszłość.

Getynga, 16 października 1991 roku

„Nasza Rodzina”, nr 1 (568) 1992, s. 8-10.