Poetycki posłaniec

Teresa Tomsia i Andrzej Ogrodowczyk (Poznań, 1997) © Eugeniusz Tomsia

Wydobywam z pamięci wieczorną chwilę, gdy w poznańskiej kawiarni literackiej Café „Głos” siedzimy przy stoliku z poetą Andrzejem Ogrodowczykiem, a przed naszymi oczami oparty o fortepian widnieje portret paryskiego liryka Macieja Niemca opublikowany w majowym numerze „Naszej Rodziny” z 1997 roku. Towarzyszące nam zdjęcie uznanego autora dodaje animuszu młodym wokalistom i wszyscy tam zebrani pragniemy, aby wieczór poetycko-muzyczny organizowany społecznymi siłami potoczył się gładko. Joanna Wolska śpiewa Elegię błagalną Tadeusza Żukowskiego z własną muzyką, akompaniując sobie na gitarze – autor tekstu słucha jej w zamyśleniu w głębi sali przy oknie. To dopiero siódmy wieczór spośród pięćdziesięciu, jakie udało nam się zorganizować w tamtym miejscu, wiele przed nami oczarowań i rozczarowań. Bez zachęty ze strony Andrzeja i jego twórczej obecności na początkowych wieczorach nie udałoby się tego projektu rozpocząć, zachęcić wielu młodych autorów i muzyków do wspólnego twórczego działania, co zachowuję w serdecznym wspomnieniu.

Andrzej Ogrodowczyk (23 XII 1952, Turek – 8 IX 2002, Poznań) szedł przez codzienne życie posłuszny wewnętrznemu nakazowi, by egzystencję podporządkowywać całkowicie rozwojowi artystycznemu, co niestety nie służyło harmonii rodzinnego bytowania i powodowało różne napięcia. Łączył twórczość poetycką, krytyczną, eseistyczną z pasją podróżowania rowerem na wzór Andrzeja Bobkowskiego i jego Szkiców piórkiem, z czego powstawały notatki. Pisał recenzje książek i szkice o sztuce dla miesięcznika „W drodze”, dla „Gazety Malarzy i Poetów”, publikował w ogólnopolskich pismach literackich, zamieszczał eseje o malarstwie w katalogach do wystaw prezentowanych w poznańskich galeriach sztuki współczesnej (w Galerii Miejskiej „Arsenał”, „Polony” i in.), gościł też na łamach „Recogito”.  Nagła śmierć poety przerwała dalsze plany twórcze.

Poezja była dla niego najważniejsza, dla niej zanegował wartość więzi rodzinnych, pracę w liceum, by całkowicie zanurzyć się w rozmyślaniu o nieskończoności, o losie twórcy, dla którego słowa są nie tylko metafizycznym doświadczaniem rzeczywistego, ale też szukają nowych sensów i pomagają zrozumieć wszechświat. Sferą łączącą realne z wyobrażonym – dającą możliwość harmonijnego funkcjonowania w teraźniejszości z projektem w  przyszłość – jest duchowość i sumienie podpowiadające, co człowiek może dać z siebie bliskim i światu, aby dzieło, jakie tworzy dzięki pragnieniom i talentom, nie stało się pętlą na szyi, nie rozsypało w proch, lecz zostało ocalone przed obliczem Pana i przez wieki niosło jego imię. Wchodzenie w świat rzeczywisty i wyobrażony jednocześnie daje tę możliwość, takie właśnie artystyczne spojrzenie wybrał autor wierszy o życiu Franza Kafki. Po wieczorze autorskim w Klubie Piosenki Literackiej „Szary Orfeusz”, gdy prezentował tomik Zanim pochłonie (Wydawnictwo „W drodze”, 1998) wpisał do kroniki: „Nareszcie zrozumiałem, / że Piękno jest wszystkim, / dla czego warto żyć”. Dokonał wyboru (dla Piękna) i za ten wybór poniósł koszty samotności, ogołocenia w cierpieniu, bo sztuka daje spełnienie, ofiarowując „najszczęśliwszy dzień”, na moment tylko odsłaniając tajemnicę niedostępnego świata, o czym mówi liryk z tomiku Nazywałem się Franz Kafka (SPP, 2000):

Tego dnia światło jest jego miękką skórą.
Policzek drży jak owoc wiśni.
Mięśnie oddychają, jakby pod nimi zasnął młody orzeł.
Spojrzenie tańczy po suficie, wzbudzając roje gwiazd.
Łania snu czeka w rogu pokoju jak oblubienica.
Matka parzy soczystą kawę.
Śnieg zębów służy tylko pięknu.
Góry nachylają cienie.
W kurzu spokojnie śni czas.
Na dworcach powietrze miłuje palce kochanków.
Otworzyła się malina i zamknęło słońce.
Ojciec gra w karty i jego śmiech toczy się jak złoty pieniążek.
Siostry przeczesują włosy: drżą źródła luster.
Najszczęśliwszy dzień w życiu Franza Kafki:
Pozuje nago malarzowi Ascherowi
Do postaci świętego Sebastiana.

Pewnego jesiennego wieczoru Andrzej stanął w drzwiach naszego domostwa jako poetycki posłaniec z radosną nowiną, że jego wiersz Pavese został opublikowany w paryskim miesięczniku pallotynów („Nasza Rodzina” 9/1996). Zapisał adres redakcji i zachęcił mnie, abym też wysłała tam kilka wierszy. Posłaniec jest kimś ważnym, kto niesie wieść i wskazuje kierunek lub miejsce, o jakim dotąd nie wiedzieliśmy. Często bywa zapomniany bądź źle potraktowany, a przecież zasługuje na serdeczną pamięć i szacunek jako animator zdarzeń. Tym razem dla nas obojga była to dobra chwila, bo łamy pallotyńskiego pisma okazały się przychylne naszym wierszom i esejom.

Andrzej starał się w metaforze ująć moment, gdy słowa „przestały oddychać” (Pavese). Śmierć w wyobrażeniu poety jest przyciągająca jako nieodgadniona tajemnica i nieodwracalny akt przemienienia, z czym każdy człowiek mierzy się jako odwrotnością istnienia. Gdy opisuje ostatnie dni życia Franza Kafki, równocześnie przepowiada, jakby w proroczej wizji, okoliczności swojej nagłej śmierci w jeziorze – utonął w obecności poety Witka Różańskiego i jego żony Małgorzaty, gdy kąpali się w stawie na obrzeżu Poznania. Pochłonęła go otchłań, zniknął pod powierzchnią wody i pozostał w wodnych czeluściach, w ciemnościach – których tak się lękał, jednocześnie je przyzywając – zanim nurkowie odnaleźli ciało:

Marzenie przedwieczorne Franza Kafki:
Stać się kamykiem,
Który spokojnie
Idzie na dno.

Dzień dla wiersza – to było wyzwanie, konieczne zadanie stawiane wyobraźni każdego dnia, a chwila przejścia ze świata rzeczywistego w nieskończoność wydawała się poecie przerażająca i zachwycająca zarazem. Intrygowało go poznawanie siebie zstępującego w ciemność, w otchłań, w piekło. Trzymał się zatem wypracowanego stylu wysokiego tonu, wierzył w potęgę metafory i wskazywał teksty, które jego zdaniem wypowiadają bliskie mu tematy. Utożsamiał się z postaciami z kręgu kultury stającymi się podmiotami literackimi – gdy zauważył mój wiersz rozpoczynający się wersem: Tagore przedziera się ku wzgórzom (Przed pamięcią, 2000), poczuł się jego lirycznym bohaterem, który posłuszny wewnętrznemu nakazowi pragnie ujrzeć jedyny, niepowtarzalny widok ofiarowanego świata, przedziera się po sens, przenikając granice ciemności i dostępując tajemnicy objawienia. Utożsamiał się z nim, więc otrzymał  dedykację.

Wyobraźnia poety żywiła się sprzecznościami, nienasyceniem i ciągłym pragnieniem spełnienia, mierzyła się z ciemną stroną egzystencji, a z tego zmagania, z czarnego tła, wydobywało się zawierzenie i powstawały liryki jaśniejące apoteozą życia: „Nicość staje się błękitem, / Soczystym upałem w szerszeniu, / Czułym zwierzątkiem twoich piersi… (…) Gwiazda. Nicość. Ślimaczek poznaje / Złote wzgórza słomy. / Ta, która unicestwia chłodem policzka kolczaste druty. / Staje się korzeniem tamaryszka w Judei, / Jaszczurką w widzeniu Judasza, miodem / Drachmy. A na końcu, pod dachem domu, w winorośli tętni / Krew Boga” (Dysputa o nicości).

Wspominam Andrzeja Ogrodowczyka z nadzieją, że jego rękopisy z wypraw rowerowych zostaną opracowane i wydane starannie, jak na to zasłużył swoim talentem, a wiersze przypomniane w obszernym wyborze, aby poetycki posłaniec znów przyniósł nam wieść o sobie i świecie, wciąż przecież nie do końca odczytaną.

Teresa TOMSIA

Teresa Tomsia – poetka, eseistka, animatorka kultury. Ostatnio ukazały się jej szkice Niedosyt poznawania (WBPiCAK, 2018). Mieszka w Poznaniu.

Recogito, rok XXI, maj 2020