Rozmowy z umarłymi (37)

Kadr z telewizyjnego nagrania przeboju Mike’a Branta z 1972 roku, Qui saura?, połączonego z programem „Cadet rousselle”, poprowadzonym na żywo 19 kwietnia 1973 roku przez Sophie Darel dla Office Radio Télévision France (ORTF) ©.Ina – Institut national de l’audiovisuel de France

Pozwól mi ciebie kochać, Daj mi choć trochę siebie, Miłość to jest to, miłość to ty, To moja modlitwa, Powiedz jej i wiele innych, w sumie 47 szlagierów – podczas krótkiej, oszałamiającej kariery piosenkarza z Hajfy – przebojem zdobyło nie tylko francuską publiczność. Do dziś przez wielu jest uznawany za izraelskiego solistę wszechczasów. Mimo że od jego śmierci upłynęło prawie pół wieku, sympatyków ciągle mu nie ubywa i – zdawać by się mogło – nadal zniewala niewieście serca. W kwietniu 2015 roku francuska prasa, z okazji czterdziestej rocznicy jego odejścia, rozpisując się jak każdego roku na temat gwiazdora posiadającego na swoim koncie ponad 30 milionów wydanych płyt, postanowiła uszczknąć – jak zaznaczano – nieco więcej tajemnicy niż zazwyczaj. Podobnie było w następnych latach, gdy Mike Brant chętnie był ukazywany jako idol potrafiący jednym spojrzeniem uwieść każdą kobietę. Nie zabrakło rewelacji dotyczących jego desperackiej decyzji, a nade wszystko wiadomości o jego byłych partnerkach. Niektóre z nich – jako szeroko informowały kolorowe magazyny – postanowiły przerwać milczenie.

Najmłodsze fanki i fani dowiedzieli się, a raczej mogli zapoznać się z faktami jakie dawno przestały być odkryciem, na przykład z tym, iż pierwszą jego miłością była poznana w 1963 stewardessa, z którą się związał mając szesnaście lat. Ów związek bardzo się nie podobał jego matce i miała ona czynić wszystko, żeby syn zostawił o dziesięć lat starszą Sarę. W 1968 w Nowym Jorku jej miejsce zajęła – wedle wtajemniczonych – pochodząca z Izraela Michal, również stewardessa. W październiku 1973 pojawiła się kolejna hôtesse de l’air. Związek – według „France Dimanche” – z Kanadyjką polskiego pochodzenia okazał się bardzo burzliwy, namiętny, ale i nieszczęśliwy. Albowiem, kiedy latem 1974 Mike przybył do swojej Dulcynei, odkrył nieoczekiwanie, iż Gita ma kogoś innego. Spokój próbował odzyskać przy szwedzkiej modelce. Ale Lena nie zdołała ukoić jego bólu.

Pośród sekretnych wybranek, jakie z okazji podniosłej rocznicy postanowiły się ujawnić, znalazły się: Corinne, Véronique i Christine. Pierwsza z pań, poznana w 1973 w Genewie na lotnisku, wyznała, że uwielbiał jej długie włosy i nazywał ją Joną (Gołąbkiem), a połączyło ich (a później także ją z jego bratem) przeznaczenie. Druga z maîtresses secrètes twierdziła, że utrzymywała kontakty z piosenkarzem od 1969, że spotykali się w Neuilly-sur-Seine i że dał się poznać jako delikatny, miły i inteligentny facet. Swoje miłosne schadzki – w tym przypadku odbywane w tajemnicy przed mężem, o którym szczęśliwy kochanek dowiedział się dopiero po pół roku – postanowiła ujawnić również trzecia dama, była modelka, do dziś najbardziej dumna z tego, iż – jak zapewniała – Mike nikogo tak nie pragnął jak jej.

*

Mojżesz Michał przyszedł na świat w nocy z 1 na 2 lutego 1947 roku w obozie dla nielegalnych żydowskich uchodźców. Należąca do kolonii Korony Brytyjskiej Famagusta, obecnie turecko-cypryjska Gazimağusa, dla Fiszela i Broni nie była pierwszą zsyłką. Stała się dodatkową traumą, okupioną miesiącami lęku i powrotami koszmarów z przeszłości.

Z dziewczęcym chórem (Hajfa, 1958) ©.Bejt Mejrow, Holon

Fiszel Efraim Brand urodził się w Biłgoraju. „W Księdze Rodzaju (bereshit) napisano, że Efraim (syn Jakuba), będzie żył z rybołówstwa, stąd Efraim Fiszel” – doniósł Ludwikowi Lewinowi, zapytanemu o transkrypcję imienia, przyjaciel z Izraela. Potomek biednej, wielodzietnej rodziny, w której każdy miał wyznaczoną rolę i grał na jakimś instrumencie, długo i ciężko musiał pracować fizycznie. W końcu zdecydował się na uczenie innych tańca i w ten sposób zarabiał na życie. Założył własną rodzinę. Po wybuchu II wojny światowej uciekł na tereny zajmowane przez Sowietów i został wcielony do Armii Czerwonej. Udało się mu przetrwać piekło wojny i, zyskując bumagę na odszukanie swoich najbliższych, powrócić w rodzinne strony. Niestety ujrzał jedynie zgliszcza. Bronia Rosenberg urodziła się w Łodzi w rodzinie potentatów przemysłu tekstylnego, producentów skarpet i pończoch. Ona cudem przeżyła obóz w Auschwitz. Po pogromie kieleckim w lipcu 1946 zdecydowała się opuścić swój kraj. W dojrzałym życiu nigdy nie chciała rozmawiać o swoich traumatycznych przejściach. Wolała wspominać szczęśliwe dzieciństwo, zabawy z bratem, uczniem szkoły kadetów, samochodowe wyprawy i piękny rodzinny dom. Fiszel po przedostaniu się do Polski postanowił wyruszyć dalej na zachód, z nadzieją, że odnajdzie żonę i syna. Wszystkie wysiłki okazały się bezowocne. W Bawarii, słysząc język jidysz, zainteresował się pewnego dnia rozmawiającą ze sobą parą. Uśmiech Broni miał sprawić, że uczucie względem nieznajomej wybuchło z całą siłą. No man’s land i przypadek skutecznie połączył dwoje rozbitków. W Niemczech wzięli ślub. I postanowili wyruszyć w nieznane. W Marsylii wsiedli na statek, żeby urzeczywistnić swój sen o promised land, ale do celu nie dotarli. Wpadli bowiem w ręce Brytyjczyków.

Odręczny tekst Mosze Branta ©.Bejt Mejrow, Holon

Dopiero we wrześniu 1947 roku 24-letniej Broni i 44-letniemu Fiszelowi z ośmiomiesięcznym synem udało się dotrzeć do wymarzonej Ziemi Obiecanej. Pierwsze lata spędzili w kibucu Gewat, specjalizującym się w hodowli drobiu, w regionie Emek Jizre’el. Po osiedleniu się w Hajfie Mojżesz do piątego roku życia nie mówił. Odezwał się po raz pierwszy dzięki sprzedawcy lodów. קֶרַח [kérah] – to pierwsze słowo jakie miał wypowiedzieć w swoim życiu (a znane jest z Targumu Onkelosa, w rozdziału Księgi Rodzaju mówiącym o powrocie do ziemi praojców, wprowadził je do współczesnej hebrajszczyzny Eliezer ben Jehuda, pochodzący ze wsi Łużki koło Witebska). W dzieciństwie mały Mojżesz dużo śpiewał i bardzo chciał być podziwiany przez innych. Już wtedy miał postanowić, że oczaruje cały świat albo że… zostanie włóczęgą. Jego wokalne możliwości odkrył rabin z miejscowej synagogi. W jedenastym roku życia zdolny beniaminek trafił do szkolnego chóru, w którym był jedynym chłopakiem. Towarzystwo dziewcząt jeszcze bardziej go zdopingowało. Dwa lata później jego przeznaczeniem znowu stał się kibuc, tym razem Geszer w regionie Emek ha-Majanot, do którego przybywało wielu emigrantów z Austrii i z Polski. W 1962, po powrocie do rodziców, imał się różnych zajęć. Pracował między innymi jako strażnik w Narodowym Muzeum Morskim i jako portier w hotelu.

Mike Brant z „Chocolates Band” (Hajfa, 1967) ©.Bejt Mejrow, Holon

W 1965 zrezygnował ze szkoły i dołączył do grupy muzycznej „Chocolates Band” założonej przez brata. Śpiewali w klubach i na ulicach piosenki francuskie i angielskie. „Nie znał języków obcych i pisał wiersze w języku hebrajskim i nikt nie czuł, że nie mówi w jego języku” – mówiła Ilana Carmeli-Lenner przy okazji otwarcia wystawy „Mojżesz – Mike Brant superstar” w Galerii Bejt Mejrow w Holon w 2019 roku. Dzięki zwolnieniu, z powodu wcześniejszej operacji żołądka, ze służby w Izraelskich Siłach Obronnych, mógł dalej muzykować. Występował na okolicznościowych imprezach i w klubach nocnych Hajfy i Tel Awiwu. Uznając za bardziej nośny od własnego nazwiska, w 1965 przybrał pseudonim Michael Sela. Dzięki izraelskiemu impresario Jonathanowi Karmonowi i przyłączeniu się jego grupy zdecydował się na podróż po Stanach Zjednoczonych, Republice Południowej Afryki i Australii, gdzie oprócz rodzimego repertuaru wykorzystywał piosenki Franka Sinatry. Dał się poznać również jako komik, naśladując Charlie Chaplina oraz Laurela i Hardy’ego. Po powrocie z wojaży śpiewał w restauracji Rondo w Hotelu Dan Carmel w Hajfie.

Przełomem okazał się występ 17 maja 1969 roku w Baccara Club w stolicy Iranu, gdzie ogromne wrażenie zrobił na francuskiej gwieździe Sylvie Vartan oraz sekretarzującemu jej Carlosowi, synu Françoise Dolto. Piosenkarka namówiła izraelskiego szansonistę z piano-baru Hotelu Hilton w Teheranie na przyjazd do Paryża. 9 lipca 1969 roku 22-letni chłopak z Hajfy znalazł się w mieście francuskiego rock-and-rolla, twista, a zwłaszcza yé-yé, w mekce poetyckiej piosenki zaangażowanej, w której triumfy święcili: Juliette Gréco i Sheila, Charles Aznavour, Gilbert Bécaud, Georges Brassens, Jacques Brel, Léo Ferré i Serge Gainsbourg. Zamieszkał w Dzielnicy Łacińskiej w hotelu przy rue Cujas. Bezskutecznie próbował nawiązać kontakt ze znajomymi poznanymi na trasie koncertowej. Nigdzie też nie udało mu się „zaczepić”. Ponoć, gdy oszczędności się wyczerpały, gdy zdecydował się na powrót do Izraela i gdy na lotnisku w Orly, całkiem zdesperowany, wrzucił do aparatu telefonicznego ostatni żeton jaki mu pozostał, usłyszał głos Carlosa. Nieoczekiwanie w jednej chwili odmieniło się wszystko. Po pewnym czasie Jean Renard, któremu swoje kariery zawdzięczali Johnny Hallyday i jego żona Sylvie (do 1980), postanowił zająć się przybyszem z Bliskiego Wschodu.

Mike Brant (Paryż, 1971) ©.INA France / Fabien Lecœuvre

W styczniu 1970 piosenka Laisse-moi t’aimer stała się hitem Midem Music Festival w Cannes. Sukces przypieczętował udział w konkursie organizowanym przez Radio Luxembourg i występ w barwach Francji, już jako Mike Brant, z przebojem Mais dans la lumière, który zdobył pierwsze miejsce. Posypały się nowe propozycje. Syn żydowskich tułaczy z Polski niemal z dnia na dzień stał się sławny. Zamieszkał przy avenue Victor-Hugo 181-183 w szesnastej dzielnicy Paryża. 31 grudnia 1970 roku, występując po raz pierwszy w swoim kraju, w sportowej hali im. Josepha Burstyna potocznie zwanej Jad Elijahu (obecnie Menora Mivtachim Arena) w Tel Awiwie, zgromadził 10 tysięcy widzów. Podczas tournée po Izraelu koncertował z Jaffą Jarkoni. Zasypywano go ofertami, zapraszano do telewizji i do najsłynniejszych sal koncertowych. Często, szczególnie wśród młodych wielbicielek, koncerty kończyły się masowymi omdleniami i wybuchem zbiorowego entuzjazmu. Jego pojawienie się, niemal w całej Europie Zachodniej, przyciągało tłumy. 14 lutego 1971 roku wypadek samochodowy w Attignat w departamencie Ain w drodze do Bourg-en-Bresse spowodował liczne obrażenia ciała i uszkodzenie podstawy czaszki. I zatrzymał rozpędzoną machinę kariery estradowej. Zdjęcia z obandażowanym i poturbowanym piosenkarzem, o co zresztą on sam miał pretensje do swojego menadżera, obiegły francuską prasę.

Owocem rekonwalescencji były przeboje Nous irons à Sligo oraz À corps perdu. Pierwszy nawiązywał do romantycznych wspomnień ze Sligo w północno-zachodniej Irlandii, drugi – do ran ciała i duszy, jakie pozostawiają po sobie przeszłe wydarzenia. Płyta Une fille à aimer nie przyniosła – jak zakładał Renard – finansowych „kokosów”. Ale powrót na scenę 23 listopada 1971 roku okazał się znaczącym impulsem. Wspólne koncerty z Dalidą w paryskiej Olimpii i w Wenecji otworzyły nowe możliwości. Francuska gwiazda z Egiptu z włoskim rodowodem namówiła go, żeby występował jako Anglik. To doprowadziło do konfliktu z własnym impresario i do bolesnego zerwania współpracy. Jego miejsce zajęli G.R. Tornier i Charles Talar. W 1972 Mike koncertował z Esther Galil i wylansował wzorowany na Che sarà, włoskim przeboju z San Remo, francuski singel Qui saura Michela Jourdana, który został sprzedany w milionie egzemplarzy. W 1973 dał 250 koncertów, wśród nich znalazły się występy dla żołnierzy walczących w wojnie Jom Kipur. Pod koniec tego samego roku podpisał kontrakt z Simonem Wajntrobem. Następny rok okazał się równie bogaty i morderczy. Zdarzało się, że prezentował się kilka razy jednego dnia. Jego popularność wciąż rosła. Liczne wywiady przeplatały się z nagraniami studyjnymi i z programami talk-show z udziałem publiczności. Ale też coraz częściej dochodziły do głosu zmęczenie i depresja. Sytuację pogarszał brak osoby, na której mu najbardziej zależało.

22 listopada 1974 roku wyskoczył z okna pokoju swojego menedżera, z piątego piętra genewskiego hotelu przy quai du Mont-Blanc 11 nad Lemanem. Uratowało go to, że zaczepił o balustradę balkonu na trzecim piętrze (w niektórych przekazach jest mowa o czwartym piętrze). Złamał nogę w dwóch miejscach i musiał zrezygnować z wielu występów. Hôtel de la Paix w Genewie okazał się miejscem przeklętym, a zarazem ostrzeżeniem i symbolem trawiących go niepokojów. Podczas dwumiesięcznego pobytu w szpitalu przeżył delirium, wyobrażając sobie, że jest w obozie koncentracyjnym. Skupił się na wydaniu nowego albumu Dis-lui (francuskiej wersji Feeling) i zapewniał, że to, co uczynił, było głupie, że zrozumiał, iż nie powinien był targać się na własne życie i już więcej tego nie zrobi. W styczniu 1975 wydał single Qui pourra lui dire i Elle a gardé ses yeux d’enfants, w których dał wyraz stanowi swojego umysłu, jak i miłości do swojej matki.

Mike Brant w paryskiej Olimpii (Paryż, 1971) ©.INA France

22 kwietnia 2020 w wywiadzie dla „Ici Paris” Jona Brand stwierdziła, że pierwsza próba samobójcza jej stryja była skutkiem przepracowania, że przyczyniło się do niej szaleńcze tempo, w jakim musiał funkcjonować i że nie chciał umierać; szybko odzyskał wolę życia i entuzjazm. Bratanica artysty była zdania – a mówiła to wielokrotnie i powtórzyła przy okazji następnej rocznicy – że przyczyna tragicznych wydarzeń z jesieni 1974 i wiosny 1975 na zawsze pozostanie tajemnicą. Tym samym pozostawiła „furtkę” dla rozlicznych spekulacji, włącznie z tezą – reanimowaną co jakiś czas – że przyczyną śmierci piosenkarza mogło być zabójstwo. 12 marca 2021 roku, w filmie dokumentalnym Mike Brant, l’étoile filante, wyemitowanym przez kanał telewizyjny France 3, François Chaumont powrócił do zdarzeń sprzed półwiecza. Starał się ukazać upadającą (czy też spadającą, najpierw z piątego, a później z szóstego piętra) gwiazdę, śpiewającą pięknie o miłości, porywającą tabuny kobiet, a jednocześnie mężczyznę, który tak naprawdę nie miał szczęścia do kobiet. Według Jony sekret niszczycielskiego zauroczenia Gitą tkwił w tym, iż jej stryjowi imponowało to, że Gita nie miała pojęcia z kim jest i jak jest on sławny. Przy niej nie musiał być półbogiem, mógł być zupełnie naturalny. „Mike’a zawsze porzucały kobiety, które najbardziej kochał” – usłyszeli telewidzowie. Ale i tak najważniejsze kwestie pozostały bez odpowiedzi.

Mike z jedną ze swoich przyjaciółek ©.RTL France

25 kwietnia 2021 roku tygodnik „Le Point”, publikując wywiad z młodszym bratem, ogłosił, że krewny największej legendy lat siedemdziesiątych XX wieku, postanowił wyjawić, jakie były rzeczywiste przyczyny desperackiego aktu Mike’a. Jego depresja rozpoczęła się w Kanadzie, dokąd się udał, żeby być ze swoją dziewczyną (przedstawioną w wywiadzie jako Kanadyjka duńskiego pochodzenia), a ujrzał ją w ramionach innego mężczyzny – wyjaśniał brat francusko-izraelskiego gwiazdora rocka. „Jego stan – kontynuował Cwi Brand – pogorszył się jeszcze bardziej po powrocie do Paryża, gdy odkrył, że został oszukany”. Własny producent zwodził go od dłuższego czasu. Kłótnia z nim w hotelu w Genewie poprzedziła pierwszy desperacki skok z okna. Z kolei 25 kwietnia 1975 roku Mike znalazł się w mieszkaniu przy rue Erlanger 6 w szesnastej dzielnicy Paryża, bo umówił się tam z byłą partnerką, Jeanine Cacchi. Według niej – trzeba by dodać – odmówił wzięcia tabletek nasennych, ale w nocy zapadł w głęboki sen. Inni mieli zeznać później, że do nich dzwonił. O 22.30 miał odradzić poirytowanemu Kieferowi oglądania horroru. Hubert Baumann miał być budzony wiele razy w nocy, ale aparat telefoniczny milkł po dwóch sygnałach. Zbudzony o godzinie 6.00 rano usłyszał od kumpla, że ma się odezwać o 11.00. Natomiast Jeanine utrzymywała, że obudziła go tak jak sobie życzył, o 11.00. Nie ukrywał wtedy złego humoru. Gdy on jadł i bezskutecznie wydzwaniał po różnych osobach, ona udała się do łazienki. Raz miał odłożyć słuchawkę, lecz nie słyszała, żeby z kimś rozmawiał. Nastała cisza. Gdy wróciła, Mike’a już nie było. Wyskoczył z szóstego piętra. Była godzina 11.15. Mimo upadku jeszcze żył. Zmarł w karetce wiozącej go do Szpitala Ambroise-Paré w Boulogne-Billancourt. Po śmierci powstała niezręczna sytuacja, w dniu paryskiego pogrzebu pojawiły się bowiem dwa „konkurencyjne” kondukty. Wielka Synagoga przy rue des Victoires 44 w dziewiątej dzielnicy Paryża nie była w stanie przyjąć wszystkich, którzy 30 kwietnia chcieli uczestniczyć w żałobnych uroczystościach. W ostatnią swoją podróż Mike Brant wyruszył z Orly, stamtąd, skąd przybył. 7 maja został pochowany na Głównym Cmentarzu Żydowskim w Hajfie.

W 2018 roku skwer nieopodal avenue Georges Mandel w Paryżu, w pobliżu dawnego jego mieszkania (181-183, avenue Victor Hugo), w którym zamieszkał w 1969 roku, zyskał miano placu Mike’a Branta. W sierpniu 2020 roku władze Hajfy nadały jego imię jednej z ulic w dzielnicy Kiryat Eliezer, w której spędził swoją młodość.

*

Cwi Brand zaznaczył w wywiadzie dla „Le Point”, iż wielokrotnie pytano go: czy było to zabójstwo, czy samobójstwo? Mimo wielu dziwnych zdarzeń, mimo tak zaskakujących faktów jak odnalezienie w 1978 roku Simona Wajntroba w Lasku Bulońskim z jedną kulą w głowie i drugą w sercu, mimo śmierci w 1984 jego współpracownika Alaina Kriefa pod kołami metra, mimo domniemanych szpiegowskich wątków, jakie od czasu do czasu odgrzewają media, Cwi był i jest głęboko przekonany, że nikt starszego brata nie przymusił do samobójstwa. Jego wersja, a właściwie jego poglądy na temat przyczyn i skutków zdarzeń, jakie znalazły swój finał w piątek 25 kwietnia 1975 roku, różnią się nieco, jeśli chodzi o szczegóły, od tego, co pisał w 2000 roku w książce Mike Brant. La Voix du Sacrifice Olivier Lebleu.

Według pisarza i tłumacza z La Rochelle Mike popełnił błąd namawiając swoich impresariów Georgesa i Huberta Baumannów, żeby zaprosili piękną Gitę na jeden z jego koncertów. Przybycie do Francji kobiety, o której marzył, okazało się katastrofą. Mike miał Jean-Jacques’owi Deboutowi, mężowi Chantal Goya, zwierzyć się, że myśli tylko o niej i o tym jak ją odzyskać. Nie była jedyną osobą, na jakiej się zawiódł, ale był w niej szaleńczo zakochany i widział w niej matkę swoich dzieci. Gdy o niej mówił, ożywiał się, a jednocześnie wypełniał go bezbrzeżny smutek. Po rozstaniu się z Gitą było tylko gorzej. Podczas czterotysięcznej gali 4 maja 1974 roku w Boissy-Saint-Léger, po zaśpiewaniu czwartej piosenki opuścił scenę i zażądał natychmiastowego wyjazdu. Dwa dni później w Tournay w Belgii – jak zaznaczyła w swojej biografii Armelle Leroy powołując się na relację Huberta Baumanna – gdzieś zaginął. Tony Breness – szef tamtejszej orkiestry – odnalazł go skulonego i płaczącego w jakimś kącie. Tydzień później w Cambrai zbił lustro i zamknął się w swojej garderobie i długo trzeba było dobijać się do jego drzwi. Miesiąc po incydencie na północy Francji z jego mieszkania w Paryżu poginęły cenne rodzinne pamiątki. Miało to fatalnie wpłynąć na jego stan i przyczynić się do sięgania po leki psychotropowe oraz narkotyki. Jednocześnie, gdy udawało mu się odwrócić jakąś trudną sytuację, żartował i nie chciał dać poznać po sobie, że coś go trapi. Do końca nie chciał obarczać nikogo swoimi problemami.

Cwi, Bronia, Fiszel i Mosze ©.Bejt Mejrow, Holon

Mike – zdaniem młodszego brata – był dobrym synem i miał wielkie serce. Posiadał też nieprawdopodobny głos i swoimi szlagierami porywał swoje wielbicielki. Matka miała „gumowe” ucho i, w przeciwieństwie do własnego męża, nie była umuzykalniona. Ojciec tylko raz poszedł posłuchać swojego syna. Na więcej, mimo usilnych nalegań, nie dał się namówić. Bał się o swoje serce, lecz zależało mu na synu. Mike już po śmierci ojca miał wyznać, iż dałby wiele, żeby chociaż przez pięć minut Fiszel mógł go słuchać. Wśród rzeczy osobistych pozostawionych w Genewie, jakie odebrała rodzina dopiero po śmierci Mojżesza, który postanowił uwieść cały świat jako Mike, znalazła się Biblia. Ale nikt nie potrafił powiedzieć, czy się w niej zagłębiał. Zmarły w wieku dwudziestu ośmiu lat potomek uciekinierów z Polski nigdy nic nie mówił na temat swojej wiary ani na temat swojego życia uczuciowego. Uwielbiał kobiety, ale nie potrafił się na trwałe zaangażować… poza – według Cwi – jednym wyjątkiem. Tym wyjątkiem była Gita.

Gita i Mike ©.RTL France

„Wy, moi przyjaciele, spróbujcie zrozumieć / Jedna tylko dziewczyna na świecie może mi zwrócić / Wszystko to, co straciłem, lecz wiem, że ona już nie wróci” – śpiewał w jednym z największych swoich przebojów, Qui saura. Zapewniał w nim: „Wiem dobrze, że szczęście nie istnieje”. I pytał, kto potrafi, kto będzie umiał, kto zechce mu powiedzieć, jak sprawić, żeby znowu pojawiła się ona, jedyny powód, jedyny sens jego trwania. Gdy 23 kwietnia 1975 roku (według niektórych przekazów było to 24 kwietnia) udał się do studia, żeby nagrać Dis-lui, podobno do rzeki wyrzucił szczudła, jakich musiał używać od czasu nieudanej próby samobójczej w Genewie. Wiele wskazywało na to, że ma zamiar rozpocząć nowe życie. W studiu nagrań umówił się z dawnym impresario, zaś wkrótce miał zakupić nowe mieszkanie. Z ostatniego nagranego hitu mogłoby wynikać, że pogodził się ze stratą tej jedynej. Ale czy do niej, czy do innej kobiety trzeba by odnieść słowa Powiedz jej? Czy też była to zwykła ambiwalencja uczuć? Monique Le Marcis, która przez 37 lat kierowała programami muzycznymi w Radio Télévision Luxembourg i monitorowała nagranie, wspominała po latach, że Mike był strasznie przygaszony. Następnego dnia o 13.00 udał się na spotkanie z Wajntrobem. W jego biurze zastał także Jourdana i Kriefa. Wyszedł razem z sekretarką Simona, Jeannine Ducamp, żeby coś zjeść.  Późnym popołudniem pośród starych znajomych, między innymi Szuki Levi’ego, zdawał się beztroski i opanowany. Od nich zadzwonił do Jeanine i się z nią umówił. O godzinie 20.00 Wajntrob rozstał się z nim przed drzwiami mieszkania w bloku przy rue Erlanger. Więcej się nie zobaczyli.

W 2003 roku, w artykule Mike Brant, qui saura?, Samuel Douhaire pytał na łamach „Libération”, kto potrafi wytłumaczyć, dlaczego showman, który udawał lekkoducha i swoimi ckliwymi kawałkami porywał mnóstwo pięknych dziewcząt, wybrał śmierć? Francuski dziennikarz i krytyk filmowy nie miał wątpliwości, że coraz bardziej się dusił w świecie show-biznesu, że zabiła go pazerność i bezwzględność określonych osób. „Myślę, że to właśnie sprawiło, że się załamał. Często był ślepy jak dziecko. Mike był niewinnym, uczciwym, wrażliwym człowiekiem i nie mógł wytrzymać tej całej dżungli” – pisał w kwietniu 2018 roku na łamach „Jedi’ot Acharonot” Bar Cagan. Mike był mistrzem w interpretacji najbardziej sentymentalnych utworów, ale – jak wskazywali niektórzy ze świadków jego dramatu – zdał sobie sprawę, że w świecie, który go otacza, nie ma sentymentów. Można by spekulować, co i kto przyczynił się do jego śmierci: chciwi współpracownicy, dziwne konszachty, dawna partnerka czy ktoś inny? I czy rzeczywiście do końca rozpaczliwie trzymał się ostatniej nadziei, jaką była dla niego Gita? Jednak czy jej powrót uleczyłby jego duszę i odwróciłby bieg wypadków?

*

Jego największe (niedoszłe) szczęście i zarazem (spełnione w okrutny sposób) nieszczęście wciąż obrasta legendą i przysparza wielbicielek (czy dozgonnie wiernych fanek). „Dlaczego Mike nam to zrobił? À corps perdu i Tout donné, tout repis to piosenki, których nie da się zapomnieć… miałam wtedy 15 lat” – napisała w jednym z tysięcy komentarzy 61-letnia Clara, która dzień tragicznej śmierci wspomina „jakby to było wczoraj”. Dla 63-letniej Béatrice z Perpignan, która feralny dzień, mimo upływu 46 lat, też pamięta doskonale, wydarzenie opatrywane przez nią mianem osobistej tragedii było największym życiowym wstrząsem. Z sentymentem zdaje się powracać do swego bólu i, tak jak ona, ryczących na lekcji matematyki koleżanek z klasy. Setki, jeśli nie tysiące albo miliony podobnych zwierzeń z łatwością odnajdzie każdy, kto „wejdzie” w Internecie na jakikolwiek przebój lub tekst na temat Mike’a Branta. Większość artykułów zatrzymuje się, niestety, na poziomie taniej sensacji. Zaś większość komentarzy post mortem jest niewątpliwie dowodem zainteresowania – ale nie prawdą o życiu i śmierci, która w przypadku najtragiczniejszych wydarzeń w dziejach, zbiera swe żniwo nie tylko w pierwszym i drugim pokoleniu. Większość chyba woli trwać przy swoich mitach, uwalniających od myślenia i dających poczucie wtajemniczenia, a zarazem psychicznego komfortu.

Mike Brant (Paryż, 1970) ©.Belga Image / Michel Holz

Bruno de Stabenrath, który w 1974 słuchał Mike’a Branta w Starym Porcie w Biarritz, pisał w 2012 roku na łamach „La Règle du Jeu”, że jego występ był niczym liturgiczno-liryczne requiem. W swój śpiew wkładał on całą swoją duszę i dało się wyczuć mistyczną woń innego świata. Ten playboy-Żyd-wieczny-tułacz zniewalał swoim głosem, a jednocześnie poruszał najdelikatniejsze struny. Kompozytor i pisarz, który jako aktor zadebiutował w filmie Kieszonkowe François Truffauta, podziwiał izraelskiego solistę za talent i odwagę. Ale również za przeciwstawienie się niebotycznym tantiemom i forsowanym przez przemysł fonograficzny oraz dżentelmenów w cekinowych kurtkach brudnym interesom. Żyjąc z dala od rodziny, będąc daleko od tego, co było mu najbliższe, jak i próbując udźwignąć tragiczną przeszłość swojego narodu, skazując się na cierpienie za nieswoje grzechy – uznał autor Dictionnaire des destins brisés du rock – zapłacił za mrzonki francuskiego straconego pokolenia, jak i za wszystkie ułudy show-biznesu. „Prawda umiera młodo” – stwierdził, zapożyczając słowa z Obietnicy poranka Romain Gary’ego, świadek pamiętnej gali w Biarritz. Trzeba by jednak dodać, że są rzeczy, które nie umierają nigdy.

Czy można dać z siebie wszystko i wszystko, co zostało unicestwione podczas Szoa, odzyskać? Czy ktokolwiek jest w stanie psychicznie się uniezależnić i fizycznie się zregenerować, gdy głęboko w duszy odżywa pamięć nie tylko własnej przeszłości? Czy istnieje ktoś taki, komu wystarczają własne myśli i uczucia? Czy istnieje chociaż jedna kobieta lub mężczyzna, dla którego/której nie ma znaczenia, kto i dlaczego pojawił się w życiu? Czy ktoś jest w stanie iść przez życie bez niczego i nikogo?

Jona Brand przed plakatem wystawy (Holon, 2019) ©.Bejt Mejrow, Holon

Tajemnicą sukcesu Mike’a Branta, oprócz pracy i wrodzonych talentów, było to, iż potrafił prosto i szczerze mówić, a raczej śpiewać o tym, za czym tęskni każdy bez wyjątku. Tajemnicę zdarzeń, jakie miały miejsce w Genewie 23 listopada 1974 i w Paryżu 25 kwietnia następnego roku, zabrał ze sobą do grobu. Nie jest jednak tajemnicą, dlaczego zapłacił tak wiele za chwilę sławy – oraz najwięcej za brak tego, czego największa sława nie jest w stanie zapewnić ani zastąpić.

Antoni Słonimski w Elegii miasteczek żydowskich pisał o poetycznych chłopcach, którzy nie odnajdują już księżyców Chagalla, o szewcu, który był poetą, o zegarmistrzu filozofie i fryzjerze trubadurze, o sadach, w których Żydzi pod cieniem czereśni opłakiwali święte mury Jeruzalem. Niczego ani nikogo już nie ma. Pozostały jedynie widma. We wspomnieniach nielicznych ocalonych z Auschwitz czy innych obozów zagłady można niekiedy przeczytać, jak cierpiąc z braku choćby podłej strawy albo umierając z głodu marzyli o pójściu na lody, zjedzeniu świątecznego ciasta albo zwykłego cukierka. Pośród wielu żydowskich zwyczajów istnieje obrzęd wezwania narzeczonego. Przyszły pan młody odmawia w synagodze błogosławieństwo nad Torą, inni zaś obsypują go słodyczami, aby przyszła para miała słodkie życie. Po kiduszowym poczęstunku w synagodze odbywa się przyjęcie dla najbliższych. W tym samym czasie przyszła pani młoda po szabatowej wieczerzy wydaje radosny poczęstunek, składający się ze słodyczy, napojów, a niekiedy lodów (bez mleka i śmietany). Mike Brant – jak w jednym z licznych wywiadów mówił jego brat – nie chciał swojej kariery ciągnąć w nieskończoność. Pragnął powrócić do Izraela, mieć dom w jakimś spokojnym miejscu, prowadzić gospodarstwo, zająć się żoną i przyszłymi dziećmi. Tragiczny finał przekreślił wszystkie plany.

Plakat wystawy Mojżesz – Mike Brant superstar (Holon, 2019) ©.Bejt Mejrow, Holon

W Biblii Hebrajskiej głos Boga, jak i tchnienie Boga posiada ogromną moc, tak budującą, jak i niszczącą. Dzięki Bożemu tchnieniu – jak przekonywał Hioba głos z nieba – wytwarza się lód i stęża się przestwór wód. „Gradem też obciąża chmury, a rozprasza obłoki światłem Swojem. A wirują one w koło wedle planów Jego, aby uskutecznić wszystko co im rozkazał na powierzchni całego kręgu ziemskiego. Bądź jako rózgę karcącą, bądź jako pożytek ziemi Jego, bądź jako znak Jego łaski wywołuje je. Skłońże na to ucho Ijobie, zastanów się a rozważ te cuda Boże. Izali ci wiadomo jakie im Bóg zadanie wyznacza albo jak każe zabłysnąć światłu chmur Swoich? Izali rozumiesz ruchy obłoków i dziwy Tego, który skończonej jest umiejętności?” (Hi 37, 11-16) – czytamy w poetyckim przekładzie Izaaka Cylkowa. Zdaje się, że Mojżesz Michał Brant bardzo szybko pojął i wiele zaczerpnął z tej mocy, jaka uczy rozpoznawać znaki, uzdalnia do uskutecznienia swoich zamiarów, pozwala wydobyć najpiękniejsze dźwięki i obdarza niepowtarzalnym głosem. Wiedział też, iż każdy taki dar to łaska i brzemię. I że każda kreatywna myśl, pragnienie czy uczucie nie przychodzi znikąd. Płaci się za nie tym więcej, im więcej się daje.

Może już małemu Mosze, wypowiadającemu swoje pierwsze słowo קֶרַח [kérah], towarzyszyły widma, jakie jego matce i ojcu przypominały również to, co było najradośniejszym wspomnieniem, lecz zamieniło się w popiół i dym. Cały, z trudem wznoszony na obcej ziemi dom rozsypał się w proch, a to, co zostało ze zgliszcz, z ciał i kości wielu bliskich, porwał wiatr albo, wsiąkłszy w zmrożoną ziemię, wszystko rozpłynęło się jak lód. Trudno, żeby – po długiej tułaczce i walce o przetrwanie – nie pojawiły się różne widmowe obrazy, powidoki albo sny. Słonimski pisał o żydowskim płaczu zmieszanym ze słowiańskim żalem. Kto dobrze się wsłuchał w A chi, She’s my life, Mais dans la lumière, Das ist mein Lied czy מי יֶדַע [Mi jada] Mike’a Branta, temu chyba nie trzeba tłumaczyć, dlaczego był niczym kantor, któremu spalono synagogę, usiłowano wyrwać serce, odebrać duszę [נֶפֶשׁ – néfesz] i pozbawić ducha [רוּחַ – ruah]. Ale śpiewał dalej – mimo że nadal mało kto potrafił i chciał go zrozumieć.

26/04/2021

Marek WITTBROT

Marek Wittbrot – w latach 1991-1999 prowadził „Naszą Rodzinę”, obecnie zaś jest redaktorem „Recogito”.

Recogito, rok XXI, maj 2021