„Gdy chodzi o mnie, to bywałem u pallotynów bardzo często! Pamiętam, jak pewnego dnia, gdy szedłem tam z Janem Nowakiem-Jeziorańskim, na owej rue Surcouf jakiś nieznany mi człowiek fotografował nas, a później szybko zniknął – UB-ecja działała. A gdy z centrali RWE, z Monachium do Paryża przybywali luminarze naszej rozgłośni, to z reguły prowadziłem ich (na przykład dyrektora Marka Łatyńskiego, redaktor Alinę Perth-Grabowską i Leszka Pertha, Tadeusza Nowakowskiego) do pallotynów, do Centre du Dialogue, na ogół do biura redaktor Danuty Szumskiej” – wspominał w czerwcu 2015 roku, w swoim blogu „Widziane z Paryża”, Maciej Morawski. Przez lata był przy rue Surcouf 23 niemal domownikiem. Przybywał wprost z paryskiego biura RWE przy avenue des Champs-Élysées 33, a później przy avenue Rapp 20, przeważnie po południu, po swojej pracy. Nie pojawiał się tylko w soboty i niedziele. Chyba że była jakaś specjalna okazja, na przykład msza za kogoś z dawnych przyjaciół.
Do kraju, w którym jego ojciec do lipca 1945 roku pełnił stanowisko ambasadora rządu RP, przybył jako siedemnastolatek, w listopadzie 1946. Początkowo zamieszkał w Chaville i zamierzał związać się z Francją tylko na okres studiów. Zdecydował się na europeistykę w Strasburgu. Bardzo wysoko została oceniona jego praca o stachanowcach i ideologii przodowników pracy w PRL. Po uzyskaniu dyplomu miał wyjechać na stypendium do Stanów Zjednoczonych, lecz działania komunistycznych służb specjalnych i donosy, w których przypisywano mu poglądy komunistyczne i homoseksualizm, zniweczyły jego plany.
W latach 1949-1952 przeżył poważny duchowy kryzys. W tym czasie, dzięki Józefowi Czapskiemu i Jerzemu Giedroyciowi, stał się bywalcem Saint-Germain-des-Prés. Zetknął się tam z tuzami paryskiego życia literacko-artystycznego, takimi jak Curzio Malaparte, James Lord, Julien Green czy Robert de Saint Jean. Zdążył też poznać Misię Sert, legendarną przedstawicielkę paryskiej bohemy z polskim rodowodem, modelkę i muzę znakomitych malarzy i poetów, mecenaskę wielu artystów. W następnych latach nawiązał liczne kontakty z wpływowymi osobistościami ze świata polityki i kultury. W 1965 na stałe związał się z paryską sekcją Radia Wolna Europa i, do jej likwidacji w 1992, pracował jako korespondent informacyjny. Przez jego biuro przewinęło się mnóstwo rodaków z Polski i z emigracji. Po przejściu na emeryturę aktywne działał w różnych organizacjach, a jednocześnie dbał o pamięć o tych, którzy zasłużyli się w działaniach na rzecz wolnej Polski i demokratyzacji życia społeczno-politycznego.
„Dzisiaj nikt nie chce się żenić, oprócz księży” – powtarzał w klerykalnym otoczeniu wyraźnie uradowany. Lubił wspominać jak z duszą na ramieniu udał się do wybranego na prezydenta RP Lecha Wałęsy i usłyszał: „całe życie marzyłem, żeby zrobić sobie z panem zdjęcie”. Śmiał się, że przez lata uznawano go za szpiega, który ma zakulisowe informacje z PRL-u. Niekiedy mówił o swoich perypetiach z tymi, którym zaufał, a okazywali się zwykłymi konfidentami. Zachęcał do lektury książki o księdzu Kniotku, który – jak podkreślał – „wyszedł na heroiczną postać, na przyzwoitego, najbardziej przez bezpiekę prześladowanego pallotyna”. Pytany o tajemnicę swojego warsztatu odpowiadał, iż kiedyś na kursie w Niemczech spotkał byłego korespondenta brytyjskiej prasy z hitlerowskich Niemiec. Ów człowiek zdradził mu, że najwartościowsze informacje miał zawsze od skłóconych frakcji partii nazistowskiej. Nie trzeba było się specjalnie wysilać, bo jedni nadawali na drugich. Podobnie było w demoludach i w Polsce Gomułki, Gierka czy Jaruzelskiego. Najlepszym źródłem okazywali się skonfliktowani ze sobą działacze PZPR. Nic – jego zdaniem – nie wskazuje na to, żeby takie metody przestały być skuteczne i odeszły do lamusa, bo natura ludzka się nie zmienia.
Maciej Morawski długo potrafił opowiadać o swoich kontaktach i wspólnych znajomych. Najczęściej i najchętniej nawiązywał do bieżącej sytuacji. Był ciekawy wszystkich i wszystkiego, a jednocześnie bardzo dyskretny w sprawach osobistych. Wspierał wielu na różnych frontach. Był bodajże jedynym w środowisku polonijnym, który o innych starał się mówić tylko dobrze. Usłyszał niegdyś od swojego szefa, Marka Łatyńskiego, że swoje rozmowy prowadzi con amore, czyli z dużą życzliwością, uprzejmie i w otwarty sposób. I że wszystkim prawi za dużo komplementów. Tym jednak się nie zmartwił, bo – jak zaznaczał – w Monachium podczas „obróbki” komplementy wycinano.
W 2019 roku, w 137 odcinku swojego bloga, wyraził pogląd, iż „rola sprawnego i obiektywnego «na 102» dziennikarza informacyjnego może być, gdy idzie o polskie spojrzenie na świat, ZNACZNA! Rzecz w tym, że świat nigdy nie może być «na 102» stabilny, że trzeba pilnie obserwować sytuację…”. Źródła wielu polskich nieszczęść – powołując się na opinie swojego ojca – dopatrywał się pan Maciej w zapatrzeniu w siebie, w niedostrzeganiu ogromu zagrożeń. I tak na przykład przed wybuchem wojny w 1939 liczyła się nie rzetelna informacja, lecz walka z rzekomym defetyzmem. W ogóle nie zakładano, że niemiecka armia szybko nas pokona, zaś Sowieci uderzą w nasze „plecy”. Przeciwnie – jak pisał Morawski – „naiwni nasi generałowie w roku 1939 tłumaczyli memu ojcu, że na wypadek wojny po sześciu tygodniach ze swą jazdą wtargną do Berlina…”.
Wielu mogłoby od byłego korespondenta informacyjnego Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa w Paryżu niemało się nauczyć. Zdaje się jednak, że państwowe rozgłośnie znad Wisły i telewizja uchodząca za publiczną postanowiły postawić na walkę z defetyzmem, a obserwowanie co się naprawdę dzieje, tak na Wschodzie jak i Zachodzie, czy też śledzenie sytuacji w świecie, a także rzetelne informowanie o rozwoju wydarzeń, przypomina do złudzenia to, co Polacy niejednokrotnie przerabiali w przeszłości. I co miało częstokroć katastrofalne skutki. Niestety, Maciej Morawski nigdy więcej nie podzieli się swoim dziennikarskim doświadczeniem ani – popartym wieloletnimi zmaganiami z demonami historii – niezłym rozeznaniem. 6 czerwca w szpitalu Pitié Salpêtrière, gdzie trzy dni wcześniej trafił z Domu Świętego Kazimierza przy rue du Chevaleret 119 w Paryżu, zakończył swój nasłuch, zaś 11 czerwca 2021 roku spoczął u boku swoich rodziców na cmentarzu w Lailly-en-Val, w – jak sam kiedyś napisał – „sanktuarium polskiej emigracji walczącej”.
11/06/2021
Marek WITTBROT
Marek Wittbrot – w latach 1991-1999 prowadził „Naszą Rodzinę”, obecnie zaś jest redaktorem „Recogito”.
Recogito, rok XXI, czerwiec 2021