Los samotnika

Czesław Miłosz w sali rekreacyjnej pallotyńskiego domu przy rue Surcouf 25 (Paryż, 1979) ©.Witold Urbanowicz

Z Czesławem MIŁOSZEM rozmawia Florian KNIOTEK

„W centrum Paryża, niedaleko Pałacu Inwalidów mają swoją siedzibę polscy pallotyni. Przy ulicy Surcouf jest dom zakonny z kaplicą, pełniącą funkcję sali odczytowej. Znają ją wszyscy zainteresowani kulturą Polacy przebywający w stolicy Francji, a także wielu twórców kultury z Polski” – pisał przed laty jeden z polskich krytyków literackich. W paryskim domu odbywały się jednak nie tylko „dialogowe” debaty i spotkania.  Przez 40 lat działało wydawnictwo, 55 lat istniało pismo „Nasza Rodzina”, na której łamach wypowiadali się również pisarze i poeci. W roku 1979 z czytelnikami pallotyńskiego miesięcznika swoimi refleksjami podzielił się autor Doliny Issy i nowych biblijnych przekładów.

Zetknąłem się z twórczością Pana przeszło 15 lat temu. Byłem wówczas kapelanem szpitala w Poznaniu. Na oddziale dermatologicznym wyrywano sobie z rąk mocno zużyty egzemplarz Doliny Issy, przepisany przez kogoś na maszynie. Czytelników szpitalnych urzekła Pana osobliwa znajomość roślin, drzew, zwierząt i ptaków leśnych. Zachwycano się barwnymi opisami przyrody tamtych stron. Mnie osobiście zachwyciły w tych krótkich rozdziałach, gdzie ciągle zmienia się tło i nastrój, archaiczne formy religijności obrządku rzymskokatolickiego. Odbieram tę powieść jako poniekąd autobiograficzną. Mam wrażenie, iż tamte strony i tamte lata wywarły swój wpływ na Pana życie i twórczość.

– Wielu czytelników uważa Dolinę Issy za wspomnienia z dzieciństwa ubrane w formę powieści. Może tak jest dobrze, bo „wierzą” w autentyczność osób i zdarzeń. Ostatecznie czytelnik zawsze chce wierzyć, że „tak było naprawdę”. Ale ,,Dolina Issy” częściowo jest tylko autobiograficzna. Jeżeli wziąłem modele z życia, to jednak zostały one poddane dużej przeróbce. Nie jest też pewne, że Tomasz, ten mały chłopiec, to ja sam, bo autor bywa wszystkimi  postaciami równocześnie. Jest w tej powieści silny symbolizm, on chyba jest najważniejszy, choć ukryty. Mnie samego ta książka dziwi, odnajduję w niej przeczucia niespodziewane, nie rozumiem jak ją napisałem, jakby pod czyjeś dyktando. Opisy przyrody są wierne. Polowania, obyczaje — to jest rzeczywiście strona autentyczna. Tak samo jak cała historia Magdaleny, która otruła się z miłości do proboszcza, i wszystkich brewerii, jakie wyprawiała po śmierci. To zdarzyło się w 1922 czy 1923 roku.

– W Ziemi UIro rozprawia się Pan z różnymi ideologiami, z „różnymi izmami, które występują jako okrutni nowi bogowie”. Wierzy Pan — za wielkimi myślicielami — w „cywilizację odnowioną” na bazie religii. l dalej — mimo że Pan nie „ugina kolan przed boginią, której na imię polskość” — stwierdza Pan: „Myślę, że katolicyzm, nawet przy znacznie zmniejszonej liczbie wiernych będzie w Polsce gruntem albo przynajmniej tłem wszelkich umysłowych przedsięwzięć i że w nim zawiera się obietnica polskiej kulturalnej oryginalności”. Zostało to napisane prawie 10 lat temu, kiedy jeszcze w świecie nie przewidywano, iż na Stolicy Piotrowej zasiądzie Polak. Czy nie sądzi Pan, że wpływ kulturowy polskiego katolicyzmu będzie obecnie silniejszy nie tylko w Kraju, ale w całym dzisiejszym świecie?

– Katolicyzm polski był dotychczas mało uniwersalny, to znaczy oddziaływał na kulturę polską, ale nie wydał dzieł ani ruchów, które by zaważyły na dziejach cywilizacji zachodniej. Ani ludzi, by zaważyli. Myśl katolicka była do Polski importowana. Jest paradoksem, że nie katolicy ale protestanci byli z Polski importowani do Europy zachodniej. Myślę o Arianach. Ich dzieła, drukowane po łacinie w ich drukarni rakowskiej w początku XVII wieku były bardzo czytane na Zachodzie i należą do dziejów zachodniego deizmu czy wręcz ateizmu, na co wywarły niemały wpływ. Osobiście nie sądzę, żeby Polak mógł zostać wybrany papieżem, gdyby katolicyzm polski nie uległ w ostatnich kilku dekadach głębokim przemianom. Co z tego wyniknie w samej Polsce, nie wiem, ,,Obietnica polskiej kulturalnej oryginalności” łączy się według mnie z możnością przemyślenia tych problemów dwudziestego wieku, o których Zachodnia Europa wie tylko z drugiej ręki. Te problemy są znane Janowi Pawłowi II, ale nie trzeba nim się zasłaniać, tutaj jest miejsce na wiele indywidualnych wysiłków. Tradycyjny, sarmacki katolicyzm miał cechę może miłą i rozrzewniającą: jakąś dziecięcą ufność do świata – jednak ta cecha nie dostarcza obrony w kraju tak tragicznym jak Polska. l wydaje mi się, że powołaniem myśli polskiej będzie przejście od tego wielowiekowego dziecięctwa do dojrzałości. A to oznacza ciągłą refleksję nad wszystkim co się stało w ciągu ostatnich dziesięcioleci na ziemiach polskich, taką refleksję, która nie będzie niczego ukrywać ani łagodzić.

,,Bogini, której na imię polskość” jest moim zdaniem bóstwem pogańskim. W obecnych warunkach kult tej bogini jest największą pokusą i niebezpieczeństwem. Niewątpliwie religia nie istnieje w oderwaniu od ludzkiej społeczności, wyznaje ją nie jakiś abstrakcyjny człowiek, ale zawsze człowiek należący do danego miejsca i czasu, danego języka i obyczaju. Tym niemniej nacjonalizm może wynaturzać te oczywiste związki i wtedy religia spełnia funkcję służebną, choć trudno nieraz rozróżnić gdzie zaczyna się i gdzie kończy się takie plemienne przywiązanie uznane za wartość najwyższą.

– Znalazł Pan uznanie wśród obcych przede wszystkim ze względu na własną twórczość, ale i przez popularyzację polskiej poezji w strefie języka angielskiego. Książki Pana są czytane nie tylko przez czytelnika polskiego na obczyźnie, lecz i gorliwie poszukiwane przez młodzież krajową. W związku z tym przychodzą na myśl Pana wypowiedzi sprzed 25 laty. Między innymi swoje przejście na status emigranta określił Pan jako „Skazanie się na jałowość i pustkę, które są cechą każdego wygnania”.  Czy obecnie podtrzymuje Pan ten osąd?

– Moje wypowiedzi, żeby być ścisłym, pochodzą z 1951 roku […]. Tak wydawało mi się wtedy: że ,,skazuję się na jałowość i pustkę”. Patrząc wstecz, na pracowite życie, muszę przyznać, że się myliłem. Gdyby jednak nie ten skok w pustkę, to przyjęcie losu samotnika, bez nadziei, że znajdę odbiorców, niczego bym pewnie nie dokonał. Przez wiele lat pracowałem na przepadłe. Były okresy, kiedy chciałem do siebie pisać listy, żeby coś przynajmniej było w skrzynce pocztowej. Sukcesy moich książek tłumaczonych na obce języki nie bardzo mnie pocieszały. A jako poeta piszący po polsku nie znajdowałem na emigracji zrozumienia. Tak że myliłem się tylko częściowo, nie umiejąc przewidzieć, że dorosną w Polsce nowi moi czytelnicy, dla których przestanę być autorem niezrozumiałym.

– Ostatnio ubogacił nas Pan przekładem Księgi Psalmów. Urzeka nas niezwykłe a szczęśliwe spotkanie nowoczesnego języka polskiego z wielką wrażliwością na dostojność tekstu biblijnego. Czy zostaniemy obdarzeni dalszymi przekładami Ksiąg Biblijnych?

– Z greckiego przetłumaczyłem Ewangelię według Marka i Księgę Mądrości (której oryginał został napisany po grecku, nie po hebrajsku). Ale teraz mam zamiar przetłumaczyć z hebrajskiego Księgę Hioba.

„Nasza Rodzina”, nr 10 (421) 1979, s. 21-23.