Przyjście na świat

Matka z dzieckiem (Tikse, 1997). Fot. Ewa Grzeszczuk © Recogito

W dniu, kiedy cały świat chrześcijański obchodzi uroczyście wcielenie Syna Bożego, czytanie ewangeliczne obwieszcza: ,,A Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas” (J 1,14). W ten sposób Kościół nawiązuje do zdarzenia sprzed 9 miesięcy: do Zwiastowania Pańskiego. Wtedy to Maryja wypowiedziała swoje Fiat, „Niech się stanie”, a wkrótce potem, „wybrała się i poszła pośpiesznie w góry” (Łk 1,39) na spotkanie z Elżbietą. Ta zaś przywitała ją słowami: ,,A skądże mi to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie?” (Łk 1,43).

* * *

Zdumiewające, jak dalece życiowy start człowieka zaznacza się nieostro w naszej świadomości. Przyjście na świat kojarzy się nam z dniem urodzenia się. A przecież przez dziewięć miesięcy od chwili poczęcia dziecko żyje i rozwija się na TYM świecie. To w dniu poczęcia przyszło na świat i zamieszkało wśród nas, korzystając początkowo z gościnnego pomieszczenia w łonie matki. Przyszło, zaproszone aktem zbliżenia swych rodziców. Jego zaistnienie nastąpiło w dniu owulacji, która daje się oznaczyć z dokładnością do dwóch dni na podstawie obserwacji cyklu, zwłaszcza dwóch najważniejszych objawów: śluzu i temperatury. Nie wchodził w grę żaden przypadek. Co najwyżej brak rozeznania, że przez zbliżenie w okresie cyklicznej płodności małżonkowie wysłali przecież „zaproszenie” do potencjalnego dziecka.

U niejednej osoby już samo użycie słowa dziecko stanowi nieprzekraczalną barierę dla wyobraźni. To maleńkie, dopiero kiełkujące życie byłoby rzeczywiście dzieckiem? Niewątpliwie. Słowo dziecko wskazuje na najbliższe pokrewieństwo. W tym znaczeniu dzieckiem (swoich rodziców) każdy z nas jest do końca życia. A jeśli do końca życia, to również od jego początku. W ten sposób wiele nabrzmiałych problemów sprowadza się do podstawowego ustalenia: od kiedy człowiek?

Z ludzkich komórek rozrodczych ojca i matki może powstać jedynie istota przynależna do gatunku Homo sapiens. Kiedy to następuje? W chwili połączenia się plemnika i jaja. Połączenie oznacza tu życiowy start nowego organizmu, odrębnego i niepowtarzalnego. Powstały wówczas twór możemy porównać do maleńkiego magnetofonu, w którym jest umieszczona odpowiednio maleńka taśma. Taśma zapisana. Tym zapisem jest cała informacja genetyczna, określająca z wyprzedzeniem wszystkie cechy psychiki i ciała, jakie ujawnią się w miarę dojrzewania człowieka. Połączenie się rodzicielskich komórek wyznacza moment naciśnięcia klawisza z napisem „start”.

Już najwcześniejsze doznania docierające do dziecka w zarodkowej fazie życia odbijają się jak echo w jego tkankach oraz w jego zarodkowej świadomości i podświadomości. Stanowią one czynnik pobudzający wzrost i dojrzewanie organizmu. Stąd konieczność uprzytomnienia sobie, jak ważny jest klimat warunkujący interakcje z otaczającym światem: światem osób i rzeczy. Maleńki zarodek wysyła sygnały swej obecności już na etapie zagnieżdżania się w błonie śluzowej macicy. Są to typowe objawy u matki w postaci senności, nabrzmienia piersi i wrażliwości brodawek sutka, a wkrótce potem zmiany smaku i powonienia. Wysyłając sygnały swej obecności, dziecko oczekuje odpowiedzi, i to odpowiedzi potwierdzającej i akceptującej.

Jeśli pierwsze kontakty ze środowiskiem łona matczynego są zachęcające, jeśli ma miejsce akceptacja ze strony obojga rodziców, pierwsze pozytywne doznania i wrażenia zabarwią wszystkie późniejsze doświadczenia dziecka. Jeśli zaś zostanie ono potraktowane jak intruz, który siłą wtargnął na wrogie terytorium wnętrza macicy, wówczas te negatywne wrażenia utrwalą się w jego podświadomości i mogą rzutować na późniejsze zachowania z przejawami strachu, wrogości i determinacji. Jeśli w pedagogice rodzicielskiej doceniamy ważność dostrzegania w dziecku dobra i nagradzania nawet na mniejszych jego osiągnięć z uwagą i uznaniem, nie należy zapominać, że w szczególny sposób zasada ta sprawdza się w odniesieniu do tych najmniejszych.

Aby spotkać się z maleńkim dzieckiem w ukrytej fazie jego życia, musimy choć na chwilę wyhamować owo straszliwe przyspieszenie, cechujące nasz współczesną cywilizację, wyrwać się z zawrotnego pędu… donikąd. Musimy znaleźć się niejako poza czasem, zatrzymać się i otworzyć na rzeczywistość jego istnienia. Niech nic nie mąci ostrości naszego spojrzenia. Zachowajmy przezroczystość, by nie utrudnić kontaktu. Tylko wówczas może nastąpić spotkanie.

Zamierzone poczęcie dziecka więc bez owego groźnego zachwiania w przypadku zaskoczenia faktem ciąży, możliwe jest tylko na podłożu stosowania zasad naturalnego planowania rodziny. Upowszechnienie się obserwacji cyklu kobiecego, a w najważniejszych objawów płodności i niepłodności, to jest śluzu wydzielanego z gruczołów szyjki macicy i temperatury reagując na hormon poowulacyjnej fazy cyklu, umożliwia zaplanowanie poczęcia i wczesne rozpoczęć „dialogu” z dzieckiem.

Stała obserwacja i uwzględnienie we współżyciu cyklicznych okresów płodności i niepłodności stanowi czynnik integrujący obydwa aspekty odniesień na kanwie płci: przeżywanie i doskonalenie dwuosobowej jedności oraz odpowiedzialne realizowanie zamierzeń prokreacyjnych.

* * *

Znalazłem się w mieszkań młodego małżeństwa, które przez kilka miesięcy uczęszczało na zajęcia w Szkole Rodzeń w celu przygotowania się do naturalnego porodu z udziałem męża. Przed trzema miesiącami urodziło się ich pierwsze dziecko. Zaraz po wejściu do domu dał się odczuć uroczysty nastrój. Na stole wyróżniał się maleńki tort z zatkniętą w nim świeczką. W pierwszej chwili chciałem zażartować, że przyśpieszyli rocznicę urodzenia dziecka, ale na szczęście nie popełniłem tej gafy. Udało mi się też zauważyć badawcze spojrzenie rodziców, jakby oczekujących ode mnie jakiejś reakcji. Mógłby ktoś powiedzieć, że jest to naruszenie naszej europejskiej tradycji i sięganie do modelu znanego w starożytnych Chinach. Dokonuje się tu jednak coś bardzo ważnego: konkretyzuje się świadomość, że dzień poczęcia jest dniem PRZYJŚCIA dziecka na świat, natomiast dzień jego urodzenia się – dniem WEJŚCIA w nowy nieznany mu jeszcze świat. Świat poza gościnnym pomieszczeniem w łonie matki, w którym przebywał przez 9 miesięcy, najważniejszych w całym jego życiu.

Jeśli boli nas prawne i obyczajowe sankcjonowanie uśmiercania poczętych dzieci i chcielibyśmy uczynić świat przychylniejszym dla tych najmniejszych, nie nazywajmy dziecka poczętego NIENARODZONYM. Słowo NIE podkreśla, czego to dziecko jeszcze nie dokonało. Istotnie, jeszcze wiele ma przed sobą. Ale przecież już teraz jakkolwiek jeszcze nie chodzi, to już świetnie pływa. Chociaż nie woła jeszcze głośno: Tato i Mamo, wkrótce po PRZYJŚCIU NA ŚWIAT (czyli po poczęciu) pierwsze rozpoczyna „dialog” ze swymi rodzicami, posługując się kodem przedjęzykowym, i skwapliwie czeka na odpowiedź.

Nie dajmy mu drżeć z niepokoju, gdy odpowiedzi nie ma długo, albo – co gorsza – z przerażenia, gdy odpowiedź jest negatywna. Koncentrując się (podświadomie) na nie-osiągnięciach wyobraźnia nasza słabiej rejestruje, kim dziecko to JEST OBECNIE.

W języku polskim nie brak określeń pozytywnych w nazywaniu dziecka przed jego urodzeniem się. Można mówić o pierwszej – wewnątrzmacicznej fazie jego życia, o dziecku w łonie matki, wreszcie po prostu o dziecku poczętym. Niekoniecznie z dodatkiem „jeszcze nie urodzonym”. O nas też nie mówimy, jako o „żyjących, jeszcze nie umarłych”. Na wszystko przyjdzie czas.

Włodzimierz FIJAŁKOWSKI

Włodzimierz Fijałkowski (1917–2003). Ginekolog–położnik, promotor naturalnych metod planowania rodziny i obrońca życia. Urodził się w Bobrownikach nad Wisłą. Studia medyczne rozpoczął w 1935 roku w Szkole Podchorążych Sanitarnych na wydziale lekarskim Uniwersytetu Warszawskiego. Kontynuował je w tajnym nauczaniu w Warszawie oraz tuż po zakończeniu wojny w Edynburgu, na polskim wydziale lekarskim. Brał udział w kampanii wrześniowej jako lekarz oddziałów administracyjnych Sztabu Głównego. Za działalność w Ruchu Oporu został aresztowany i więziony w Radomiu, Birkenau i Wirtembergii. W latach 50. zorganizował doświadczalny kurs profilaktyki porodowej, na którym kształtował się polski model Szkoły Rodzenia. Od roku 1983 przygotowaniem do porodu objął także ojców, którzy potem współuczestniczą w porodzie. Przez 40 lat działalności Szkoły Rodzenia skorzystało z niej około 40 tysięcy matek i ojców. Działalność profesora Fijałkowskiego nie podobała się ówczesnym władzom, wskutek czego przez wiele lat, nie mógł pracować w Akademii Medycznej. Główną przeszkodą w jego rozwoju zawodowym było wprowadzenie w 1956 roku ustawy „O dopuszczalności przerywania ciąży”. Profesor Fijałkowski nie zgadzał się na wykonywanie zabiegów przerywania ciąży – w konsekwencji musiał zrezygnować z pracy w przychodni. Uczelniany Komitet PZPR nie chciał dopuścić do rozpoczęcia przewodu habilitacyjnego. Mimo to habilitacja, w oparciu o pracę Szkoła Rodzenia oparta na podstawach psychologicznych, została zatwierdzona przez Centralną Komisję Kwalifikacyjną. Nie był to jednak koniec kłopotów. Kwalifikacje nie wystarczyły, aby profesor Fijałkowski otrzymał etat docenta. Znowu na przeszkodzie stanęła partia. Tym razem skutecznie, bo został on zwolniony w 1974 roku  z pracy w Akademii Medycznej. Za tę niechlubną postawę uczelnia przeprosiła go dopiero w 1981 roku. Profesor Fijałkowski uczestniczył w pracach siedmiu towarzystw naukowych krajowych i międzynarodowych, między innymi Polskiego Towarzystwa Ginekologicznego, Polskiego Towarzystwa Lekarskiego, Polskiego Towarzystwa Psychologicznego, Międzynarodowego Towarzystwa Naukowego Psychologii Prenatalnej. Od maja 1994 roku był członkiem Papieskiej Akademii Życia (Pro Vita). Był odznaczony między innymi Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, odznaką żołnierzy Armii Krajowej, medalem „Za zasługi dla miasta Łodzi” i papieskim odznaczeniem „Pro Ecclesia Et Pontifice” (grudzień 1990). W 1998 roku otrzymał Krzyż Komandorski Orderu Świętego Grzegorza Wielkiego. Jest to najwyższe odznaczenie watykańskie, jakie może otrzymać osoba świecka nie będąca głową państwa.

„Nasza Rodzina”, nr 12 (567) 1991, s. 8-9.