Krótko o prześladowaniu

Kard. Alexandru Todea (1912-2002). Fot. Archiwum „Naszej Rodziny” © „Catholica”

Nasze problemy zaczęły się komplikować w 1948 roku, kiedy Stalin zakomunikował, że największym wrogiem szczęścia ludzkości jest głowa Kościoła katolickiego, czyli papież. Rumuni, którzy byli wierni Stolicy Apostolskiej od razu zrozumieli straszliwe znaczenie tych słów. Problem został nam jasno przedstawiony w sposób następujący: jeżeli chcecie być dobrymi Rumunami, powinniście przejść do Kościoła prawosławnego i zerwać z papieżem, gdyż jest on wrogiem narodu rumuńskiego. Oczywiście od samego początku wiedzieliśmy dobrze, że są to bzdury bez żadnego pokrycia.

W tym czasie w Rumunii było sześciu biskupów, pięć diecezji i jeden wikariat generalny. Wszyscy biskupi odpowiedzieli negatywnie, odrzucając propozycję. W związku z tym władze skwitowały to następująco: nie jesteście zatem dobrymi Rumunami. Na co odpowiedzieliśmy, że to się okaże, kto jest dobrym, a kto złym Rumunem: czy ci, którzy kolaborują z wami, czy inni. Zaczęło się więc straszliwe prześladowanie. Najpierw zostali nim dotknięci prości księża. Byli oni bici i maltretowani i pod presją strachu. Trzydziestu sześciu spośród nich zgromadziło się, bez wiedzy i zgody biskupów, aby w imieniu wszystkich ogłosić zerwanie jedności z Kościołem rzymsko-katolickim.

W tym okresie pełniłem funkcję proboszcza i dziekana. Również i na mnie przyszła kolej. Przesłuchania trwały trzynaście dni, od 1 do 13 października 1948 roku. Każdego wieczora byłem zawożony do siedziby Securitate, gdzie się starano zmusić mnie do podpisania deklaracji, czego ciągle odmawiałem. W końcu uwolniono mnie. Jednak 14 października znowu zostałem wezwany i szef Securitate, który był Żydem, pytał mnie, dlaczego nie chcę być dobrym Rumunem. Odpowiedziałem mu: czego mi brakuje, by nim być? Usłyszałem w odpowiedzi: „stać się wyznawcą prawosławia”. To pan – powiedziałem – jest przedstawicielem państwa i pan sam powinien dać dobry przykład. Kiedy więc zobaczę pana modlącego się w cerkwi, być może i ja uczynię podobnie. Na razie mówię nie. Jego odpowiedzią były pogróżki.

Rzeczywiście, następnego dnia zostałem zatrzymany. Po jakimś czasie udało mi się uciec i ukrywałem się przez dwa lata. W tym czasie Stolica Apostolska za pośrednictwem nuncjatury w Bukareszcie mianowała sześciu biskupów. Moja konsekracja miała miejsce w roku 1950. 31 stycznia 1951 roku znowu zostałem zatrzymany. W roku 1948, w przeciągu dwóch dni, 27 i 28 października, wszyscy biskupi zostali zaaresztowani w podobny sposób. Po przejściowym pobycie w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych zostali zmuszeni do przebywania w klasztorze prawosławnym, który stał się ich pierwszym więzieniem. Po jakimś czasie odwiedził ich patriarcha prawosławny, oznajmiając, że do tej pory starał się ich chronić, ale w związku z tym, że odmawiają podpisania deklaracji, jest on zmuszony oddać ich w ręce Securitate. Jeden z biskupów skomentował to następująco: „Ekscelencjo, proszę postąpić tak, jak ekscelencja uważa, nawet natychmiast”. Patriarcha poczuł się upokorzony. Zaraz potem zaprowadzono ich do więzienia. Oto w jaki sposób dwunastu biskupów rumuńskich znalazło się za kratkami. Sześciu spośród dawnych biskupów nie zostało skazanych z powodu braku wystarczających dowodów.

Jeżeli chodzi o mnie, zostałem skazany na dożywocie za działalność w podziemiu i za to, że się zgodziłem zostać biskupem Kościoła, który nie istnieje. Również zarzucano mi to, że w roku 1950 wysłałem do Stolicy Apostolskiej raport zawierający opis sytuacji Kościoła w mojej diecezji. Nie ukrywałem, że niektórzy na skutek przemocy i prześladowań przeszli do Kościoła prawosławnego. Lecz na sześćset pięćdziesięciu księży należących do mojej diecezji w latach 1948-1950, czterystu trwało w wierności Kościołowi katolickiemu, reszta przeszła na prawosławie. W następstwie czego większość z nich została wypędzona z parafii i stali się robotnikami. Dlatego w roku 1964, kiedy zostaliśmy uwolnieni, zostało ich tylko dwudziestu pięciu, pracujących jako księża prawosławni. Kiedy więc skontaktowaliśmy się z nimi, powiedzieliśmy im: „bądźcie spokojni, tylko Bóg wie, co wycierpieliście, nie chcemy was osądzać”.

W ten sposób przez szesnaście lat, od 1948 do 1964 roku, sytuacja Kościoła greko-katolickiego była zwyczajnym więzieniem. W roku 1964 ukazał się dekret rządowy umożliwiający uwolnienie wszystkich więźniów politycznych. Rząd rumuński zwrócił się do generała de Gaulle’a z prośbą o pożyczkę finansową, lecz de Gaulle postawił warunek uwolnienia wszystkich więźniów politycznych. Nie jest to pewne, ale takie chodziły w tym czasie pogłoski.

Jeżeli chodzi o warunki życia w więzieniu, trzeba przyznać, że były trudne. Przede wszystkim nie mieliśmy żadnego kontaktu z naszymi rodzinami. O śmierci mojej matki dowiedziałem się osiem lat później. Nie było żadnej gazety, żadnej książki, absolutnie nic. Zabronione było rozmawianie z innymi, chyba, że bardzo cicho. Mówienie o rzeczach religijnych było bardzo srogo karane. Zdarzyło mi się to wiele razy, czy to za modlitwę, czy za rozmowy o religii. Na przykład przez jakiś czas żyłem w jednej sali wraz ze stu dwudziestoma mężczyznami. Rozmawiałem o wierze, co zostało ujawnione. Był to trzynasty rok pobytu w więzieniu, więc już byłem osłabiony. Za karę założyli mi na nogi łańcuchy i przez siedem dni trzymali mnie osobno, przez dwa pierwsze dni nie dając nic do jedzenia. Było zabronione położenie się, a nawet oparcie się o ścianę. Była to najgorsza kara. Starałem się trzymać na stojąco, aby uniknąć gorszego. Siódmego dnia przyszedł wraz ze strażnikiem jeden z moich kolegów i zabrał mnie stamtąd. Kiedy usiadłem na łóżku, myślałem, że jestem w raju!

Jaki był rezultat tego wszystkiego? Siedmiu uwięzionych biskupów, niektórzy mieli 45-50 lat, zmarło z wycieńczenia. Inni znieśli to lepiej. Wikariusz generalny Bukaresztu znajdował się w najtrudniejszej sytuacji. Był maltretowany, ponieważ starano się go zmusić do podpisania fałszywych deklaracji, w szczególności potwierdzenia teorii, że w wypadku wrogiej interwencji, kler rumuński miał pomagać nieprzyjacielowi w zabijaniu komunistów. Kiedy odkryto mój raport dla Stolicy Apostolskiej, przyprowadzono mnie do pokoju, gdzie się już znajdowało czternaście osób. Był tam szef Securitate, który powiedział mi: „Panie Todea, w dwudziestym wieku już nikt nie umiera za wiarę. Proszę więc podpisać deklarację, że przyjął pan funkcję biskupa w celu eliminacji komunistów w wypadku interwencji Zachodu”. Odpowiedziałem: Panie generale, zanim dam odpowiedź, proszę tu sprowadzić psychiatrę. – „Dlaczego?” Aby wiedzieć, kto jest wariatem, pan, albo my wszyscy? Reszta zerwała się z krzeseł i krzyczała: „Klecho, w taki sposób odpowiadasz towarzyszowi generałowi!” Zaprowadzono mnie więc do innego pokoju, gdzie na małym stoliku znajdowała się już gotowa deklaracja. Powiedziano mi: „Albo podpiszesz, albo przez dwadzieścia cztery godziny będziesz trzymał podniesioną nogę i ręce”. Nigdy wcześniej nie spotkałem się z czymś takim. Prosiłem zatem Matkę Najświętszą, aby mi pomogła trzymać nogę w powietrzu. Żołnierz, który został sam ze mną pozwolił mi trzymać nogę opuszczoną i kazał ją unosić w razie kontroli, która zresztą miała miejsce sześć godzin później. Zapalono światło, po czym przyszedł pułkownik i pytał się, czy już podpisałem? Nie. „Więc niech idzie do diabła”. W ten sposób się to skończyło.

Obecnie sytuacja jest następująca. W roku 1964 wyszliśmy z więzienia. Nie mieliśmy zbyt wiele wolności, ale nie działaliśmy już w ukryciu. Po rewolucji w 1989 roku dekret rządowy uznał wolne istnienie Kościoła greko-katolickiego. Nie zwrócono nam jednak kościołów. Począwszy od niedawna zaczęliśmy odprawiać Msze święte na wolnym powietrzu, na placach, a nawet na stadionach, jeżeli jest dużo ludzi. Nie robimy tego w duchu prowokacji, lecz ze względu na to, że nie możemy wyprzeć się naszych przekonań. Kościół katolicki jest gotów przyjąć wszystko, co nie jest przeciwne wierze i z wielkim zrozumieniem otworzyć się na innych. Trzeba tylko, aby i inni byli do tego przekonani. Święci kapłani, którzy formują świętych ludzi świeckich, oto siła Kościoła.

Kard. Alexandru TODEA
Przełożył Mirosław FILIPKOWSKI

Kard. Alexandru Todea (1912-2002). Rumuński duchowny katolicki rytu bizantyjskiego, arcybiskup Fogaraszu i Alba Iulia, kardynał. Przyjął święcenia kapłańskie 25 marca 1939, uzupełniał studia w Rzymie, gdzie w 1940 obronił doktorat z teologii na Papieskim Athenaeum „Propaganda Fide”. Od 1940 pracował jako duszpasterz w archidiecezji Fogaraszu i Alba Iulia; od 1948 ryt bizantyjski został zakazany przez władze rumuńskie, a Todea, podobnie jak inni duchowni, był poddawany represjom, m.in. kilkakrotnie aresztowany. W lipcu 1950 otrzymał potajemną nominację biskupią, z nadaniem stolicy tytularnej Cesaropoli; 19 listopada 1950 odebrał w sekrecie sakrę biskupią z rąk biskupa Josepha Schuberta. W styczniu 1951 został ponownie aresztowany przez Securitate; w 1952 skazano go na dożywotnie ciężkie roboty (początkowo prokurator domagał się kary śmierci). Na mocy amnestii dla więźniów politycznych został zwolniony w 1964, ale aż do upadku Nicolae Ceaușescu pozostawał w areszcie domowym. W 1986 został wybrany potajemnie na głowę Kościoła greckokatolickiego w Rumunii; po przywróceniu dla Kościoła pełni praw w 1989 Todea uzyskał potwierdzenie tej funkcji, a w marcu 1990 nominację na arcybiskupa Fogaraszu i Alba Iulia. W latach 1990-1994 był przewodniczącym Konferencji Episkopatu Rumunii. 28 czerwca 1991 Jan Paweł II mianował go kardynałem, z tytułem prezbitera S. Atanasio a Via Tiburtina. Todea uczestniczył w sesjach Światowego Synodu Biskupów w Watykanie w 1990 i 1991, był również członkiem sekretariatu generalnego Synodu. W 1992 ukończył 80 lat i utracił prawo udziału w konklawe; w tym samym roku doznał udaru mózgu, który przykuł go na resztę życia do wózka inwalidzkiego. W lipcu 1994 zrezygnował z godności arcybiskupa Fogaraszu i Alba Iulia. Prezentowany tekst ukazał się we francuskim piśmie „Catholica” (31, avril 1992, s. 62-65).

„Nasza Rodzina”, nr 9 (636) 1997, s. 6-7.