Rozmowy z umarłymi (24)

Adam Zagajewski (Paryż, 1999) © Marek Wittbrot

Do wspólnej rozmowy na pierwszym piętrze domu przy rue Surcouf namówił go Paweł Jocz. Blisko dwadzieścia dwa lata minęły od momentu, gdy Adam Zagajewski zasiadł na czarnej kanapie. Okazał się – jak zawsze – taktowny i opanowany. Nie rwał się do głosu. Uważnie słuchał. Odpowiadał, gdy był pewny, że ma coś do dodania. Podobnie jak Mickiewicz, Krasiński, Iwaszkiewicz i Miłosz, należał do wąskiego grona poetów-intelektualistów, równie mocno osadzonych w literaturze, jak i w kulturze, nieobojętnych na cudze dokonania. Myślenie stawiał przed wieszczeniem. W przeciwieństwie do wielu literatów – uznających siebie za prawdziwych i jedynych patriotów – wiedział doskonale, co jest siłą, a co słabością polskiej literatury. Z natury był jednak bardziej lirykiem niż analitykiem. Jego tajemnicą pozostanie, skąd u niego – zazwyczaj pozorny – chłód; skąd, przy braku skłonności do uniesień, tyle zmysłowości. I jak nauczył się godzić świadome współuczestnictwo z lodowatą przenikliwością.

Sam przyznawał, że jest w nim pewna dwoistość, świadomość niepokonywalnej ambiwalencji, wrażliwość na dobro i zło świata. Nie umiał być obojętny – właściwie trzeba by powiedzieć – nieczuły na los bliźnich. Interesowały go pospolite sprawy, jak i przeżycia, jakie mało kogo obchodzą. Pisał o cierpieniach i marzeniach, do których mało kto ma odwagę się przyznać.

Wbrew temu, co często mu przypisywano, nie należał do zwolenników czystej kontemplacji. W swoich zmaganiach z nowoczesnością potrafił być równie zaangażowany, co krytyczny. Zdolność do poddawania wnikliwej wiwisekcji rozmaitych ludzkich zdobyczy i osiągnięć cywilizacji przełomu XX i XXI wieku, była dla niego równie istotna jak dbałość o to, co zawdzięczamy Jerozolimie, Atenom i Rzymowi. Nie chciał być statystą. Powtarzał przy różnych okazjach, że ważny jest dla niego głód metafizyki.

Dwadzieścia dwa lata temu, podczas próby uzgodnienia stanowisk, a raczej spojrzenia na trudne kwestie z odmiennych perspektyw, nie ukrywał swoich preferencji. „Pragnienie wielkości, rzeczy wielkich, dotarcia do tego, co jest wyższe od tego, czym jest materia teraźniejszości, a jednocześnie świadomość, że nie potrafię żyć tak wysoko jak bym chciał. Dla mnie jest to jedno z podstawowych rozdarć” – mówił zasiadając na czarnej kanapie, jakby nieco zlękniony, że uderza w zbyt wysokie tony.

Z woli określonych osób i niby-patriotycznych środowisk przez ostatnie lata dzielił z niektórymi – mimo powrotu do ojczyzny w 2002 – wygnańczy los niezależnego, prostacko marginalizowanego, zmuszanego do wewnętrznej emigracji twórcy. Nie zamierzał jednak siedzieć cicho. I nie uległ pokusie zbratania się – niczym współcześni towiańczycy – z braćmi w wierze, wyznawcami nienowej bogoojczyźnianej ideologii. 21 marca 2021 roku zakończył swoją wędrówkę i intelektualno-pisarską batalię o prawo do „podstawowych rozdarć”. Pocieszeniem jest to, iż dołączył do nielicznych, których nie da się uciszyć. Ich głos bowiem dociera również z zaświatów.  

22/03/2021

Marek WITTBROT

Marek Wittbrot – w latach 1991-1999 prowadził „Naszą Rodzinę”, obecnie zaś jest redaktorem „Recogito”.

Recogito, rok XXI, marzec 2021