Gorzki smak wolności

Bez tytułu (Warszawa, 2018). Fot. Marek Wittbrot © Recogito

W Polsce wolność smakuje gorzko, ponieważ jej krótkie okresy są w istocie przerywnikami w długim ciągu niewoli. Jako zbiorowość w czasie krótkich lat wolności zbieramy siły na przetrwanie kolejnej niewoli. Jeszcze inna odsłona tego samego spektaklu głosi, że to właśnie polska lekkomyślność, bałaganiarstwo i zupełny brak przezorności niweczą za każdym razem wolność i torują powrót do niewoli, która bez specjalnego oporu z naszej strony, a często przy naszym współudziale, zakłada nam na ręce nowe kajdanki. Upiększenia historii rzadko kiedy zdobywają się na szczerość, bo brzmi ona często zbyt okrutnie: niewola po polsku to system samoobsługowy, a to oznacza, że tragiczny los jaki nas spotyka, w znacznej mierze fundujemy sobie sami. Oczywiście jako zbiorowość uwielbiamy o wszystko co najgorsze oskarżać historię, która sprzysięgła się przeciwko nam. Ten gotowy rejestr usprawiedliwień umożliwia poznanie prawdy o nas samych.

Polak nie potrafi obchodzić się z wolnością. Być może stąd pochodzi złe jej użytkowanie, o czym przekonujemy się bez przerwy po roku 1989. Społeczeństwo polskie zachowuje się jak więzień wypuszczony na przepustkę, stąd nieodpowiedzialność czynów, przede wszystkim na scenie publicznej i żenujące postępki, których skutki łatwo przewidzieć. W każdym razie w niedalekiej przyszłości mogą one zagrozić naszej z trudem po pół wieku wywalczonej wolności, czego w dzisiejszej Polsce nie biorą pod uwagę nawet ludzie światli. Wielka jest nieroztropność nasza, skoro uważamy, że wolność i niepodległość zostały nam dane raz na zawsze, choć historia głosi wręcz coś przeciwnego. Dla otrzeźwienia wystarczy od czasu do czasu zerknąć na mapę.

Istnieje pewna polska dwoistość w traktowaniu wolności, pełna sprzecznych emocji, różnych zabarwień emocjonalnych i wzajemnie wykluczających się mitologii. Żyjąc w niewoli, a więc z wyraźnym poczuciem braku swobody, potrafimy dawać wspaniałe dowody naszego przywiązania do wolności. Jako wartość ogromnieje ona w oczach, dlatego wypowiada się na jej temat podniosłe słowa. Zdobywamy się również na odważne czyny, bo Polacy uwielbiają walkę o wolność, zaś podczas zmagań rzadko kiedy liczą się z ponoszonymi kosztami, co należy raczej uznać za mankament. W odwadze polskiej, z której tak często bywamy dumni, istnieje niepokojący element niepotrzebnej brawury, obliczonej na pokaz i wywarcie wrażenia na otoczeniu, tj. lekkomyślne lekceważenie zagrożeń. Być może dlatego tak często przegrywamy, ponieważ decyzję o walce podejmujemy w najmniej korzystnym dla nas czasie, gdy stosunek sił oraz warunki zewnętrzne nie są po naszej stronie.

Historia Polski wyprodukowała olbrzymią liczbę bohaterów, lecz bardzo skromne grono zwycięzców. Pocieszaliśmy się na swój, właściwy jedynie Polakom sposób, wymyśliwszy hasło: „Za wolność naszą i waszą”. Prawda była bardzo okrutna: „naszej” nie potrafiliśmy odzyskać, z tym więc większą gorliwością zajmowaliśmy się wolnością „waszą”, ale były to starania zastępcze.

Największy jednak dramat rozgrywa się za każdym razem w momencie, gdy upragniona wolność staje się faktem. Przychodzi wówczas coś, co można nazwać polską „ucieczką od wolności”, bo po krótkim okresie euforii, wszyscy mają jej po trosze dosyć. Niedawni bojownicy popadają we frustrację, bo zamiast zajmować się podniosłymi sprawami, którymi żyli, gdy toczyła się walka, muszą, za sprawą wolności, zajmować się czysto przyziemnymi sferami życia, na przykład administrowaniem państwem. W ten sposób czas panowania wolności to okres antybohaterski, a zatem innych wymaga od ludzi poświęceń i innych umiejętności. Odważny bojownik bywa z reguły kiepskim administratorem czy urzędnikiem państwowym. Najpierw ukradkiem, wstydliwie, a potem całkowicie jawnie pojawia się w życiu zbiorowym nostalgia za niewolą, za tamtym heroizmem i tamtą łatwością wyborów moralnych, gdy świat był czarno-biały i dzielił się na „my” i „oni”. Oczywiście „my” byliśmy zawsze wspaniali i godni szacunku. Dla „onych” zarezerwowano wszystkie możliwe inwektywy. Życie zdawało się wówczas bardzo proste. W porównaniu z okresem niewoli jawi się za każdym razem jako nuda i przyziemność, okres wielkiej komplikacji i niepewności. Coś z tej atmosfery odnajduję w Polsce dzisiejszej.

Do tego dochodzą pełne zniecierpliwienia wobec „przeklętej wolności” odruchy tzw. „szarego człowieka”, który w czasach niewoli bez specjalnego wysiłku (syndrom „czy się stoi, czy się leży”), wykorzystując dojścia i kombinując na prawo i lewo, potrafił wygodnie urządzić się w życiu. Było ono wprawdzie niezamożne, ale niosło minimum stabilizacji. W warunkach wolności te talenty „szarego człowieka” stają się nieprzydatne, stąd nastroje rozczarowania wolnością i znane zawołanie polskiej ulicy: „komuno wróć”, co w końcu stało się rzeczywistością.

Wolność nie jest taką prostą i jednoznaczną sprawą. Filozof Henryk Elzenberg, profesor Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, swój wykład o wolności kończył każdego roku tymi samymi słowami. Był to krótki fragment z Tacyta: „Wolność i wspaniałe nazwy służą za pretekst i nikt jeszcze nie zapragnął niewoli dla drugich, panowania dla siebie, by się przy tym nie powoływał na wyrazy tego rodzaju”. (Historiae, IV).

O tym należy pamiętać, gdy ktoś obok nas, nieważne: instytucja, ugrupowanie polityczne, czy pojedynczy ludzie, recytują podniosłe slogany o wolności.

Włodzimierz PAŹNIEWSKI

Włodzimierz Paźniewski, poeta, prozaik, eseista, dramaturg. Urodził się w 1942 roku w Bobrownikach. Debiutował jako poeta w „Tygodniku Kulturalnym” w roku 1964. Współzałożyciel i członek grupy literackiej „Kontekst” (1970). Wydał między innymi: tomiki poetyckie Z ostatniej chwili (1973), Wiersze dla zaginionych bez wieści (1975), Proszę się rozejść (1983); powieści Krótkie dni (1983), Klasówka z pamięci (1988); zbiory opowiadań Czyste szaleństwo (1984), Światła mijania. Kurcz pisarski (1995); eseje i szkice Życie i inne zajęcia (1982), Gramatyka rozproszenia (1995), Deportacja ogrodu (1996), Biustonosz Marlyn Monroe (1998), Kołnierzyk Słowackiego (1999). W latach 1990-1995 był redaktorem naczelnym „Dziennika Zachodniego”. Jego książki były tłumaczone na język francuski, niemiecki, angielski, czeski, serbo-chorwacki i ukraiński.

„Nasza Rodzina”, nr 11 (626) 1996, s. 10-11.