Duch pokoju

Zaciemnienie słońca (Paryż, 1999). Fot. Marek Wittbrot © Recogito

„Tak Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” – mówił Jezus. Zwracając się do Nikodema odniósł się do największej tajemnicy, z jaką właściwie stykamy się codziennie, gdy – w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego – czynimy znak krzyża. Jezus wyraźnie zaznaczył, że został posłany, żeby leczyć, czynić miłosierdzie, przywracać nadzieję, zmieniać oblicze ziemi.

Obietnica, jaka zaczęła się realizować po grzechu Adama i Ewy, po wypędzeniu z raju pierwszych rodziców; obietnica, która – moglibyśmy powiedzieć – prowadziła z ziemi Ur, skąd wyruszył Abraham, którą poświadczyło przymierze na Synaju, którą kierował się Mojżesz, wyprowadzając swój lud z egipskiej niewoli, której w końcu postanowił zaufać król Dawid, którą zapowiadali prorocy Izraela, której zawierzyła Sara i której drogę utorował Jan Chrzciciel; biblijna obietnica znalazła swoje realne wypełnienie. Przypomina nam o tym Kościół w święta Zwiastowania, Bożego Narodzenia, Ofiarowania w świątyni, a nade wszystko – Zmartwychwstania, Wniebowstąpienia i Zesłania Ducha Świętego.

Tajemnica Trójcy – wypisująca się w dzieje zbawienia – jest poniekąd ową skałą, rękojmią, umocowaniem, na którym opiera się cała konstrukcja przekazu Ewangelii. Bez niej wszelkie działania, jak i jakakolwiek misja podejmowana przez Kościół, nie miałyby sensu. „Orędzie o trójjedynym Bogu nie jest tylko cząstką chrześcijańskiej wiary, lecz jest sercem i zwornikiem wszystkich jej elementów, jest streszczeniem orędzia zbawienia i jego absolutnym celem” – wyjaśnia jeden z podręczników teologii. „Przekonanie, że Bóg przyszedł na świat, i jako taki jest wciąż przychodzącym, implikuje fundamentalną różnicę między Bogiem i światem” – pisał jeden z wybitnych, niemieckich dogmatyków. „O tym, że bycie Boga jest wydarzeniem jego przyjścia do siebie samego, jest mowa wtedy, gdy tradycja mówi o wieczności. Wieczności nie odróżnia się jednak od Boga. Bóg sam jest wiecznością. Wiecznie przychodzi Bóg do siebie samego” – tłumaczył Eberhard Jüngel, jeden z ciekawszych współczesnych interpretatorów kwestii Trójcy.

Gdy Kierkegaard snuł swe teorie na temat wiecznego powrotu, gdy Nietzsche pisał o wiecznym wędrowcu, gdy Heidegger zajmował się byciem-bytu, a Derrida podjął się rekonceptualizacji podstawowych pojęć – wszyscy oni sięgali do korzeni chrześcijańskiego przekazu. Ale usiłowania filozofów, jak i tłumaczenia teologów, to jedynie próby przybliżenia się do jednej z najtrudniejszych prawd, zawartych w nowotestamentalnym, osadzonym mocno w Biblii, credo. Bóg – jako ten wiecznie przychodzący – działa w historii, wchodzi w nasze życie, przekształca ludzkie wyobrażenia, a nade wszystko przeobraża serce człowieka – albo też staje się znakiem sprzeciwu.

Znowu – na skutek podejmowanych przez religijnych fundamentalistów aktów terroru – trzeba by głośno zawołać, trzeba by na każdym kroku przypominać, że „Bóg miłości i pokoju” wzywa każdego wierzącego – najpierw do tego, żeby miał pokój w sercu. Od tego się rozpoczyna autentyczne przymierze z Bogiem. Nawiązując do słów Księgi Wyjścia, trzeba zawsze pamiętać, że „twarde karki”, krnąbrne umysły, osoby bez wyobraźni, ludzie – nie wiadomo dlaczego – z siebie zadowoleni, stawiający się ponad innymi, a nawet ponad Bogiem samym, w gruncie rzeczy zamykający się na nieskończoność, to sprzymierzeńcy destrukcji. Taka pokusa tkwi w każdym z nas. Ale dlatego właśnie potrzebne jest to podstawowe wsparcie – z wysoka, pochodzące od samego Boga, dostępne poprzez Ojca, Syna i Ducha Świętego. „Pan, Pan, Bóg miłosierny i łagodny, nieskory do gniewu, bogaty w łaskę i wierność” – daje nam wciąż szansę. Nie jest – jak nieraz w historii i w każdej niemal religii od czasu do czasu próbowano przekonać swoich wiernych – Bogiem przemocy, Bogiem zemsty, Bogiem śmierci.

Być może – jak często powtarza papież Franciszek – w epoce konfrontacji, gdy wokół tak wielu fałszywych proroków, zamiast miłości głoszących nienawiść, zachęcających do aktów przemocy, wszystkim nam potrzebny jest głęboka przemiana i wyjście z siebie, odejście na pustynię. Ona bowiem – jak to ujął muzułmański myśliciel, żyd ze Lwowa, który z Leopolda Weissa stał się Muhammadem Asadem i został współzałożycielem Pakistanu – „usuwa z serca człowieka te miłe fantazje, które mogą być wykorzystywane jako tło dla myślenia życzeniowego. Tym samym czyni człowieka wolnym i umożliwia mu poddanie się niepojętemu Absolutowi: najdalszemu z dalekich i jednocześnie najbliższemu z bliskich”.

„Błogosławiony jesteś Ty, co spoglądasz w otchłanie, † który zasiadasz na Cherubach, * pełen chwały i wywyższony na wieki” – wołał prorok Daniel. Nikt z ludzi nie posiada takiej mocy. Tylko z pomocą Najwyższego możemy przezwyciężyć największe słabości i wznieść się ponad samych siebie.

Właśnie poprzez odwieczne Słowo, jak też poprzez Ducha Pańskiego, jesteśmy w stanie otworzyć się na Przedwiecznego, na największą Tajemnicę, która czyni ludźmi braćmi i siostrami, która – temu, co najdalsze, co zdaje się niewykonalne, pozwala uobecnić się, pozwala przeobrazić najbardziej nawet zatwardziałe umysły i serca.

Marek WITTBROT

Paryż, 11 czerwca 2017 roku

Marek Wittbrot – w latach 1991-1999 prowadził „Naszą Rodzinę”, obecnie zaś jest redaktorem „Recogito”.

Recogito, nr 82 (styczeń-czerwiec 2017)