Poród był trudny, ale córa jest czarna

Ksiądz Stanisław Stawicki (przy mównicy) podczas swojego wystąpienia (Ząbki, 2023) ©.Archiwum prywatne / Stanisław Stawicki

10 lat temu, z okazji czterdziestolecia misji pallotyńskich, odbyło się w Konstancinie sympozjum misjologiczne, w którym niestety nie dane mi było uczestniczyć. Pracowałem wtedy nad jeziorem Kivu w Goma. Miałem jednak okazję przyjrzeć się wszystkim namalowanym wówczas laurkom na cześć misyjnego wkładu Pallotynów znad Wisły w ewangelizację Afryki i Brazylii.

Popełniłem nawet pewien tekst, w stylu nieco anty-laurkowym, bardziej prowokującym, ale nie zrobił on wielkiego wrażenia poza dwoma, z górą trzema reakcjami. Tekst podzieliłem wtedy na trzy części: historyczną, strategiczną (o pallotyńskich wyzwaniach związanych z Czarnym Lądem) i osobistą (o moim „Pożegnaniu z Afryką”), pozwalając sobie jednocześnie na powiedzenie głośno tego o czym mówiło się (i pewnie jeszcze się mówi) po cichu.

Powrócę rzecz jasna do niektórym myśli z przed 10 lat, ale wedle nieco innego schematu, mniej osobistego. Zacznę od spojrzenia historycznego. Następnie zatrzymam się nad impulsami od założyciela. W końcu postaram się wskazać na niektóre wyzwania, które w mojej ocenie stoją przed Afryką pallotyńską, i w tym kontekście rzucę okiem na nasze sukcesy i porażki w Rwandzie i w Kongo.

1. Wczoraj i dziś

Pozwólcie, że dokonam najpierw krótkiego wglądu historycznego w naszą pallotyńską obecność na kontynencie afrykańskim przywołując kilka ważnych wydarzeń i dat. Jestem bowiem przekonany, że nie da się zrozumieć złotego jubileuszu naszej obecności w Rwandzie i w Kongo bez tego historycznego klucza. Nie raz już dane nam było przekonać się, że to, co zaszło w przeszłości, ma wpływ na teraźniejszość.

Otóż, pierwsi pallotyni postawili stopę na kontynencie afrykańskim dokładnie 25 października 1890 roku (133 lata temu). Chodzi oczywiście o Kamerun. Warto sobie w tym miejscu uświadomić trzy ważne sprawy.

Po pierwsze, Kamerun to jedyna misja w naszej pallotyńskiej historii, którą rozpoczynaliśmy od zera. Znaczy to, że Pallotyni i Pallotynki byli pierwszymi katolickimi ewangelizatorami tego kraju.

Po drugie, pierwsi pallotyni i pallotynki, choć wszyscy narodowości niemieckiej (lub „na paszporcie niemieckim” jak ks. Majewski) przybyli do Kamerunu z Rzymu, a nie z Limburga. W rzeczy samej, zarówno ksiądz Heinrich Vieter jak i ksiądz George Walter wstąpili do pallotynów w Italii. Tam, głównie w Masio, odbyli swoją formację pallotyńsko-misyjną. Ks. Vieter „misjonował” już nawet w Brazylii w momencie, kiedy Stolica Święta powierzyła PSM misje w Kamerunie i w Togo (Do Togo żeśmy jeszcze nie dotarli, a jest to marzeniem co niektórych pallotynów, przynajmniej tych, którzy historią się interesują).

Ksiądz Viter spędził w Brazylii niecałe dwa lata. Do Kamerunu ruszył w towarzystwie jednego kleryka, pięciu braci uformowanych na „szybkim ogniu” (również w Rzymie; formacja trwała niecały rok) i księdza Waltera, który kilka lat później (dokładnie w 1901 roku) znajdzie się wśród pierwszej ekipy pallotynów (było ich trzech: dwóch Niemców i Irlandczyk), która wyruszy do Australii. W rzeczy samej, w 1900 roku Kongregacja „Propaganda Fide” powierza kolejne misje pallotynom wśród aborygenów w Wikariacie Kimberley w Australii.

Tak więc pierwsza pallotyńska karawana udająca się do Afryki składała się z 8 niemieckich współbraci. 8 grudnia 1890 roku odprawią oni Mszę Świętą w pierwszej wybudowanej przez nich misji w Marienberg, powierzając Kamerun opiece „Królowej Apostołów”.

Na Boże Narodzenie 1891 roku otworzą pierwszą szkołę w Marienbergu, która na początku liczyła 15 uczniów. W 1904 roku ks. Heinrich Vieter zostaje mianowany pierwszym biskupem tegoż kraju. Umrze w Yaoundé na początku I Wojny Światowej. Tam znajduje się jego grób.

Dane statystyczne pallotyńskiej misji w Kamerunie od roku ich przybycia do końca 1913 (23 lata) są szokujące jak na tamte czasy: 16 placówek misyjnych prowadzonych przez pallotynów i pallotynki: 34 księży, 37 braci i 31 sióstr zakonnych; 223 katechetów wraz ze szkołą katechetyczną oraz 28.179 ochrzczonych.

W tym okresie pomarło w Kamerunie aż 36 misjonarzy pallotyńskich. Główny powód, to malaria. Wśród nich 23 braci, 11 księży i 2 zakonnice. Kiedy rozpoczęła się Pierwsza Wojna Światowa, Niemcy zmuszeni zostali do opuszczenia Kamerunu. Jak wiadomo, po Wielkiej Wojnie Kamerun został przydzielony po części Francji, a po części Anglii. Do dziś Kameruńczycy nie mogą się z tego otrząsnąć.

Po trzecie, nie wolno nam zapominać, iż kontynent afrykański zrodził nie tylko niemiecką Prowincję Trójcy Przenajświętszej (to z Kamerunu, najpierw Pallotyni, a potem Pallotynki udadzą się do niemieckiego Limburga), ale również polską Prowincję Chrystusa Króla. Przywołany już ks. Alojzy Majewski przybył przecież do Polski po „Czterech latach wśród Murzynów” (1902-1906)[1]. Chodzi oczywista o 4 lata jego misjonowania w Kamerunie.

Kamerun zrodzi również Regię św. Józefa w Republice Południowej Afryki oraz dwa zgromadzenia żeńskie: Siostry Misjonarki Apostolstwa Katolickiego oraz Siostry Matki Bożej Miłości w RPA (1963 rok).

Warto wiedzieć, iż Pallotyni założyli w Afryce kilka diecezji i setki parafii. Ośmiu z nich stanęło na czele tychże diecezji zostając biskupami: dwóch w Kamerunie; pięciu w RPA i jeden w Tanzanii. Wszyscy biali! Dziś mamy tylko dwóch biskupów w Afryce: jeden w Kamerunie, drugi w RPA, ale już w wydaniu lokalnym.

Założyliśmy też w Afryce setki szkół. Takie były potrzeby. Statystyki podają, że u początku drugiej połowy ubiegłego wieku istniało ok. 50 szkół podstawowych i 3 szkoły średnie założone przez pallotynów w byłej Tanganice (w dzisiejszej Tanzanii). Wszystkie te szkoły zostały upaństwowione w latach siedemdziesiątych XX wieku.

Jeśli chodzi o szkoły, to rekord w ich zakładaniu został niewątpliwie pobity w Kamerunie. Jedne z naszych współbraci obronił w Niemczech doktorat na temat „szkolno-misyjnej ery pallotynów” (1890-1915), w której informuje, iż w momencie kiedy pallotyni opuszczali Kamerun, zostawili tam: 204 szkoły, w tym 3 szkoły rolnicze i jedną szkołę katechetyczną, z której Mgr Vieter chciał uczynić pierwsze Wyższe Seminarium otwierając w tym celu, w latach 1913-1914, tzw. sekcję łacińską. Zostawiliśmy jednocześnie w Kamerunie 223 tubylczych nauczycieli i 19.576 szkolniaków, nie licząc tzw. „szkół życia” prowadzonych przez Siostry pallotynki dla dziewcząt. Nazywano je sixa, od niemieckiego schwester.

Wspomnę przy okazji, iż „Baba Simon” (Simon Mpeke), kameruński ksiądz z południa Kamerunu, znany jako „misjonarz północy, czyli misjonarz ludów „Kirdis”, był uczniem jednej ze szkół założonych przez pallotynów. Otóż, Baba Simon zostanie wkrótce wyniesiony na ołtarze. 20 maja tego roku (2023) został ogłoszony czcigodnym przez papieża Franciszka. Będzie pierwszym Kameruńczykiem wyniesionym na ołtarze.

Dziś, pallotyni obecni są w 12-u rożnych krajach Afryki. W czterech z nich francuski jest językiem urzędowym. To Kamerun, Kongo, Wybrzeże Kości Słoniowej i Burkina Faso. Jesteśmy też w siedmiu krajach oficjalnego języka angielskiego: RPA, Tanzania, Rwanda, Kenia, Nigeria, Zambia i Malawi. Oraz w Mozambiku, kraju języka portugalskiego.

Z grzeczności zaznaczę, iż Siostry pallotynki są również we wszystkich tych krajach, z wyjątkiem Kenii, Wybrzeża Kości Słoniowej i Burkina Faso. Są za to w Ugandzie, do której pallotyni, najpierw z Tanzanii, a następnie z Rwandy, wybierają się od kilku lat, ale zdaje się, iż zapał misyjny bardziej ciągnie ich do Starej Europy.

Nie wiem czy ktoś dokonał już spisu „pallotyńskich zasobów męskich w Afryce”. Z moich osobistych obliczeń wynika, iż jest nas wszystkich ponad 500 na kontynencie afrykańskim (50 Nigeria; 45 RPA i Malawi; 50 Tanzania i Kenia; 10 Mozambik; 20 WKS i Burkina; 150 Rwanda/Kongo; 140 Kamerun). Z pallotynkami w trzech różnych wydaniach, będzie nas dobrze ponad 600, z czego ok. 30% jest jeszcze w formacji.

Zatrzymałem się nieco nad tym aspektem historycznym nie tylko dlatego, iż „bez matki jesteśmy sierotami”, ale i dlatego, że „bez historii jesteśmy sierotami”. Inaczej mówiąc, jestem przekonany, że aby zrozumieć 50-letnią historię rozwoju Prowincji Świętej Rodziny, trzeba na nią spojrzeć w kontekście dynamicznego (misyjnego) rozwoju całego Stowarzyszenia.

Faktycznie, a historia SAC to potwierdza, misje nadają „dynamiki”. Dzielenie się jest płodne. Izolacjonizm prowadzi do wymierania. „Wiara umacnia się, gdy jest przekazywana” – pisał w Redemptoris Missio Jan Paweł II (n°2).

Nasz ojciec założyciel nigdy nie oddzielał zresztą niesienia wiary niechrześcijanom od ożywiania wiary w narodach chrześcijańskich! „Bo chrześcijańska wspólnota, która daje Kościołowi swoich synów i córki, nie może umrzeć” – przekonywał nasz współbrat, śp. abp Henryk Hoser.

Nasza pallotyńska historia potwierdza, iż prowincje, które dawały Kościołowi Powszechnemu swoich synów i córki, rozwiały się. Bezpodstawne są więc obawy tych diecezji i tych Zgromadzeń zakonnych, które twierdzą, iż „ofiarność misyjna” przyczyni się do uszczuplenia ich stanu posiadania, działania i możliwości, okaleczając ich psychicznie czy emocjonalnie. To wielki błąd, gdyż w dynamice chrześcijańskiej poszerzanie serca było i jest zawsze bardzo owocne.

Zacytuję raz jeszcze śp. abp Hosera, długoletniego misjonarza w Rwandzie, (cytuję): „Myślę, że jednym z lekarstw na społeczeństwa Europy, coraz bardziej depresyjne, znajdujące się w sytuacji braku zaufania i nadziei co do przyszłości, bo coraz bardziej wyzbywające się ducha – jest przywrócenie tego, co należy nazwać duchem misyjnym w Kościele. A to nic innego, jak spełnienie przesłania, które otrzymaliśmy od Jezusa: idźcie na cały świat i gdziekolwiek wam przyjdzie żyć, głoście Dobrą Nowinę o zbawieniu.

2. Trzy impulsy od Założyciela

Przejdźmy do impulsów od ojca założyciela. Pierwszy dotyczy jego pasji „rozkrzewiania wiary”, a przez to współpracy z Chrystusem w zbawianiu ludzkości. „Z twoją współpracą, chcę zbawić wszystkich zagubionych[2]. Słowa te Pallotti wkłada w usta Chrystusa, któremu chce “pomóc” zbawić człowieka, każdego człowieka i całego człowieka.

W maleńkim, bo pięciostronicowym traktacie, który ks. Jan Hettenkofer nazwał „33 myśli o rozkrzewianiu wiary[3], Pallotti streszcza jakby istotę swoich przemyśleń i przekonań w tymże temacie. Przytoczę tylko trzy z nich:

  • „Każde dzieło, którego celem jest rozkrzewianie wiary, przewyższa każde inne dobre dzieło, które tego celu nie uwzględnia”. Nasz współbrat abp Adrian Galbas, powiedziałby pewnie w tym kontekście: „Rozkrzewianie wiary (które dziś nazywamy ewangelizacją) nie jest pierwszym ani najważniejszym zadaniem Kościoła, ono jest jedynym zadaniem Kościoła” – Jasna Góra, 20 maja 2023).
  • „Miłość Boga, która ustanowiła człowieka swoim współpracownikiem dla zbawienia dusz objawia się właśnie w tym, że Bóg mógłby sam sobie z tym poradzić (tzn. zbawiać dusze bez współpracy człowieka), a jednak uczynił inaczej”.
  • „Byłoby największą głupotą człowieka, gdyby nie wykorzystał wszystkich środków duchowych i materialnych, które Bóg mu ofiaruje, aby stał się jego instrumentem ku zbawieniu dusz”.

Oto trzy małe „perełki” od ojca Założyciela. Nie jestem pewien czy znane na tyle, by inspirowały nasze pallotyńskie, misyjne/ewangelizacyjne zaangażowanie.

Drugi impuls dotyczy naszego „miejsca” w Kościele. Patronka misji, św. Teresa od Dzieciątka Jezus, tak powiada o swoim miejscu w Kościele: „O tak, znalazłam już swe miejsce w Kościele, a miejsce to wyznaczyłeś mi Ty, Boże mój. W sercu Kościoła, mojej Matki, będę Miłością[4].

46 lat wcześniej, a dokładnie 26 marca 1840 roku, Pallotti zapisał w swoim Dzienniku duchowym słowa bardzo podobne, dotyczące jego „miejsca” w Kościele: „Poczułem, mój Boże, mój Ojcze, miłosierdzie moje nieskończone, że raczyłeś stworzyć i ukształtować we mnie, nowy cud miłosierdzia, czyniąc mnie w twoim Kościele nowym Cudem Miłosierdzia[5].

Chciałbym podkreślić w tym miejscu dwie sprawy. Po pierwsze, Pallotti niczego sobie nie przypisuje. Stwierdza, że jest „cudem miłosierdzia”. Ale jednocześnie (po drugie), ma świadomość, że jest „nowym cudem”. Otóż, ta świadomość nowości zawsze stymulowała jego kreatywność i odwagę apostolsko/misyjną. A „nowość” ta polegała nie tyle na zakładaniu nowych dzieł w Kościele (choć i takowych nie brakowało), co po prostu na ich jednoczeniu : jednoczeniu wszystkich apostolskich sił w Kościele. A wszystko dlatego, iż „święta współpraca” była jego stylem bycia w Kościele, z Kościołem i dla Kościoła[6].

Trzeci impuls związany jest z Kolegium dla Misji Zagranicznych (1837-1844). To było jedno z marzeń Pallottiego, którego pełnej realizacji nie ujrzał na własne oczy. O co chodzi?

Otóż, pracując jako ojciec duchowny w Kolegium Urbanum przy urabianiu przyszłych kadr dla Kościołów misyjnych, Pallotti dostrzegł pewien bijący w oczy brak, ale jakoś niezauważony w Rzymie, a mianowicie brak w Państwie Papieskim instytucji, która przygotowywałaby do wyjazdu na misje księży diecezjalnych. (Nie zapominajmy, że Pallotti był jednym z nich)!

W Kolegium Urbanum kształcono kleryków pochodzących z krajów misyjnych. Dla włoskich księży czy innych Europejczyków mieszkających w Rzymie, którzy chcieliby wyjechać na misje, nie było tam miejsca. Tak też Włochom z powołaniem misyjnym pozostawały dwa wyjścia: albo wstąpić do jakiegoś zgromadzenia zakonnego albo wyjechać na misje bez odpowiedniego przygotowania, idąc tropem odkrywców i awanturników, co też często miało miejsce.

Otóż, Pallotti jest przekonany, że Kolegium takowe jest niezbędne, między innymi po to, by sprawdzić autentyczność powołania misyjnego kandydatów [7]. W tym kontekście wylicza kilka motywów „skandalicznych i gorszących” (według niego), które skłaniały (i pewnie skłaniają nadal niektórych kandydatów) do wyjazdu na misje. W każdym razie, 50-letnia historia misji pallotyńskich potwierdza, że motywy te nie były i nam obce. Oto one:

– ucieczka przed posłuszeństwem przełożonym (lub biskupowi);

– bogacenie się kosztem dóbr zbieranych na rzecz misji;

– uleganie bez żadnych barier najniższym namiętnościom (głównie w sferze seksualnej);

– obsesja ciekawości zobaczenia świata i doświadczenia czegoś nowego;

– wyjazd w celach czysto naukowych,

– wyjazd ambicjonalny, karmiący pychę, w nadziei na łatwiejsze otrzymanie tytułów i godności kościelnych.   

Niezła diagnoza! I to spisana!

Kolegium miało także za cel jednoczenie misjonarzy między sobą, tak aby nie przenosili do obcych krajów istniejących między nimi podziałów[8]. Fakt, że przed wyjazdem na misje spędzali z sobą przynajmniej rok, sprawiał, iż nie wyjeżdżali w poczuciu osamotnienia, a tym samym byli mniej wystawieni na niebezpieczeństwa jakie napotkali w działalności ewangelizacyjnej. Pallotti był przekonany, że posyłanie misjonarzy w pojedynkę jest jedną z przyczyn ich przedwczesnego powrotu. Tak pisał: „Zgubną konsekwencją posyłania misjonarzy w pojedynkę, jest ich kurcząca się liczba”[9].

  • Wyzwania

Przejdźmy do wyzwań, przed którymi, w mojej ocenie, stoi Afryka pallotyńska, i nie tylko Afryka. Jest ich z pewnością wiele. Zatrzymam się znowu na trzech.

Pierwsze wyzwanie dotyczy napięcia pomiędzy „ilością” a „jakością”. Święty ojciec Założyciel ostrzegał, iż nie powinniśmy ulegać mani pozyskiwania dużej liczby kandydatów: „Raczej niewielu – pisał, ale za to pełnych ducha[10]. Niestety, nie zawsze udało się nam iść za tym wskazaniem. Generalnie rzecz biorąc, Afryka poszła na ilość. Tylko w Kamerunie, gdzie pierwszy czarnoskóry pallotyn został wyświęcony niespełna 30.lat temu (w 1994 roku), na dzień dzisiejszy jest ich ok. 100 księży, 3 braci i ponad 50 młodych w formacji podstawowej na wszystkich jej szczeblach. Obowiązuje tam nawet od kilku lat numerus clasus, i to wcale nie ze względu na racje, o których wspomina Pallotti, ale dlatego, że pallotyni niemieccy zamknęli kurki z pieniędzmi. Nie ma po prostu kasy, by zapewnić formację tym wszystkim, którzy do drzwi naszych pukają.

Drugie wyzwanie dotyczy napięcia pomiędzy „własnym” a „wspólnym”. Dokładniej, chodzi o uczelnie i ośrodki formacyjne dla na kandydatów z Afryki. Niestety, i w tej materii pallotyńska Afryka idzie w kierunku „powielania grzechów przodków”. Faktycznie, po roku 1909, czyli po podziale najmniejszej Kongregacji na Prowincje, każda jednostka stała się sama sobie „sterem, żeglarzem i okrętem”[11] otwierając własne nowicjaty, seminaria i domy formacyjne.

Dziś zamykamy je lub tracimy, jedno po drugim! Najpierw opuściliśmy Masio w Italii, które przez ćwierć wieku kształciło kleryków pochodzących z całej pallotyńskiej Europy; następnie seminarium w Thurles w Irlandii, potem Vallendar, które zostało przekształcone w uczelnię typu uniwersyteckiego; podobnie Pallotyni z brazylijskiej Prowincji Santa Maria – ratując „Colegio Maximo Palotino” – budowane przecież pierwotnie dla całej pallotyńskiej Ameryki Łacińskiej, zmuszeni zostali do przekształcenia go w Uniwersytet. Nie wiemy jaka przyszłość czeka za kilkanaście, a może nawet za kilka lat nasze ołtarzewskie Alma Mater. Nie wspominam już o Fryburgu Szwajcarskim, gdzie pallotyni z różnych jednostek europejskich i nie tylko (Niemcy, Polska, Francja, Brazylia) kształcili swoje myślenie filozoficzne, czy o Rzymskim Kolegium Królowej Apostołów, które również zaczyna świecić pustkami. Krótko mówiąc: utraciliśmy lub tracimy wszystkie wspólne ośrodki formacyjne. „Własne” wygrało ze „wspólnym”! Moim zdaniem, Afryka poszła i idzie w tym samym kierunku.

Trzecie wyzwanie dotyczy napięcia pomiędzy „lokalnym” a „powszechnym”, czyli „misyjności” młodych pallotyńskich jednostek. Osobiście ucieszyłem się, gdy kilkanaście lat temu, po 50 latach od ich założenia, pallotyńscy współbracia z Indii zdecydowali się nie tylko na pomoc w USA, Kanadzie, Szwajcarii czy Italii, ale również na otwieranie nowych placówek misyjnych w Afryce (Zambia), na Filipinach czy w Tajwanie. Jestem bowiem przekonany, że nie tylko ważnym, ale i „witalnym” dla naszej tożsamości jest troska o Kościół Powszechny. Chodzi o to, by nie zamykać się w obrębie naszych krajów, regionów czy plemion. U korzeni charyzmatu pallotyńskiego jest bowiem troska i pasja o „rozkrzewianie wiary” tak w Kościele lokalnym jak i powszechnym.

Inaczej mówiąc, nie mamy prawa wybierać między „lokalnym” a „powszechnym”. Te dwie rzeczywistości winny przenikać się w nas nawzajem dynamizując niejako naszą posługę w Kościele, Kościołowi i z Kościołem. Winniśmy żyć i działać niejako „pod napięciem” tych dwóch rzeczywistości: dobra całego Stowarzyszenia (Kościoła) z jednej strony, i dobra Prowincji z drugiej strony. Oznacza to też, iż troska o cały Kościół (cały SAK) nie powinna być „ucieczką” od zaangażowania lokalnego; i odwrotnie: zaangażowanie „lokalne” nie powinno być ucieczką od zaangażowania powszechnego w służbie całemu Kościołowi, całemu SAK.

Przypomnijmy sobie! Jeśli św. Wincenty Pallotti był bardzo uniwersalny, to dlatego iż był bardzo „rzymski”! Był też bardzo „Romano”, dlatego, że był bardzo „uniwersalny”.

3. Sukcesy i porażki

W tym charyzmatyczno-historycznym kontekście chciałbym przejść do ostatniego punktu mojej pogadanki, a mianowicie: sukcesy i porażki pallotyńskiej misji w Rwandzie i w Kongo.

Kardynał Joseph-Albert Malula (1917-1989), arcybiskup Kinszasy, który był głównym „architektem” tzw. rytu zairskiego („Mszału rzymskiego dla diecezji Zairu”), w rok przed swoją śmiercią (zmarł w 1989 roku), gdy Stolica Święta zaakceptowała definitywnie ów obrządek, powiedział: „Poród był trudny, ale dziecko jest czarne”.

Do udziału w przedsięwzięciu, które zakończyło się pomyślnie, przyznaje się więcej osób, niż to rzeczywiście miało miejsce, natomiast do niepowodzenia nie przyznaje się nikt.

Zdanie to cytowane jest dziś w wielu kontekstach. Myślę, że jest ono również adekwatne co do narodzin Prowincji Świętej Rodziny: „Poród był trudny, ale dziecko jest czarne”.

W rzeczy samej, pallotyńska Prowincja Świętej Rodziny, to niewątpliwie piękny sukces. Do udziału w nim – jak to często bywa – przyznaje się zdecydowanie więcej osób, niż to rzeczywiście miało miejsce. Nie dziwi nic, gdyż „sukces ma wielu ojców, a porażka jest zazwyczaj sierotą”.

Ale co złożyło się (co składa się) na ów sukces?

– Niewątpliwie „spulchniona gleba” kraju tysiąca wzgórz, „Rwanda Rwiza”, tzn. pięknej Rwandy, łagodnego klimatu, w miarę monolitycznego społeczeństwa, jeden dominujący język (kinyarwada); szlak przetarty przez ojców białych.

– Po drugie szybkość, zapał, entuzjazm i radykalizm pierwszych misjonarzy. Rzeczywiście, ich odpowiedź przypomina odpowiedź pierwszych uczniów: Szymona i Andrzeja, Jakuba i Jana (Mt 4, 12-23). Prawie wszyscy oni zostali wezwani ze swojego miejsca pracy i odpowiedzieli na wezwanie Mistrza bez wahania, bez dyskusji, bez stawiania jakichkolwiek warunków. Nie kwestionowali nawet swoich kompetencji ani powodu, dla którego Pan ich wybrał; ani nawet nie zastanawiali się nad konsekwencjami działania, które mieli podjąć. „Natychmiast, zostawiając swoje sieci, opuszczając łódź ojca – zauważa ewangelista – poszli za Nim”.

– Po trzecie, silne osobowości wśród wyjeżdżających na misje. Przynajmniej w większości.
– Po czwarte, rzekome jeszcze w latach 80-tych „objawienia Matki Bożej”. Listy, artykuły i wspomnienia z tamtych czasów wskazują, że coś szczególnego unosiło się w powietrzu; że warto w ten kraj i Kościół inwestować.
– Po piąte, poniesione ofiary: księża Granatowicz i Sikora, br. Stanisław Bieś…
– Po szóste, ludobójstwo i Boże Miłosierdzie. Pallotyńscy ocaleńcy z ludobójstwa, zarówno misjonarze jak i tubylcy. Wspólne odbudowywanie domu. To doświadczenie sprawiło, iż nastąpiła jakaś duchowa redefinicja w misjonarzach i Rwandyjczykach.
– I w końcu (7), inwestowanie w przygotowywanie kadr (studia specjalistyczne) zarówno wśród misjonarzy jak i tubylców (co wpłynęło na jakość naszej posługi) z równoczesnym inwestowaniem w infrastruktury. Dorzuciłbym jeszcze do tego: mądrość wycofywania się ze strategicznych funkcji i przekazywanie ich tubylcom w stosownym czasie.

Co do porażek, chciałbym również wskazać na trzy.

Obecność polskich Pallotynów w Rwandzie i w RDC, wpisała się niewątpliwie złotymi zgłoskami w ewangelizację tej części Afryki. Proszę sobie wyobrazić, iż popełnionych zostało na ten temat kilka prac magisterskich i dwie rozprawy doktorskie[12]. Nie znajdzie się tam jednak rozdziału o porażkach, niepowodzeniach czy „usterkach” (defektach) misji pallotyńskich. A przecież, podobnie jak w życiorysach świętych, byłby to rozdział najdłuższy. Tak przynajmniej śmie twierdzić nasz ojciec Założyciel: „Zauważcie, że w żywotach świętych nie spotykamy rozdziału traktującego o ich usterkach (difetti), a byłby on z pewnością najdłuższy, gdyby się go włączyło[13].

Innymi słowy, napisanie rozdziału o błędach i niepowodzeniach „misjonarzy znad Wisły”, nie umniejszyłoby w niczym ich rzeczywistego wkładu w ewangelizację Ad Gentes. Wprost przeciwnie, sprowokowałoby nas wszystkich do próby podjęcia trudnej, ale owocnej „sztuki korzystania z własnych błędów”. 

Pierwsza porażka dotyczy wysyłania na misje nieprzygotowanych i zbyt młodych braci pallotyńskich. Na siedmiu z nich, którzy przewinęli się przez Rwandę i Kongo, aż czterech „odeszło do tzw. świata”, i to „po światowemu”, tzn. w okolicznościach bardziej niż dwuznacznych.

Co do braci lokalnych, również próbowaliśmy przeszczepić model polski, stawiając tzw. niższe wymagania, bo przekonani, iż „nie matura, lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera”. Na początku kandydatów na braci nie brakowało. Był nawet taki rocznik, kiedy to nowicjat składał się wyłącznie z trzech braci (1984-1985): dwóch Rwandyjczyków i jednego Kongijczyka. Przypadło mi w udziale, wraz z ówczesnym przełożonym delegatury ks. Henrykiem Hoserem, doprowadzić ów nowicjat do liczebnego stanu „zero”.

Ta i inne porażki w dziedzinie formacji nauczyły nas, iż winniśmy w Afryce podnieść „poprzeczkę” i wydłużyć formację wprowadzając między innymi Postulat (najpierw 2 miesięczny, a następnie roczny).

Druga porażka dotyczy pallotyńskiej współpracy w dziedzinie formacji na kontynencie afrykańskim.

Jeszcze kilka lat temu Afryka dawana była w tej materii za przykład dla całego Stowarzyszenia. Dziś prawie wszystkie jednostki poszły w kierunku tzw. „rozwiązań lokalnych”. Jedynie Rwanda wysyła jeszcze – tak jak Pan Jezus „po dwóch”: a to do Nairobi i Abidżanu na teologię (aktualnie studiuje tam po czterech seminarzystów), a to do Jaunde na filozofię (mamy tam aktualnie również 4 kleryków). W sumie 12 kleryków z Rwandy studiuje poza krajem swojego pochodzenia. Pozostałych 40 (wszystkich razem jest 51) odbywa formację na miejscu w kilku ośrodkach w Rwandzie i Kongo (Bukavu, Goma, Kabgayi i Butare).

Zostało to rzecz jasna spowodowane licznymi faktorami: afrykańskie wojny, trudności paszportowo-wizowe, wysokie koszta podróży i formacji. Ale też coraz większe zamykanie się we własnych jednostkach, tendencje nacjonalistyczne, które w pierwszej połowie XX wieku podzieliły również pallotyńską Europę i Amerykę. A to nie jest dobre dla przyszłości pallotyna z kontynentu afrykańskiego, i w ogóle pallotyna.

Inaczej mówiąc, wizja ojców współpracy pallotyńskiej na kontynencie afrykańskim w dziedzinie formacji, została już praktycznie całkowicie pogrzebana. Mnożą się nowicjaty i Domy formacyjne, które niesłusznie nazywamy „Seminariami”, bo takowych w Afryce nie posiadamy. Projekt utworzenia wspólnych i solidnych ośrodków formacyjno-naukowych w Afryce, które mogłyby służyć całej Rodzinie Pallotyńskiej, tak jak tego typu Ośrodki posiadają jezuici, salezjanie, ojcowie biali, a nawet salwatorianie już chyba legł całkowicie w gruzach.

Dziś, nasze afrykańskie jednostki, które ledwo wiążą koniec z końcem, nie są w stanie uformować „własnych szeregów”, bo Prowincje-matki zmniejszają datki na formację z roku na rok. W ten sposób, Stowarzyszenie w Afryce zmuszone zostało do formacji „pallotyna po niskiej cenie”. Dotyczy to po części również Prowincji Świętej Rodziny. Szkoda, bo w ten sposób oddalamy się od jednej z najistotniejszych wskazówek ojca Założyciela, którą osobiście – w dobie synodalności – nazywam złotą regułą pallotyńskiej synodalności (kluczem pallotyńskiej synodalności). Przeczytać ją można w tzw. „Wezwaniu Majowym”, czyli apelu skierowanym przez Pallottiego w miesiącu maj 1835 roku do każdego, kogo ożywia gorliwość o chwałę Boga i o zbawienie duszy. Oto ona: „Rozum i doświadczenie uczą, że dobro spełnione w pojedynkę jest ograniczone, niepełne i krótkotrwałe i, że nawet najszlachetniejsze wysiłki jednostek nie mogą przynieść wielkiego owocu, jeśli nie są zespolone i skierowane do wspólnego celu” (OOCC IV, 122). Skoro synodalność oznacza „wspólną drogę”, zdanie to może być doń kluczem!

Trzecia porażka, która w mojej ocenie płodnie zaowocowała, to Centrum Animacji Misyjnej w Konstancinie. Z idei, która przyświecała wówczas pomysłodawcom i budowniczym tego Centrum, pozostała dziś tylko nazwa. Narodziło się za to zupełnie inne dziecko (dzieło), co wskazuje na dynamikę „płodności porażek”.

Zakończenie

Kim jest misjonarz? Z punktu widzenia teologii (misjologii/eklezjologii) to osoba posłana przez Kościół do głoszenia Ewangelii i zakładania Kościoła. Ale z punktu widzenia antropologii i psychologii jest on przede wszystkim „innym”, i wie, że aby zrozumieć lepiej innych, sam musi posiadać własną, wyraźną tożsamość. Tylko wówczas może śmiało konfrontować się z inną kulturą. W przeciwnym wypadku będzie chować się w swojej kryjówce i bojaźliwie odgradzać od innych.

„Ksenofobia – pisał Ryszard Kapuściński, to choroba wystraszonych, cierpiących na kompleks niższości. Tym bardziej, że Inny to zwierciadło, w którym się przeglądam czy – w którym jestem oglądany; to lustro, które mnie demaskuje i obnaża, a tego wolelibyśmy jednak uniknąć”.

Inaczej mówiąc, misjonarz, tak jak każdy cudzoziemiec, musi przede wszystkim zmierzyć się i spotkać z Innym. Według Kapuścińskiego trzy możliwości stały zawsze przed człowiekiem, ilekroć spotykał się z Innym. „Mógł wybrać wojnę, mógł odgrodzić się murem, mógł nawiązać dialog”.

Wśród pallotynów znad Wisły przybyłych do Rwandy i Kongo 50 lat temu, i dobijających tam przez kolejne lata, byli tacy, którzy opowiadali się zarówno za pierwszą opcją (wojna tzn. konfrontacja) jak i drugą (mury tzn. zamykanie się). Zdecydowana jednak większość wchodziła w dialog, tzn. relacje, bo tylko wtedy może coś się narodzić. Narodziła się piękna córa. I choć „poród był trudny, dziecko jest czarne”.

Stanisław STAWICKI

Ks. Stanisław Stawicki. Pallotyn. Urodził się w 1956 roku w Kowalu. Przez wiele lat pracował na misjach w Rwandzie, Kamerunie, Kongo i Wybrzeżu Kości Słoniowej. Sześć lat spędził w Rzymie. Równie sześć w Paryżu, gdzie w 2003 roku na Wydziale Teologicznym jezuickiego Centre Sèvres obronił pracę doktorską Współdziałanie. Pasja życia. Życie i sposób życia Wincentego Pallottiego (1795-1850). W sierpniu 2021 powrócił do Paryża, gdzie rozpoczął pracę w parafii Świętych Jakuba i Krzysztofa w XIX dzielnicy zwanej „La Villette”. Jest autorem trzech pozycji książkowych w języku polskim: Sześć dni. Rekolekcje z Don Vincenzo (Apostolicum, Ząbki 2011), Okruchy pallotyńskie na dzień dobry i dobranoc (Apostolicum, Ząbki 2017) oraz Okruchy pallotyńskie znad Tybru (Apostolicum, Ząbki 2021).

[1] „Cztery lata wśród Murzynów” – to tytuł jednej z czterech książek autorstwa ks. Alojzego Majewskiego. Trzy pozostałe tytuły to: „Podróż misyjna do Afryki”, „Świat murzyński” i „Latorośle murzyńskie”.

[2]  OOCC VIII, p. 9

[3] OOCC XI, pp. 282-287

[4] Z listu do siostry Marii od Najświętszego Serca, 8 wrzesień 1896 roku. 

[5] OOCC X, p. 211.

[6] Faktycznie, kiedy w 1846 roku, 11 lat od założenia Zjednoczenia Apostolstwa Katolickiego Pallotti dokonuje refleksji nad tym Dziełem, tak pisze: „Nell’anno 1835 alcune persone di Roma mosse dalla carità cristiana […] hanno pensato che sarebbe stato conveniente formare una pia Società che negli attuali bisogni della Chiesa avesse per il scopo di procurare la moltiplicatione dei mezzi spirituali e temporali, necessari e opportuni per ravvivare la Fede, e riaccendere la carità fra i cattolici, e propagarlo in tutto il Mondo; e ciò colla mira non tanto di fare nuove Istituzioni nella Chiesa di Dio, quanto di ravvivare quelle che già vi sono” – OOCC VII, pp.2-3. Zobacz również: OOCC III, pp.2-4; OOCC VIII, p.73.

[7] Por. OOCC V, s.91.

[8] Por. OOCC V, s.93.

[9] Por. OOCC III, s.377.

[10] OOCC III, 327.

[11] Adam Mickiewicz, „Oda do młodości”.

[12] „Praca Księży Pallotynów w Rwandzie i RCD w latach 1973-2003” autorstwa ks. Andrzeja Jasińskiego oraz „Dzieła misyjne Ks. Stanisława Kuracińskiego SAC w służbie charyzmatu pallotyńskiego”, ks. Grzegorza Młodawskiego.

[13] Błogosławiony Wincenty Pallotti, „Wspomnienia biograficzne”, Ołtarzew 1957, s.221.

Recogito, rok XXIV, czerwiec 2023