Rozmowy z umarłymi (38)

Ulubiony fotel Pawła Hertza w jego mieszkaniu przy Nowym Świecie (Warszawa, 1993) ©.Marek Wittbrot

Po śmierci Pawła Hertza jego przyjaciel z dawnych lat wypomniał polskiej telewizji, że ważniejsze było dla TVP opłakiwanie martwej foki z helskiego oceanarium niż uczczenie zmarłego, który przysłużył się polskiej kulturze jak mało kto. Dziwił się też Czesław Miłosz, że nie uczcili go jego czytelnicy. W pośmiertnym, opublikowanym na łamach „Tygodnika Powszechnego” pro memoriam literacki noblista nazwał go pisarzem kameralnym, stroniącym od zmiennych upodobań rynku. Wiele lat wcześniej zaliczył go do dobrowolnych, zamkniętych w swojej wieży autsajderów. W rzeczywistości było nią poddasze przy warszawskim Nowym Świecie.

Pisząc o mistrzach eseju z kraju nad Wisłą Jan Tomkowski wspomniał także autora Domeny polskiej i swoje z nim spotkania pośród bibliotecznych woluminów. Cieszył się, że zdążył go poznać, a jednocześnie – choć nie napisał o tym wprost – żałował, iż nie udało mu się gościć w mieszkaniu zwolennika „umiarkowanego konserwatyzmu”. „Chyba już wtedy rzadko przyjmował gości, więc nigdy tam oczywiście nie byłem. Jednak wyobrażałem sobie dom pisarza jako swego rodzaju twierdzę wzniesioną przeciw światu” – stwierdził znakomity krytyk literacki i jeden z nielicznych znawców literatury potrafiących w klarowny sposób uprzystępniać największe, nie tylko rodzime i nie tylko literackie dokonania.

Dom, w którym mieszkał Paweł Hertz (Warszawa, 2017) ©.Marek Wittbrot

Zapewne nadmiernej delikatności, zwykłemu niedogadaniu się albo niesprzyjającym okolicznościom należałoby przypisać to, iż w nietypowej „twierdzy”, w pisarskiej samotni przy Nowym Świecie nie doszło choćby do jednej przyjacielskiej pogawędki dwóch wybitnych znawców polskiej literatury. Paweł Hertz, owszem, w jesieni swego życia stronił od towarzyskich konwentykli i jeśli gdzieś bywał, to głównie u starych przyjaciół. Ale też nie zamykał się pod swoim dachem. Chętnie rozmawiał z gośćmi z kraju i z zagranicy. I niejednokrotnie okazywał ogromną życzliwość osobom ujrzanym pierwszy raz w życiu. Niestety, już nie opowiedzą o tym dawni goście z Paryża, od 1982 zamieszkały nad Sekwaną Wojciech Karpiński czy kierujący Librairie polonaise przy bulwarze Saint-Germain Jan Michalski, czy też prowadzący we Wiedniu swój instytut Krzysztof Michalski. Ale chyba mogliby to potwierdzić inni, wcale nie tak nieliczni słuchacze i rozmówcy tłumacza utworów Hofmannsthala, Prousta i Turgieniewa, a nade wszystko stróż jego spuścizny, Marek Zagańczyk.

Niejeden z odwiedzających gościnne progi miłośnika XIX-wiecznej polskiej literatury na własne oczy i uszy mógł się przekonać, że właściciel „starej maszyny do pisania i starego gramofonu”, a także „wiekowych mebli i cennych książek”, należy do ludzi nadzwyczaj otwartych. Ale również mogliby przypomnieć, jak wiele czynił i jak bardzo pragnął, żeby zaściankowość nie stała się synonimem polskości.

Grób Pawła Hertza na warszawskich Powązkach (Warszawa, 2001) ©.Marek Wittbrot

Dwadzieścia lat po śmierci Pawła Hertza wciąż trudno uwierzyć, że już nie zaprosi do swojej kuchni na poranną kawę, że nie poprowadzi długim korytarzem, że nie zasiądzie w swoim fotelu albo za biurkiem, że – jeśli wizyta wypadła wieczorem – nie zapali swojej lampki, że nie zaoferuje jakiejś z przysłanych mu książek ani nie zapyta o tych, których zgodził się przyjąć, mimo że generalnie preferował dysputy w skromnym gronie.

Kto dobrze pamięta Polskę lat sześćdziesiątych, siedemdziesiątych, a szczególnie osiemdziesiątych XX wieku, ten zapewne zgodziłby się – jeśli nie należał do ówczesnej nomenklatury – iż większość Polaków musiała żyć, niczym w twierdzy, nie tylko odcięta od świata, lecz od podstawowych informacji dotyczących niby banalnych, lecz istotnych dla każdego spraw. Im było gorzej, tym częściej z kontrolowanych przez władzę publikatorów sączyła się trucizna kłamstw, tandetna propaganda, nawoływania do obrony przed zewnętrznymi wrogami, głównie rzekomymi społecznymi mętami, imperialistami i, z czasem, syjonistami. Każdy, kto miał szczęście znaleźć się, a tym bardziej bywać, w nietypowej pisarskiej samotni przy Nowym Świecie, musiałby chyba mówić o otwieraniu się na świat i niecodziennej, rzadko spotykanej otwartości umysłu, nieprzeciętnej wiedzy i mądrości gospodarza domu – człowieka otwartego tak na Zachód, jak i na Wschód, a jednocześnie krytycznego wobec wszelkich ludzkich miar i przyporządkowań.

Zdaje się, że w polskiej telewizji, ponoć wyczulonej na rodzime osiągnięcia, narodowe tradycje i polską kulturę, również 13 maja 2021 roku zabraknie miejsca na wspomnienie kogoś, kogo „zasługi jako poety, tłumacza, edytora, autora esejów literackich – jak napisał zaraz po jego śmierci Miłosz – są ogromne”.

13/05/2021

Marek WITTBROT

Marek Wittbrot – w latach 1991-1999 prowadził „Naszą Rodzinę”, obecnie zaś jest redaktorem „Recogito”.

Recogito, rok XXI, maj 2021