Pasterz dobry

Dobry Pasterz z katakumb Domytilli © Catacombe di Domitilla, Roma

Jeżeli ktoś, odwiedzając Wieczne Miasto, udał się do powstałych na przełomie II i III wieku katakumb podarowanych przez Flawię Domityllę, wnuczkę cesarza Wespazjana, albo miał szczęście znaleźć się w krypcie Lucyny w katakumbach Kaliksta, być może zapamiętał cubiculum Dobrego Pasterza, z popularną, niezbyt wyszukaną podobizną młodego mężczyzny, dźwigającego na swoich barkach jagnię. Była ona wzorowana na starogreckim μοσχοφόρος [moschoforos] albo κριοφόρος [krioforos], czyli niosącym cielę lub barana, jak i na, wspomagającym pasterskiego złodziejaszka, Hermesie występującym również w starorzymskiej sztuce i literaturze, przeważnie jako Merkury. Nie tylko w sztuce wczesnochrześcijańskiej, lecz i w późniejszych wiekach figura pasterza niosącego baranka chętnie była wykorzystywana, aby uzmysłowić wiernym, co chciał przekazać nam ten, kogo czyny i słowa zostały spisane na kartach Ewangelii.

Fragment archaicznej statuy Hermesa ©.Corinth Archaeological Museum, Korynt

Należy pamiętać, że Jezus nazywając siebie pasterzem stawał na przekór dominującym wyobrażeniom. Albowiem nie tylko w świadomości starożytnych Greków i Rzymian, ale i przeciętnego Judejczyka pasterze byli prostakami. Żyli na dzikich terenach. Często musieli bronić swojego bydła przed wilkami, szakalami, hienami, jak i ludźmi. Nierzadko uchodzili za bandytów i złodziei, bo nie brakowało takich, którzy kradli i – z powodu wszczynanych burd albo bijatyk – uznawano ich za groźnych awanturników, od których lepiej trzymać się z daleka.

Nie dość, że zamiast powołać się na poważanych z racji zajmowanego stanowiska albo podziwianych za swą ogładę i elokwencję pobratymców, Jezus odwołał się do zawodu wykonywanego przez nieokrzesanych dzikusów. Ponadto śmiał twierdził, iż już nie trzeba zachowywać obowiązujących rytuałów. Ale i to nie było wszystko. Nie ograniczył się do własnej owczarni. De facto kobietę spotkaną przy studni, uzdrowionego sługę dowódcy wojskowego czy rzymskiego setnika, czyli poganina, zrównał z wielkimi patriarchami i świętym ludem.

Warto też mieć na uwadze, że zdarzenie opisane przez Jana miało miejsce w Jerozolimie, przed Chanuką, czyli Świętem Poświęcenia Świątyni, upamiętniającym okupione ogromną ofiarą zwycięstwo Judy Machabeusza 164 roku p.n.e. i śmierć Antiocha IV Epifanesa. Tyrana, który postanowił zmusić Żydów do porzucenia wiary ojców i do zbrukania uświęconych tradycji. Obcego władcę, który zrujnował Święty Przybytek i kazał umieścić w jerozolimskiej świątyni greckie posągi, przymuszając do składania ofiar Zeusowi. 

Fragment rzeźby Hermesa z I wieku ©.Museo Barracco di Scultura Antica, Rzym

Poniekąd trudno się dziwić, że niektórzy po wysłuchaniu Jezusa orzekli, że to מְשׁוּגָּע [meszugga], czyli wariat, opowiadający niestworzone rzeczy pomyleniec, któremu kompletnie pomieszało się w głowie. Albowiem, czy ktoś o zdrowych zmysłach może się powoływać na najzwyklejszych prostaków. I na dodatek z wybranym przez Boga narodem zrównywać obcych?

Gdy – jak określił to związany z Uniwersytetem Oksfordzkim węgiersko-żydowski biblista Geza Vermes, który trzydzieści lat poświęcił osobie Jezusa – do drzwi Kościoła zaczęli pukać poganie, pojawił się poważny problem. Doprowadził on m.in. do antiocheńskiego konfliktu Piotra z Pawłem. Tarć pomiędzy Kościołem jerozolimskim, a nowymi, powstającymi poza Palestyną gminami, również nie brakowało. Nie wszyscy chcieli – powiedzielibyśmy dzisiaj – przestawić się na nowe tory (skądinąd to długa i pasjonująca historia). Jezus natomiast był dla pierwotnego Kościoła Pomazańcem. „Ten Jezus jest pozbawiony rysów królewskich i nigdzie nie występuje choćby najmniejsza wskazówka, że odgrywał rolę polityczną. Wyniesienie Jezusa do pozycji ponadludzkiej nie wyprzedza (jak u Jana), ale następuje po jego ziemskiej działalności” – wyjaśniał autor Twarzy Jezusa.

„Nie trzeba Chrystusa ogłaszać królem, wprowadzać Go na tron; Bóg Ojciec wywyższył Go ponad wszystko” – przekonywali polscy biskupi w 2012 w liście na niedzielę Chrystusa Króla. Jednak w 2016 roku – jak podawała wówczas Telewizja Trwam – miał miejsce Jubileuszowy Akt Przyjęcia Chrystusa za Króla i Pana. Specjalne uroczystości, jakie zaszczycił swą obecnością prezydent RP, oraz wielu polityków i urzędników partyjnych, ściągnęły do Torunia tłumy wiernych. Pojawił się również, mimo suspensy, główny orędownik idei intronizacji, głośny od kilku lat dzięki swej Pustelni Niepokalanów w Grzechyni. Zdaje się, że nawet głos Episkopatu Polski nie był i nie jest w stanie przekonać wielu osób, że swoisty kościelno-państwowy akt, wprowadzający Jezusa na polski tron, to pomylenie porządków, czynienie z Bożego Pomazańca doczesnego monarchy, imperatora czy hegemona jednej nacji.   

„Ja jestem dobrym pasterzem i znam owce moje, a moje Mnie znają, podobnie jak Mnie zna Ojciec, a Ja znam Ojca. Życie moje oddaję za owce. Mam także inne owce, które nie są z tej zagrody. I te muszę przyprowadzić, i będą słuchać głosu mego, i nastanie jedna owczarnia, jeden pasterz” (J  10, 14-16) – usłyszeli niektórzy w przededniu święta, w którym przed drzwiami albo w oknach żydowskich domów migają płomyki, przypominające, iż wielki wydarzył się cud (פֹּה הָיָה גָּדוֹל נֵס [nes gadol haja szam] – wołają do dziś świętujący Chanukę). Jezus, posiadając pełną świadomość jaka władza została mu dana, zachował się zupełnie niestandardowo. W sumie odwrócił porządki. I próbował wytłumaczyć, na czym polega Jego przewodnictwo. Wywołało to jednak oburzenie i do dziś dla wielu osób jest przesłaniem trudnym do zaakceptowania, a tym bardziej – do wprowadzenia w życie.

Dobry Pasterz z katakumb Świętego Kaliksta © Catacombe di San Callisto, Roma

Nietrudno sobie wyobrazić, jaka mogłaby być nasza reakcja, gdyby dzisiaj pojawił się ktoś i – jakby na przekór naszym przyzwyczajeniom i uświęconym praktykom – chciał poprzestawiać nam wszystko w głowie. I gdyby jeszcze miał za nic nasze wspaniałe filakterie, kolorowe feretrony, piękne rogatywki, jak i patriotyczno-religijne gale – powiedzmy – akademie na cześć żołnierzy wyklętych, wspomnienia chwalebnych czynów, czy rodzinne albo własne heroiczne pamiątki. „Nie dość, że zadaje się z jakąś ladacznicą, spotyka się z celnikami, nie stroni od obcych, powołuje się na zwykłych śmierdzieli, to jeszcze lekceważy bohaterską przeszłość, zdaje się kpić z naszej świętej tradycji. Czy tak zachowuje się normalny człowiek, a tym bardziej ktoś, kto nazywa siebie naszym Panem?” – moglibyśmy zapytać.

Ostatecznie każdy sam musi sobie odpowiedzieć, kim jest dla niego Jezus. Co uczynił, czyni lub zamierza zrobić z tym, co usłyszał albo wyczytał u Mateusza, Łukasza, Marka czy Jana. Ludzie – co wielokrotnie starał się wytłumaczyć w prosty sposób sam Jezus – nie potrzebują ideologów, agitatorów, wielkich słów ani nawet olśniewających czynów. Jezus zaś uczył i uczy zrozumienia najprostszych spraw.

„Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi, i rzeczywiście nimi jesteśmy. Świat zaś dlatego nas nie zna, że nie poznał Jego” (1J 3,1)) – pisał Jan Apostoł w swoim liście, najprawdopodobniej skierowanym do wspólnot Azji Mniejszej, borykających się z wczesnochrześcijańskim synkretyzmem, z ideami doketystycznymi i gnostyckimi. Ale i my najpierw musimy zapytać siebie, czy dobrze Go poznaliśmy? Czy przypadkiem nie stworzyliśmy sobie fałszywego obrazu Jezusa?  Czy wiemy, po co przyszedł i czego chciał? Czy rozumiemy, co do nas mówi? Czy rzeczywiście – jak za Dobrym Pasterzem – podążamy za nim w naszych myślach, słowach i uczynkach?

25/04/2021

Marek WITTBROT

Marek Wittbrot – w latach 1991-1999 prowadził „Naszą Rodzinę”, obecnie zaś jest redaktorem „Recogito”.

Recogito, rok XXII, kwiecień 2021