1000 lat mowy polskiej

W szkole drukarskiej (Osny, lata sześćdziesiąte XX wieku). Fot Archiwum Regii © Recogito

[…] dotychczasowa nasza wiedza o dziejach polskiego języka: o jego pochodzeniu, budowie i rozwoju przedstawia się jako poważny dorobek szeregu uczonych, którzy się tą sprawą zajmowali i nadal zajmują. W świetle tego właśnie dorobku wydaje się rzeczą słuszną spojrzenie na 1000 lat naszej mowy w kierunku wytyczenia jakichś, choćby prawdopodobnych, jeśli już nie pewnych słupów granicznych, które orientują, jak proces powstawania języka polskiego i jego rozwoju przebiegał. Za słupy takie trzeba uznać te epoki i okresy, w których potrafimy umieścić procesy przełomowe, jednak nie w sensie rewolucyjnym. Różne wprawdzie były próby periodyzacji dziejów naszego języka. Nie zawsze jednak mogą one nas zadowolić.

Język plemion lechickich

Zanim doszło do ukształtowania się odrębnego języka polskiego, przeszedł on okres wspólnot językowych: praindoeuropejskiej, bałtosłowiańskiej, prasłowiańskiej, zachodniosłowiańskiej i lechickiej. W zachodnim odłamie prasłowiańskiej wspólnoty językowej znalazły się jako najbliższe sobie dialekty: słowacki, czeski, serbo-łużycki i lechicki. Przypuszcza się, że stan taki panował między VI i VII wiekiem po Chrystusie. W obrębie tego odłamu doszło do dalszego zróżnicowania, w którego wyniku ukształtowały się dwie mniejsze wspólnoty językowe: południowa, obejmująca narzecza słowackie, morawskie i czeskie wraz z najbliższymi łużyckimi i śląskimi oraz północna pomiędzy Odrą i Bugiem, obejmująca tzw. narzecza lechickie. Z lechickiej wspólnoty językowej wyodrębniły się dialekty polskie.

Nazwą „lechickie” określa się plemiona Dziadoszan, Ślęzan, Opolan, Golęszyców,  Lędziców, Goplan, Wiślan, Wieluńczan, Lędzian, Polan, Lutyczów, Mazowszan i  Pomorzan (Kaszubów, Słowińców, Połabian i Drzewian), a zapewne i wielu innych, których nazwy przepadły wraz z nimi, kiedy uległy one procesowi całkowitej, bo bezwzględnie przeprowadzonej germanizacji. Nazwy wymienionych plemion spotykamy niemal wyłącznie w źródłach obcych, Jak Geograf Bawarski, Żywot Metodego, Konstanty Porfirogeneta, Latopis ruski z wieku XII czy Kronika Kosmasa, samą zaś nazwę „lechickie” wymyślił nasz Kadłubek, zapisawszy ją po łacinie: Lechitae. Nazywali nas Rusini Lachami, mówili Turcy o Lechistanie, przerobili to Węgrzy na Lengyel. źródłosłowu wyrazu upatrujemy w słowiańskim „lech” (mokradło, bagno).

W najstarszym, przedhistorycznym okresie mowy polskiej, trwającym do XII wieku, dokonało się szereg zmian głosowych. Nie wchodząc w szczegóły, którymi zajmują się specjaliści, przytoczmy kilka przykładów. W wielu wyrazach prasłowiańskich nastąpił ów przegłos polegający na tym, że samogłoska e przekształciła się w o (na przykład zaczęto mówić „miotła” zamiast „mietła”); samogłoska e przekształciła się w a (na przykład zaczęto mówić „wiara” zamiast „wera”). W niektórych grupach wyrazów nastąpiło przestawienie głosek (na przykład „krowa” zamiast „korva”; „mleko” zamiast „melko”).

Język polski w średniowieczu

Drugi słup graniczny ustawić należy na przełomie pierwszej i drugiej połowy XVI wieku, zgodnie ze stanowiskiem profesora Klemensiewicza, że proces okrzepnięcia polszczyzny w jej formie ogólnopolskiej, tzn. proces ukształtowania się języka ogólnopolskiego w obu jej wersjach: potocznej i literackiej dokonał się właśnie w okresie tego przełomu. W takim wypadku pomiędzy słupami pierwszym i drugim należałoby zamknąć cale średniowiecze z tym, że było okres wyraźnej prężności rozwojowej języka, ciągle jeszcze bardzo niejednolitego, rozwój polszczyzny wyraźnie zróżnicowanej na północną i południową. Zróżnicowanie językowe w okresie średniowiecza, poddano gruntownym badaniom, można by przedstawić jako rozbicie na cztery zasadnicze dialekty: środkowo–małopolski, północno-małopolski, mazowiecki i wielkopolski. Zabytki piśmienne, zachowane we wszystkich dialektach, ukazują żywy, choć powolny, rozwój naszego języka. Obejmując swoim zasięgiem coraz to więcej środowisk społecznych (kościelne, sejmowe, sądowe, drukarskie, szkolne, literackie), rozwijał się język polski, przystosowując się do coraz to nowych potrzeb społecznych, nurtujących zdobywane przez siebie środowiska. Bo takie jest jedno z praw rozwoju języka, które każe mu się rozwijać wraz z rozwojem społeczeństwa.

Złoty wiek polszczyzny

W Polsce średniowiecznej, jako rozbitej nie tylko językowo, ale i politycznie, nie było warunków sprzyjających ukształtowaniu się na określonym podłożu gwarowym języka ogólnopolskiego. Poza tym punkt ciężkości całokształtu życia przesuwał się z północy na południe, by wreszcie umiejscowić się na stałe w środku kraju, tj. na Mazowszu (po przeniesieniu przez Zygmunta III Wazę stolicy państwa z Krakowa do Warszawy). Już jednak pod koniec XV wieku znaleźli się u nas dzielni obrońcy języka narodowego, domagający się wprowadzenia go do życia publicznego na miejsce panoszącej się łaciny. Patronował walce o język narodowy w drugiej połowie wieku XVI sam Król Zygmunt August.

Właściwą walkę o język narodowy podęli ludzie renesansu, jej zaś początkiem były próby w kierunku wprowadzenia jednolitej ortografii. Walka raz podjęta rozgorzała na dobre i zakończyła się pełnym zwycięstwem języka polskiego nad łaciną. Sprzyjały walce o język polski czynniki różne: rosnąca świadomość narodowa i wzory obce, włoski, niemiecki i francuski; różne też wzięły w niej udział środowiska społeczne, jak: krakowscy drukarze i bakałarze, zwolennicy obozu reformacji i przede wszystkim czołowi pisarze wieku złotego. W wyniku wszelkich poczynań już około roku 1560 język polski wyrósł ponad średniowieczne dialekty i stał się językiem wspólnym, ogólnonarodowym systemem norm wyraźnie sprecyzowanych, społecznie potwierdzonych. Reprezentowały go utwory czołowych pisarzy renesansowych: Szymonowica, Klonowica, Reja i Górnickiego, bowiem Jan Kochanowski, tamtych czasów poeta największy, językiem swoim wybiegał poza swoją epokę, ku przyszłości. W oparciu o polszczyznę przede wszystkim Dworzanina i utworów Jana, z Czarnolasu, wypolerowana i wypieszczona, kształtowała się od drugiej połowy wieku XVI poczynając, literacka wersja języka ogólnopolskiego, którym w okresie baroku zabłysnął ciągle jeszcze nie doceniany i ogółowi mało znany twórca polskiego sonetu — Mikołaj Sęp Szarzyński, a który na modłę biblijną stylizował złotousty ks. Piotr Skarga Pawęski.

Upadek i przywrócenie świetności

Język polski wieku złotego, wraz ze swoim okrzepnięciem w formie, –która później utrwaliła się jako język ogólnopolski, to trzeci kolejny słup graniczny w dziełach naszej ojczystej mowy.

Pomiędzy tym słupem a następnym wytworzyła się „pustka”, prawie stuletnia. Wskutek obniżenia się kultury narodowej język nasz zalała, tym razem na jego szkodę, potężna fala wyrazów obcych: ruskich, włoskich i turecko-tatarskich, niemałe też spustoszenie szerzyła w nim kultywowana w szkołach jezuickich łacina. Staropolskie wyrazy: trzop, trzemcha i trześnia zruszczyły się na stałe i mają dziś postać: czerp, czeremcha, czereśnia; również na zawsze polski wyraz „gryka” zruszczył się na „hreczkę”, której nie wyparła najbardziej uzasadniona ,,tatarka”. Przejęliśmy od Tatarów i Turków wyrazy takie, jak: wataha, semen, ataman, turban, kosz, haracz i inne.

Na pograniczu, więc między drugą połową XVII i drugą połową XVIII wieku ustawić należy czwarty słup graniczny. Po okresie kulturowego regresu walki o polski     język narodowy podjęli ludzie naszego Oświecenia. Zastali oni bowiem język zubożały, znajdujący się pod silnym wpływem francuszczyzny, niezrozumiały dla „wyższych” sfer społecznych. Nowe warunki, jakie rozwój kultury narodowej znalazł w światłej epoce stanisławowskiej, przyczyniły się wydatnie do odżycia narodowego języka.

Wstrząs romantyczny

Koniec wieku XVIII i początki XIX to piąty kolejny słup graniczny w dziejach naszej mowy. By móc ustawić słup szósty, trzeba było wstrząsu romantycznego. Trzeba było ludzi, z których jedni zapewniali, że „język kłamie głosowi, a głos myślom kłamie”, drudzy pragnęli, by „język giętki powiedział wszystko, co pomyśli głowa”, trzeci wreszcie ubolewali słowami Norwida: mało kto się spyta, jaki też jest sens słowa, jak słowo się czyta w sobie samym”.

Zakotłowało się w języku romantyków, którzy sięgali do baroku, mowy ludu i języka potocznego. Wskrzeszali, jak Mickiewicz, archaizmy jako wyrazy — ich zdaniem — niesłusznie zapomniane; powoływali do życia, jak Norwid, setki neologizmów;  pieścili się, jak Słowacki, każdym słowem, nasycając go barwą i muzyką. Tym właśnie środkom słownej ekspresji zawdzięczają oni to, że wiecznie żywy urok ich twórczości działa na nas i działać będzie po wsze czasy, jak „owa siła fatalna”, której moc cudowną przyznawał Słowacki. To jemu marzył się pociąg z napisem: Patri patriae, który „błyska skrami, spogląda z góry na wszystkie języki, lśni jak mozaika,śpiewa jak słowiki”. Dla Mickiewicza język nie miał być „ani posągiem, ani mową, co się rozjęczy jak harfa Eola, w różę się sama jak Driada wdrzewi”, ale z woli i świadomości poety miał być głosem ludu spod strzechy, prostym jak piosenka wieśniaczek.

Błędnie oceniali rolę romantyków w rozwoju naszego języka ci, którzy nazywali ją rewolucją, w rozwoju bowiem języka nie ma miejsca dla żadnych rewolucji. Nie polega jednak znaczenie romantyków wyłącznie na tym, że sięgali po archaizmy, dialektyzmy czy prowincjonalizmy, że rozluźnili składnię, zapewniając w ten sposób szerszy oddech dla poetyckiej wypowiedzi — znaczenie romantyków dla rozwoju języka polskiego polega przede wszystkim na tym, że owładnęli oni naszą mowę w sposób mistrzowski, osiągając poziom wirtuozowski, że pozostawili po sobie do dzisiaj żywą językową konwencję. Rolę tę przyznajemy w pierwszym rzędzie Mickiewiczowi. Od najwcześniejszych utworów tego poety przejawia się  jego skłonność do używania wyrazów, wyrażeń i zwrotów śmiałych, zaskakujących. Nabieranie przez niego rozmachu zaczęło się od ballad i romansów, wystrzeliło manifestem odwagi w Sonetach Krymskich, okrzepło w Panu Tadeuszu.

Mowa polska dzisiaj

Kiedy ludziom mającym ciągle żywy kult języka  ojczystego wydawało się, że mowie naszych ojców nie zagraża już żadne niebezpieczeństwo — na naród polski runął kataklizm potwornej drugiej wojny światowej. Zburzyła ona, zdeptała i sponiewierała wszelkie wartości: materialne, duchowe i moralne. Pozostawiła po sobie ruiny, w których lęgło się wszelkie zło. Nie oszczędziła też naszego języka. Zburzyła go groźna fala chwastów i wypaczeń, obcych naleciałości  i beztroskiego niechlujstwa.

We współczesnej polszczyźnie najwięcej zmian dokonuje się w dziedzinie słownictwa.  Powstaje wiele neologizmów. Wprawdzie większość spośród nich należy do różnych żargonów: złodziejskiego, studenckiego i innych, sporo jednak przecieka do języka ogólnego, nawet pisanego. Są wśród nich takie, jak: babka (miła, dorodna kobieta), chała (rzecz bezwartościowa), draka (awantura), gała (dwója na egzaminie), kij ci w oko (idź do diabła), zrobić kogoś w konia (skompromitować, ośmieszyć) i wiele innych językowych nowotworów lub „nowopotworów”. Są wśród nich takie, które nie rażą naszego estetycznego poczucia, ale niestety i takie, które to poczucie drażnią, struktury plugawe i niechlujne, język nasz zanieczyszczające.

I oto, po upływie lat tysiąca stanąć: nam trzeba, jak Polakom doby Renesansu i Oświecenia, do bezwzględnej, uporczywej walki o naszą piękną mowę, o jej nagromadzone w ciągu Tysiąclecia piękno j dźwiękowy koloryt.

W trudnych podejmujemy tę walkę warunkach, będzie więc ciężka i długa, ale musimy ją wygrać, ażeby ci, którzy przyjdą po nas, mogli z dumą powtarzać za Mikołajem Rejem:

A niechaj narodowie
wżdy postronni znają
iż  Polacy nie gęsi,
iż swój  język mają.

Stanisław PAPIERKOWSKI

Tekst ukazał się w milenijnym numerze pallotynskiego miesięcznika.

„Nasza Rodzina”, nr 9 (264) 1966, s. 10–11, 17, 19.