Po upadku muru. Elity w środkach masowego przekazu a kultura

Bez tytułu (Gdynia, 1993). Fot. Max Wittbrot © Recogito

„To właśnie dziennikarze oznaczają zasadnicze momenty losów narodu, z którego pochodzą” – pisał filozof Karl Jaspers. Bez wątpienia Europa znajduje się obecnie w przełomowym momencie swoich losów. Taka była konkluzja francusko-niemieckiej konferencji Dziennikarstwo i jego przemiany, zorganizowanej w Domu Radia w Paryżu przez Francuski Instytut Prasowy (Uniwersytet Paryski II) i Uniwersytet w Monachium.

Upadek Muru Berlińskiego, zniesienie sowieckiego systemu mediów, przebicie się kapitału i technologii o zasięgu ponadnarodowym – wszystko to, wyzwalając od totalitarnego systemu politycznego, wystawia dziennikarzy, a także artystów i twórców kultury masowego przekazu, na pokusę pieniądza. Podczas konferencji paryskiej stało się jasne, że wiarygodność dziennikarstwa (jest to mniej widoczne na polu kultury) zależna jest od stopnia panowania nad ową pokusą pieniądza. Słuchając jednakże samych wystąpień okazało się, że słowa-klucze, którymi posługiwano się charakteryzując przemiany zachodzące w środkach przekazu, to „finansowanie, bankowość, podaż, popyt, rynek, konsumenci, marketing, konkurencja, kontyngent, producenci, zyski przedsiębiorstwa, dostawcy, reklama…”

Czy środki przekazu, w których komunikacja ekonomiczna, społeczna i kulturalna nie zawsze różni się od informacji, spełniają czy też raczej narzucają społeczeństwom i narodom potrzeby, bardziej lub mniej rzeczywiste, bardziej lub mniej urojone, stwarzając swoich „mandarynów, pośredników i kupców” – by posłużyć się terminem Francisa Balle’a – na swój obraz i podobieństwo, i odwrotnie? Obradom konferencji towarzyszyła niewyraźna obawa, czy mimo postępu technicznego nie pogrążamy się w cywilizację zanikających elit i anemii kulturalnej.

Ostatnie słowo konferencji należało do techniki i precyzyjnych technologii przyszłości. Nie sądzę, by należało się ich obawiać – pod warunkiem, że człowiek będzie umiał korzystać z techniki respektując etykę społeczną i osobistą oraz potrafi się bez niej obejść na korzyść własnej inteligencji i rozwoju życia wewnętrznego. „Tego życia wewnętrznego, przeciw któremu przysięgała się cała nasza nieludzka cywilizacja, oparta na obłędnej aktywności, szaleńczej potrzebie rozrywki, straszliwie trwoniąca resztki energii duchowych, sama siebie pozbawiając istoty człowieczeństwa” – prorokował Georges Bernanos na Spotkaniach Genewskich w 1947 roku.

Prorocy czy eksperci?

– taką alternatywę albo podział ról zaproponowała strona francuska. Etyka jest podstawą działania każdej prawdziwej elity, ponieważ jest to sztuka kierowania swoim postępowaniem zgodnie z moralnością (w domyśle oznacza to wiedzę na temat moralności). Czyż nie jest niepokojące, iż mówiąc o mediach podkreśla się deontologię, czyli teorię obowiązku, używając słów takich jak „consensus”, „granice”, „kontrola”, „prawa”; „porządek mediacyjny”, „system”, „wysiłek doktrynalny”, „decydenci”, „związki”; lub „reglamentacja”, „reedukacja”…?

Zaznaczmy, że w krajach zajmowanych niegdyś przez ZSRR i poddanych materialnemu i ateistycznemu systemowi nacisku, ograniczeniu wolności i kolektywizacji, na studiach prasowych zwraca się baczną uwagę na „etykę mediów”, choć czasem myli się ją z deontologią. Ówczesna polityka i deontologia informacji i propagandy (nazywana wtedy „moralnością” w sensie podporządkowania linii partyjnej) były jednym z punktów doktryny, którą partia nakazywała szanować „opierając się na masach, korzystając z siły opinii publicznej i autorytetu prawa…” W systemie demokracji liberalnej istnieje pluralizm opinii, a nie masowa opinia publiczna, pojęcie bardziej totalne czy globalne niż liberalne. To przedstawiciel pochodzący z Drezna (eks-NRD) podkreślił na konferencji w Paryżu, że dziennikarze powinni kierować się znajomością Dekalogu, który pozwoliłby im cieszyć się „pluralizmem wewnętrznym”, a nie tylko instytucjonalnym. Termin „pluralizm wewnętrzny” był różnie rozumiany. Wydaje mi się, że w Europie Środkowej i Wschodniej, po doświadczeniach totalitaryzmu, rozumiany jest on tak, jak rozumieli go personaliści: w sensie myślenia niegdyś zniewolonego, które uwolnione zostało od monizmu jednej doktryny i opiera się wszelkiemu „przymusowi doktrynalnej” deontologii. Wydaje się jednak również, że dziennikarstwo i kultura, mimo iż uwolnione spod jarzma politycznego, zafascynowały się wolnością myśli ekonomicznej i technicznej, i zagubiły się ponownie, chociaż niektórzy dziennikarze, intelektualiści i twórcy powracają do samego Dekalogu lub do jego interpretacji.

Na konferencji w Paryżu pominięto kwestię, w jaki sposób, ze Wschodu na Zachód, marksistowsko-leninowski system informacji i propagandy przenika do ponadnarodowego systemu zachodnich masmediów, czyli – według nowego żargonu – na poziomie „transglobalnym”. W jakiej mierze, wykorzystując proces jednoczenia Europy i globalizację światowych interesów, interesy komunistów (socjaldemokratów, narodowych bolszewików) przenikają do naszych systemów mediów i do naszej kultury?

Już sam fakt, że pomyślano w Oslo o wysunięciu kandydatury Slobodana Miloseviča do Pokojowej Nagrody Nobla, świadczy o chorobie relatywizmu w naszych elitach, podobnie jak chorobą jest makiawelizm. Po wojnie Jacques Maritain przestrzegał elity (także chrześcijańskie), że zastępowanie zjadliwego makiawelizmu totalitarnego przez złagodzony makiawelizm demokratyczny to nic innego, jak „zwykła wymiana na fałszywą monetę”. Niebezpieczeństwo to istnieje nadal, ponieważ elity współczesne zatraciły sens tego, co sprawiedliwe i niesprawiedliwe, na korzyść tego, co skuteczne, a także nie potrafią rozróżnić demokracji liberalnej od demokracji ludowej, których wspólnym mianownikiem są masy „politycznie poprawne”. Kto więc kształtuje tę „polityczną poprawność” i w jakim kierunku? Jaka kultura z tego powstanie? Do czego będą użyte media – czy do tego, by narzucić światu globalizm, czy po to, by obronić personalizm? Albo, by bronić wolności wyboru? Czy, by bronić anarchii?

Posłużmy się przykładem komunikacji. Ta znakomita, lecz niejasno i dowolnie pojmowana aktywność jest z powodu odgrywanej roli „animatora” czy „przewodnika” bardziej podatna na zmiany kolektywistyczno–komunistyczne niż inne. Doktryna leninowska, niezmienna do dziś, dowodzi, iż środki masowego przekazu są „organizatorem zbiorowego myślenia”, które zbierając i wprowadzając w życie myśl społeczną integrują człowieka z grupą, a „wywierana przez nich presja jest dodatkowo wzmacniana przez presję zależnych od nich grup drugorzędnych”.

Według niektórych liberalnych demokratów, a nie tylko według marksistów czy komunistów, sam Kościół katolicki należy do owych „zależnych grup drugorzędnych” od demokracji typu kolektywnego, chociaż jednocześnie kapitalistycznego. I tak niektórzy francuscy chrześcijanie, duchowni i świeccy „postępowi” chcieliby uznać wyższość komunikacji ludowej nad zdaniem rzymskich biskupów czy osobistą decyzją Papieża. Czy gdyby w 1937 roku panowały „encykliki ludowe”, powstałyby w Kościele encykliki „Mit brenender sorge” i „Divini redemptoris” przeciwko nazizmowi i komunizmowi? Chyba nie, bo lud te systemy popierał.

Porównanie niczego nie dowodzi. Jesteśmy wciąż jeszcze demokracją liberalną, a nie demokracją ludową. Ale jesteśmy demokracją tylko o tyle, o ile nie jest ona totalitarna. Pojęcie demokracji totalitarnej, totalitaryzmu demokratycznego czy totalitaryzmu pochodnego od demokracji wydaje się być antynomią. Taka antynomia jest całkowicie możliwa, a bierze się ona z antynomii elit, intelektualistów, polityków i ludzi interesu, czyli elit pośredniczących w przekazie informacji.

Francuski katolik Georges Bernanos mówił już w 1946 roku: „Nie! Nie dam się oszukać przez nowe elity tą nadmierną troską o masy. Wszyscy ci ludzie obwieszczają dziś dojście do władzy mas, ale tylko dlatego, by nie przyznać się, że nie potrafią spełnić zbyt ciężkich dla nich obowiązków. Obwieszczają dojście do władzy mas, ponieważ nie czują się na siłach i nie mają odwagi uczynić z nich 

cokolwiek innego niż masy…

Cywilizacja istnieje właśnie po to, by nie było mas, po to, by ludzie uświadomili sobie, że nigdy nie wolno im zostawać masą, nawet jeśli będą uczestniczyć w wielkich zgromadzeniach… Świat współczesny wielbi masy, niedługo będzie je czcił. Wielbiąc masy, wielbi i uświęca sam siebie, ponieważ odnajduje się w nich. Tak, sławiąc masy pracujące, wysławia nie ich ubóstwo, nie ich pracę, ale większość, liczbę, uświęconą całość – le Total […]. Świat współczesny wykształcił taki typ ludzi, u których właśnie najniższe instynkty społeczne rozwinęły się do rozmiarów patologicznych kosztem świadomości społecznej, myślenia społecznego; taki typ ludzi, którzy kleją się do siebie pod dziwnym przymusem fizycznym, po to, by się wzajemnie pozabijać albo razem zabawić, zmuszeni okazywać publicznie jakieś mizerne resztki miłości lub nienawiści… Dyktatura mas nie jest żadna wolnością mas. Wręcz przeciwnie – łatwo sobie wyobrazić dyktaturę poskromionych mas, a będzie ona tym cięższa, im bardziej masy te pozostaną «masą», czyli im bardziej będą ujarzmione…

Nazista czy marksista, człowiek z karabinem maszynowym, zwierzę totalitarne, instrument precyzyjnego działania jedynej partii, którego świadomość jest tak prosta w obsłudze jak starannie wypolerowany mechanizm jego broni, w niczym nie przypomina zbuntowanych łachmaniarzy z przedmieścia. Nie pcha go ani głód, ani pragnienie. Nie zabija w imię sprawiedliwości. By tacy osobnicy mogli się na tym świecie pojawić, nie wystarczyło to, że świat jest niesprawiedliwy, trzeba było jeszcze doszczętnie zniszczyć pojęcie sprawiedliwości i niesprawiedliwości, a właśnie tego dokonali intelektualiści.

Liberalne czy marksistowskie społeczeństwo, które nazywamy współczesnym, wciąż osłabia odporność moralną człowieka w imię skuteczności panowania nad rzeczami. Po cóż więc przeciwstawiać sobie liberalizm i marksizm, jeśli są jedynie dwoma aspektami tej samej rezygnacji człowieka wobec swego losu?”

Bernanos zmierza jak zwykle do istoty rzeczy i opisuje głębokie przyczyny wycofania się Zachodu, jego porażkę, zbieżność pewnych zachowań z kolektywizmem, dwuznaczne zwycięstwo nad sowieckim komunistycznym totalitaryzmem mas na rzecz „globalnej aspiracji mas” kapitalistycznych, co dziś jest argumentem wyborczym wczorajszych komunistów, którzy w wyborach korzystają z poparcia nie tłumów ludzi biednych, lecz tłumu nowego typu – wzbogaconych „elit”.

Narody europejskie, i cała Europa, wyjdą zwycięsko i obronią się skutecznie przed pozostałościami totalitaryzmu nazistowskiego czy sowieckiego wtedy, kiedy będą bronić swej elitarnej substancji, którą zawsze czerpały z chrześcijaństwa (czasami z udziałem wolnomyślicieli, republikanów i demokratów świeckich). Skromne lub dumne, zwycięskie lub przegrane, narody europejskie pozostaną wielkimi, jeśli pozostaną wierne swej duszy.

„Człowiek przeciętny nie jest dumny ze swej duszy, chce jej zaprzeczyć – powiadał Bernanos, który znał doskonale czuły punkt Francuzów, Polaków, Europejczyków i innych nacji. – Zaprzecza duszy z wielką ulgą, tak jak budzi się ze strasznego snu. Sądzi, że odkrył, iż dusza nie istnieje, czyni to z rodzajem niezrozumiałej dumy. Cały niepokój metafizyczny człowieka przeciętnego zawiera się w tym ponurym zaprzeczeniu, cały ten podstęp, tysiące małych oszustw, których celem jest tylko to, by odłożyć gdzieś na bok tę duszę, gdziekolwiek, byle gdzie, ten ciężar, tę meczącą świadomość dobra i zła. Ach, żeby tak dusza nie istniała! A jeśli na nieszczęście istnieje, żeby chociaż nie była nieśmiertelna! Wiara w wolność człowieka i jego odpowiedzialność są od tysiącleci tradycyjną wiarą elit, nie zaś pokrzepiającą iluzją prostaków i nieuków.”1

Oto dlaczego i w imię czego na przykład śmiertelnie wykrwawiona Polska stawiała opór nazistom i komunistom, doświadczając na sobie zbrodni ludobójstwa elit. Należy sprecyzować pojecie elity, bo nie chodzi tu o zawężone pojęcie klasy, lecz o zasługi. Paradoksalnie, działacze komunistyczni niszczyli elity biorąc pod uwagę specjalnie dobrane kryteria społeczno-polityczne lub ideologiczno-rewolucyjne, rangę i stanowisko zajmowane w społeczeństwie i narodzie, a także tradycyjno-humanistyczne kryteria religijne i moralne, zależne od jakości, kompetencji i osobistej odwagi ofiar, czy kategorii ofiar skazanych na zagładę – dlatego po prostu, że elity były osnową i kręgosłupem Polski, jej państwowości, jak również środowisk rodzinnych, szkolnych, kościelnych, miejskich i wiejskich.

Obecne pokolenie, wykształcone przez marksizm, jest przekonane, iż do polskich elit należała jedynie dobrze urodzona szlachta, wysoko postawieni księża, wojskowi, intelektualiści, artyści, mieszczanie i urzędnicy II Rzeczpospolitej. Jako przykład może posłużyć artykuł Adama Michnika Beria nie kłamał opublikowany w „Gazecie Wyborczej”; artykuł, który zrobił wiele hałasu. Oto w skrócie jego treść: Beria podał liczby ukazujące, że Polacy przesadzają mówiąc o ogólnych represjach NKWD, a w szczególności o stratach wśród elit, ponieważ niszczono także ludzi z klas ludowych i mniejszości narodowych. Ta dziwna analiza pokazuje, że komunizm nie tylko wykrwawił polskie elity, ale całkowicie pozbawił znaczenia słowo „elita” (nie mówiąc o pojęciu „obywatelstwo”), elita, to znaczy żywotne soki odtwarzające żywe siły narodu. To niepokojące zjawisko, wszędzie obecnie występujące, wymaga sprecyzowania, czym są dla narodu i państwa 

środowiska elit. 

Elity mają poczucie dobra, prawa i obowiązku (ich własnych obowiązków i praw innych). Respektują wiarę, moralność, prawo i honor. Są wierne swemu narodowi, ale nie są nacjonalistyczne, przynajmniej wtedy, gdy istnienie ich narodu nie jest zagrożone. Znają i przestrzegają, tak na poziomie jednostki jak i wspólnoty, cnót obywatelskich w państwie wszystkich obywateli. Są tolerancyjne przez wspaniałomyślność, inteligencję, sprawiedliwość, dobroć i życzliwość, a nie przez bojaźliwość, głupotę, uprzejmość, interes czy cynizm – co często prowadzi do nieumyślnej lub zamierzonej zdrady. Mają szeroki umysł, ale i solidny kręgosłup. Ich inteligencja i inicjatywa nie dopuszczają ograniczeń, ale poddane są rygorom dyscypliny i uczciwości w poszukiwaniu prawdy i stanowieniu dobrych obyczajów życia codziennego i zarządzania. Elity lansują nowatorskie prądy, ale też zachowują tradycję. Stanowią zaczyn własnej religijności, odnoszą się z szacunkiem do innych religii. Niosą pochodnię kultury narodowej i kultury powszechnej. Są przedstawicielami swego narodu wobec świata i dbają o jego podziw i szacunek u innych narodów. Posiadają prawe sumienie, tak religijne jak i świeckie, odznaczają się sumiennością na każdym poziomie życia zawodowego. Zasługują na to, by brać z nich przykład i porywają do zdrowej rywalizacji dzięki swej mądrości, uczciwości, odwadze oraz elegancji, ale same swych zasług nie wynoszą ponad naród i lud. Szlachectwo zasłużone przez służbę – tak; snobizm, który jest tylko pozą i, jak sama nazwa wskazuje, sine nobilitate (bez szlachectwa) – nie.

Aleksander de Marenches, szef francuskiego kontrwywiadu, tłumaczył dziennikarce, na czym polega kultura pracownika służb państwowych, używającego informacji i środków masowego przekazu: „Trzeba umieć sprzeciwić się władzy politycznej, nawet na poziomie szefa państwa. Jeśli podczas spotkania w cztery oczy, kiedy trzeba go powiadomić o sprawach, o których nie ma ochoty słyszeć, kiedy z należnym uszanowaniem należy mu powiedzieć, że się nie zgadzamy lub, że się myli, jeśli w tym ważnym momencie myślimy o awansie i o zaszczytach, jeśli choć przez ułamek sekundy oszczędzamy go, w tym właśnie momencie zaczynamy zdradzać”. Aleksander de Marenches posiadał wypracowaną definicję szlachectwa: „Mój ojciec mawiał: «Miałeś więcej szczęścia niż inni. Nie daje ci to żadnego prawa, lecz tylko dodatkowe obowiązki». Ponieważ mówił to w czasach, kiedy mundur i sutanna liczyły się, dodawał: «Jeśli przez przypadek rodzina posiada jakiś herb, należy nosić go tak jak mundur lub sutannę». Taka filozofia nie jest ani łatwa, ani prosta. Powiększa trudności, ale pozwala żyć i jest niegłupią tego życia motywacją… By życie człowieka było godne tego miana, powinno być – jeśli to możliwe – elegancką przygodą. Nie ufam awanturnikom, ale lubię ludzi śmiałych”.

Gdzie zniknęły z naszej kultury i środków masowego przekazu te właśnie kryteria? Czy należało je usuwać z programów kształcących nowe elity? Bo to właśnie elity kształcą i wychowują następców i społeczeństwo. Przynajmniej” wtedy, gdy nauczyciele szkolni i profesorowie uniwersyteccy sami są wykształceni w sposób elitarny, by przekazywać swoje wykształcenie i wiedzę. Elity zdobywają wiedzę, przyzwoicie przekazują ją i rządzą. Odkrywają, budują, tworzą, upiększają, uprawiają, produkują, wzbogacają, dzielą, leczą, podtrzymują, ochraniają, bronią, walczą – na wszystkich poziomach drabiny społecznej.

Elity mają zazwyczaj na sprzedaż poczucie humoru, wesołość i radość życia. Nie jest natomiast ich udziałem szyderstwo i nihilizm, anty–wartość i kontrkultura, relatywizm i umasowienie ludzi i społeczeństw, kult pieniądza, materializm hedonistyczny, naukowy czy techniczny, ani też totalitarne kulty mocy i władzy, fascynacja śmiercią, brzydotą i podłością świata. Jest to cechą elit zastępczych, niedojrzałych, rozbitych, załamanych i zniekształconych przez słynny „dadaizm Lenina” (polegający na dezorientacji poprzez „całkowite zniesienie moralności i pełni”, by stworzyć nową integrację w nowym zbiorze, często totalitarnym, a nie liberalnym)2. Zawsze wtedy pojawiają się elity samozwańcze, rządzone ambicją, obejmujące stanowiska pozostawione przez elity autentyczne, gdy te muszą odejść lub kiedy ich brak. Kiedy chce się zniszczyć naród, albo nawet całą cywilizację, trzeba najpierw doprowadzić do zaniku lub zdegenerowania, fizycznego i kulturalnego jego elit.

I tak marksizm-leninizm, a następnie stalinizm i hitleryzm, każdy z osobna i wszystkie razem przedsięwzięły zniszczenie cywilizacji opartej na Dekalogu i na Błogosławieństwach (Ewangelia!) oraz na Prawach Człowieka; chciały zniszczenia całej cywilizacji, wkraczając poza demokrację zachodnią. Kult dla elity posiadającej władzę i siłę, szaleństwo nazistowskiego nadczłowieka, czy kult zrównania sowieckiego, „zwycięskiego podczłowieka” do kolektywu, zmierzały do zniszczenia pojęcia elity, przeformułowania jego znaczenia lub zawłaszczenia nim.

Nie chcemy wprowadzać zamieszania, ale podkreślamy, że konformizm ponad miarę pociąga za sobą nonkonformizm, podobnie jak nonkonformizm ponad miarę prowadzi do konformizmu. Aby zachwiać podstawami cywilizacji, wystarczy podkopać jej wartości i osłabić autorytety, wprowadzając kulturą wolnej” dezintegracji; aby móc ponownie wziąć ster w swe ręce i umocnić rządy ustanawiając cywilizację opartą na nowych autorytetach, należy narzucić kulturę perswazyjnej lub autorytatywnej integracji. Taka jest kolej zdobywania i umacniania władzy przy pomocy kultury i środków masowego przekazu.

Wprowadzając jakiś nowy – dobry lub zły – program społeczny, kultura i media zaczynają 

od „młodych”.

Kim są ci „młodzi”? Co znaczy ten slogan, słowo najczęściej dzisiaj używane w reklamie i propagandzie? Zajęcie numer jeden dla psychologów, socjologów, polityków i ekonomistów całej planety, prowadzące do przemian w nauczaniu, organizowaniu i kontroli ludzi młodych. Wszyscy oni liczą na to, że pomogą młodym „zarządzać własną młodością” w ramach jakiegoś współczesnego ogólnoplanetarnego programu ideologicznego, politycznego, ekonomicznego i naukowego. Programu nie bez znaczenia, o którym Maritain mawiał, iż „woli a priori i bez wahania dziesięć błędów pochodzących od człowieka niż jedną prawdę pochodzącą od Boga”. Z młodością jest więc tak, jak ze sprawiedliwością i pokojem – Kościół ma również program przeznaczony dla młodych, ale jest on oparty na wierze w Boga i łaskę boską, co zresztą, jak żartował Maritain, „wywołuje lekką wściekłość” u tych współczesnych, którzy prawdziwemu Rozumowi człowieka chcącego poznać prawdę, by opanować swój byt i poznać swego Stwórcę, przeciwstawiają „rozum czysto akademicki, zajmujący się fałszowaniem każdego nowego pojęcia”. Widać zresztą jak pod powierzchowną ekscytacją młodzi chłopcy i młode dziewczęta odczuwają swoją młodość jako dziecięcą chorobę, a nasze nowoczesne społeczeństwa zapraszają do „wybuchów”, podczas gdy młodzi winni być wzywani do rozwoju, by odnaleźć swoją drogę wewnętrzną, inteligencje, smak, umysłowość czy swój Kościół, który nie jest zbiorowiskiem bigotów, lecz, jako „antymodernistyczny dzięki swemu niezbywalnemu przywiązaniu do tradycji, jest jednocześnie ultramodernistyczny dzięki swej odwadze do przystosowywania się do pojawiających się na świecie nowych warunków”3.

Co to znaczy „młodzi”? Pytanie retoryczne, na które tak mi z uśmiechem odpowiedziała pewnego razu studentka: „Młodzi: nowy zarejestrowany gatunek seksualny; młodzieńcza i postmłodzieńcza odmiana ludzka, której wejście w wiek dorosły przy wsparciu monogamiczne rodziny jest w sposób naukowy opóźnione i przemienione we wcielenie do instytucji kolektywnych”.

Socjologowie i psychologowie tłumaczą im, że podstawową cechą charakterystyczną młodych, podobnie zresztą jak i dorosłych „wiecznie młodych”, jest mieć problemy, za które nie są oni absolutnie odpowiedzialni, które są usprawiedliwieniem dla przeróżnych odchyleń i ekscesów. Rozwiązanie owych egzystencjalnych lub społecznych problemów odbywa się na poziomie grupy, poprzez rozrywkę lub przemoc. Taki jest schemat, którego są czasem świadomi studenci, ponieważ ich wykształcenie i wychowanie sprawia, że mniej ulegają wpływom mediów i kultury, nie odpowiadającej ich potrzebom, choć przedstawianej jako „nie do ominięcia”. Tworzy się specjalnie dla młodych nowe języki. Wulgarne żargony, miłą, wielojęzykową gwarę, albo upstrzoną nowomowę odtwarzaną z humorem przez studentów: „Młodzi potrzebują grupy, żeby się ubezpieczyć i zintegrować w świecie, który wyjaśnia ich doświadczenia osobiste na poziomie przeżytym i którego znaczenia nie łapią”.

Ta ironia nie jest ucieczką. Studenci wiedzą, że wspólnota, grupa, a nawet organizacja społeczna, jeśli tylko respektuje ich osobowość i sumienie, może im się przydać w zetknięciu ze światem, który także przecież ich potrzebuje. Potrzebuje ich światłej inteligencji wyostrzonej na prawdę i fałsz tego świata, na dobro i zło, piękno i brzydotę.

Dobrze by jednak było, gdyby zostali uświadomieni co do owego futurystycznego, globalnego programu, jaki został zredagowany w 1978 dla potrzeb pedagogiki długofalowej i który „działać ma dla przyszłych pokoleń, by przekształcić wzorce kulturowe rodziny, uniwersytetów, mass mediów”. W celu „określenia kolektywnego projektu” dla postępu koniecznego do ewolucji i „przyśpieszenia biegu historii”4.

„Niepokój świadomości”, jaki budzą pewne przedsięwzięcia kulturalne i naukowe, używające mediów, nakazał w 1968 roku podyktować Gabrielowi Marcelowi następujące ostrzeżenie do „ludzi młodych”: „Widzimy dziś, choć na pierwszy rzut oka związek taki nie wydaje się być rozumowo słuszny, że działają te same siły, które prowadzą do desakralizacji, czy choćby tylko dewaluacji życia, takie, które dążą do odczłowieczenia człowieka, do poniżenia go w obliczu wytworów jego własnej techniki5”.

Pół wieku wcześniej Jacques Maritain pisał: „We wszystkich dziedzinach aktywności ludzkiej materia triumfuje i występuje z brzegów dzięki upodobaniu do indywidualizmu i taniego idealizmu, uwolniona z więzów, w których kiedyś trzymała ją Inteligencja zbrojna w tradycję trudnych dyscyplin logiki, sztuki i moralności, mogąca nadać jej formę i pewien rytm pracy umysłu. Nie ma już radości, bo radość jest owocem inteligencji i wiary”6.

Czyż każdy z nas nie reaguje z niesmakiem na nihilistyczny i szyderczy przekaz, jaki każdego dnia przetacza się jak walec po naszej inteligencji i wrażliwości w środkach masowego przekazu, w kulturze, szkolnictwie, w formie metafizycznych i egzystencjalnych paradoksów, przemycanych często w pojęciach religijnych i duchowych?

Przykłady: „Cóż takiego kochano […] u Świętego Ignacego Loyoli? […] Jego piekielną świętość”. Albo: „Godziny cierpienia, wybuchy fantazmatów, nadzieja pomieszana z sadyzmem: piekłem jesteśmy my sami”; „Jego sataniczny erotyzm, śmiertelne zamknięcie, demonstrujące siły zła, pozwala, by autora XY książek dla dzieci wpisano na listę wielkich nazwisk”. Albo jeszcze: „Styl ten, w którym realizm psychologiczny łączy się z poznaniem głębi natury ludzkiej i popędów seksualnych, szaleństwem namiętności i zapachem grobów…”; „Chce urzeczywistnić swe senne widziadło, a to doprowadzi go do sytuacji, w której przemoc wybuchnie w sposób straszliwym „Urodzony zabójca”; „Diabelski mechanik. Cudowny!”; „Gra diabelsko-czarowna”; ale „mali ludzie zamknięci w ciasnej religijności…”

I dalej: „Wieczna rozpacz schyłku przyprawiająca o szaleństwo „Pierwotny instynkt zbrodni podczas orgazmu”; „Trzeba gwałcić widza” – peroruje jakaś gwiazda. „Jestem chora, doskonale chora” – śpiewa jakaś inna; itd. itp. „Niszczę szuflady mózgu i szuflady organizacji społecznej: demoralizować wszędzie i rzucić rękę niebios na piekło” – nakazywał dadaizm w przeddzień rewolucji bolszewickiej7.

Sekty i satanizm 

wśród młodych nie występują w dzielnicach biedaków. Wmawia się bowiem ofiarom, iż jest to jedna z elitarnych form wyższości nad religią, moralnością, sztuką, inteligencją, mieszczańską duszą i gotowymi poglądami. Silne umysły nie boją się ich, bawią się nimi, nie wierzą ani w Boga, ani w diabła. Te niebezpieczne banialuki, o których publiczność słyszy dopiero wtedy, gdy młodzi profanują cmentarze, są często organizowane, a nawet sponsoryzowane jako zabawy, wieczorki, bale studenckie.

Marks, Lenin, Stalin, Hitler, ci, którym udało się uczynić ze swego szaleństwa system kultury, informacji i propagandy, a także za cenę krwi narzucić go Europie, zostali zwyciężeni przez solidną tradycję kultury chrześcijańskiej i demokratycznej. Ale pozostawili nam doświadczenie podwójnej strategii, kultury i mediów:

Pierwsza faza – dezintegracja i destabilizacja mózgów, które chce się zdobyć (permisywizm, relatywizm, pesymizm, nihilizm).

Druga faza – integracja na nowym poziomie stabilizacji zdobytych już mózgów (kierownictwo, absolutyzm, optymizm, totalitaryzm).

Pierwsza faza zawsze przygotowuje drugą, nawet jeśli wydaje się nonkonformistyczna i kontestacyjna względem i w opozycji do drugiej. Na szczęście, druga faza pociąga z kolei za sobą pierwszą i długo się jej nie opiera. Z tym, że trwa to dłużej i wymaga odwagi oraz ofiar. W rzeczy samej, elity powinny być języczkiem u wagi Sprawiedliwości – po to, by pilnować równowagi społecznej.

Gdy program totalitarny dotyczy młodzieży, wtedy musi on zwalczać Kościół lub trzymać go na dystans.

Taka walka nie jest łatwa. 28 kwietnia 1947, Julia Brystygier, dyrektor departamentu polskiej Służby Bezpieczeństwa, pouczała, by włączyć partię do ataku w obrębie ruchów młodzieżowych i jednocześnie „zwalczać wysiłki episkopatu i grup katolickich do utrzymania dominacji w środowiskach naszego życia politycznego” chodziło o środowisko robotnicze. Między 13 i 15 października 1947 towarzyszka Brystygier przeniosła walkę na teren samego Watykanu, którego „rola jest jedną z najbardziej antydemokratycznych, antysowieckich i proamerykańskich w polityce międzynarodowej, wywierając wpływ na linię polityczną episkopatu polskiego”. Episkopat był szczególnie „niebezpieczny” z racji wpływów, jakie wywierał na młodzież poprzez naukę religii w szkole, prasę katolicką, robotnicze organizacje chrześcijańskie, Uniwersytet Katolicki w Lublinie (KUL), drużyny harcerskie, akademickie organizacje katolickie, takie jak Juwentus Christiana, Odrodzenie, czyli Sodalicja Mariańska, której sekcje sportowe były otwarte dla ludzi świeckich, tak jak i akcje pomocy więźniom, organizacje pomocy materialnej dla studentów, wśród których działała także Caritas Academica, zajmująca się przyznawaniem stypendiów. Wszystko to musiało być nadzorowane, neutralizowane i likwidowane. Julia Brystygier nie zalecała przemocy. „Wroga działalność z ambony niektórych księży, nie do końca sprawdzona, zachęca naszych funkcjonariuszy do natychmiastowych aresztowań, a prawie nigdy nie przyjdzie im do głowy, by infiltrować księży i ich otoczenie”. Środowisko, w którym należało utworzyć pajęczynę agentów Bezpieki („poza samymi księżmi, bo ich rekrutacja przedstawia oczywiste trudności”) było szczegółowo dobierane i składało się nie tylko z kobiet, przyjaciół, znajomych, a także innych, makiawelicznie dobieranych osób, jak na przykład, „to ważne i łatwe – użyć żebraków”. Oczywiście jednym ze sposobów, pozwalającym na wykorzystywanie samych księży, było wykorzystywanie ich „antagonizmów, ambicji, sprzeciwu wobec episkopatu i Watykanu”.

Rady i polecenia pochodziły od samego Stalina. Można znaleźć w archiwum Komitetu Centralnego Polskiej Partii Robotniczej późniejszą notatkę Bieruta, z roku 1949, tłumaczącą strategię antykatolicką. 1 sierpnia 1949, podczas „zawodowej wizyty informacyjnej” Bieruta u Stalina, ten ostatni przekazał komunistom polskim następujące uwagi, osobiście zapisane przez Bieruta: „Nie uda wam się nic zrobić z duchowieństwem zanim go nie podzielicie na dwie zwalczające się grupy. Propaganda dla mas jest rzeczą konieczną, ale samą propagandą nie dojdziecie do niczego, jeśli nie zgodzicie się na dzielenie… bez podziałów w samym duchowieństwie, nie dojdzie się do niczego; prawo karne jest potrzebne, ale nie ono jest podstawą”. Oto co stało u podstaw kultury antychrześcijańskiej, korzystającej ze środków masowego przekazu i wykorzystującej dyspozycyjne „elity”.

Duch, metody i podstępy antychrześcijańskiej akcji kulturowej były takie same w komunizmie i totalitaryzmie nazistowskim. Hitler również stosował strategię stalinowską. A dziś interesują nas zwłaszcza te nieoczekiwane elementy, które odnajdujemy we współczesnych hasłach „kościoła alternatywnego” lub wystąpieniach „przeciw autorytetowi teologicznemu” – są one także obecne w hasłach niektórych elit demokratycznych: „Można zrobić z Chrystusa szlachetną osobę i przeczyć jednocześnie jego boskości. Czyniono tak w każdym czasie… [ale] w ten sposób nigdy nie uda nam się uwolnić od ducha chrześcijańskiego, którego chcemy zniszczyć – mówił Hitler. – Nie chcemy już ludzi, którzy zezują w kierunku «zaświatów». Chcemy ludzi wolnych, którzy wiedzieliby i czuli, że Bóg jest w nich… Ależ tak, zapewniam was, [księża liberalni] będą jedli ten chleb codzienny, a wtedy, Streicher, zobaczy pan kościoły znowu wypełnione… Czym będzie ta religia? Nikt tego jeszcze nie wie. Wyczuwamy to, ale to nie wystarczy… Nie, ci profesorowie i ci nieucy, którzy tworzą mity nordyckie nie mają dla nas żadnej wartości. Pyta pan, dlaczego ich toleruję? Ponieważ przyczyniają się do rozkładu, ponieważ prowokują 

rozkład,

a każdy rozkład jest twórczy. Choć próżny jest ich zapał, pozwólmy im działać, ponieważ na swój własny sposób pomagają, podobnie jak niektórzy księża na swój, zniszczyć ich własną religię, pozwalając na upadek wewnętrzny, pozbawiając jej autorytetu i wszelkiej żywotnej treści…”

„Księża w czerni nie powinni żyć iluzją. Ich czas się dokonał. Jestem katolikiem. Opatrzność tego chciała. W gruncie rzeczy jedynie katolik zna naprawdę słabe punkty Kościoła. Wiem, w jaki sposób można zaatakować tych ludzi. Bismarck był głupcem… Miał swoje dyrektywy i sierżanta w pruskim mieście, i nie doszedł do niczego… Nie zależy mi na tym, by księża w czerni stroili się w koronę męczenników… Jeśli by jednak chcieli rozpocząć walkę, zadowolę się tym, by ich oskarżyć jak zwykłych kryminalistów. Zerwę im z twarzy maskę budzącą szacunek.

A jeśli to nie wystarczy, ośmieszę ich i zlekceważę. Każę kręcić filmy opowiadające historię księży w czarnych sutannach z nagromadzeniem głupoty, ohydnego egoizmu, nieokrzesania i oszustwa, jakim jest ich Kościół. Zobaczymy jak rywalizowali w chciwości z Żydami, jak pochlebiali najbardziej wstydliwym praktykom. Sprawimy, by obrazy były tak ekscytujące, że wszyscy zechcą je zobaczyć i ustawią się przed kinem w długie kolejki. A jeśli pobożnym mieszczanom włos się na głowie zjeży, tym lepiej. Młodzież pierwsza za nami pójdzie. Młodzież i lud… Od momentu, kiedy będę miał za sobą młodych, starzy mogą gnić w konfesjonałach, jeśli tak im się podoba”8.

To są sformułowania Hitlera, Hermann Rauschning, szef narodowo-socjalistycznego Rządu Miasta Gdańsk w 1933 roku i później dysydent i emigrant, który zanotował zwierzenia Kanclerza Rzeszy na temat planowanego opanowania światowej cywilizacji, dorzuca swój własny komentarz: „Te słowa przypominały mi się zawsze później, kiedy prześladowaliśmy księży za nielegalny handel dewizami albo za obrazę moralności, przedstawialiśmy ich tak, by w oczach ludzi byli zwykłymi kryminalistami, by zawczasu pozbawić ich palmy męczeństwa i opinii prześladowanych. Było to przedsięwzięcie cyniczne i dobrze przemyślane, za które Hitler ponosi całą odpowiedzialność”.

Cele i taktyka zmieniają się w zależność od epoki i okoliczności. Nie chodzi więc o to, by ustalić podobieństwa punktów widzenia, zamiarów i działań pomiędzy różnymi, niekiedy sprzecznymi, grupami nacisku, których jedynym punktem wspólnym jest nienawiść do Kościoła i do Rzymu. Trzeba jednak podkreślić, że w walce przeciw instytucji Kościoła i przeciw jego Magisterium, prowadził Hitlera „alternatywny” punkt widzenia na temat „wiecznej rewolucji” (narodowo–socjalistycznej), „ciągłego postępu” (naukowego i technicznego), europejskiej „braterskości” (krwi i władzy) oraz „wolności sumienia” (uwolnienie od złego sumienia). „Prawda nie istnieje, ani w sensie moralnym, ani w sensie naukowym” – powtarzał. „Nie ufajmy duchowi ani sumieniu, zaufajmy naszym instynktom… Powróćmy do dzieciństwa, odtwórzmy naszą naiwność”. Te słowa Hitlera bliskie są, niestety, niektórym tezom współczesnych antytotalitarnych liberałów – bardziej w gruncie rzeczy totalitarnych. Cytowane powyżej słowa Hitlera pochodzą z roku 1933, czyli z pierwszej fazy, fazy dezintegracji, a nie z fazy drugiej – integracji i ustanowienia nowego ładu nazistowskiego.

21 września 1985 roku, tygodnik „Polityka”, idąc za nowym kursem Moskwy, cytował słowa Jerzego Urbana (komunistycznego rzecznika rządu generała Jaruzelskiego), który wspomniał: „Kiedy zapisywałem się w 1948 do ZMP (Związek Młodzieży Polskiej), atmosfera była zupełnie inna niż w 1955… Czuliśmy się tak, jakbyśmy byli burzycielami starego świata… W ZMP narodziła się subkultura. Śpiewałem pieśni mas i tańczyłem walczyka labada. Marksizm był fascynujący. W ZMP odnalazłem grupę kolegów. Nie mówiąc tu oczywiście o motywach ideologicznych młodych robotników – musiały być inne. Młodzi intelektualiści, wśród których się obracałem, czytali Adama Schaffa poddając się iluminacji, zmieniając orientacje. Bywało to powodem konfliktów rodzinnych, kwestionowało wszelkie ustalone obyczaje. Byliśmy awangardą poprzez nasz sposób życia, picia i uprawiania seksu. Wszystko to skierowane było przeciw staremu światu, starym konstrukcjom politycznym i tradycyjnym wartościom”. Sądząc po gazecie „Nie”, Urban ciągle nie ma zaufania do sumienia i wartości uznawanych przez tradycję, polega za to na swoich instynktach. Po upadku komunizmu odnalazł się w pierwszej fazie kultury i mediów, w fazie dezintegracji świata. Widać więc podobieństwo owych śmiercionośnych lejtmotywów z przeszłości i dzisiejszej argumentacji wszelkich współczesnych zachowań relatywistycznych, hedonistycznych, materialistycznych, całej swoistej „kultury śmierci”. Mówi się o nich „demokratyczne” i „liberalne”, ale jednak ich używanie, wolnościowy i demokratyczny charakter jest często poddawane w wątpliwość, tak przez elity chrześcijańskie jak i niektóre laickie, przez sam Kościół i w pierwszym rzędzie przez Papieża.

Wszyscy oni nie wahają się twierdzić, że 

sumienie, duch i prawda 

istnieją, jak bardzo by nie były surowe: przerywanie ciąży stało się ludobójstwem ludzkości, Dekalog nie zezwala przecież na umyślne przerywanie życia poczętego, upośledzonego czy kończącego się. Ponieważ stanowisko Rzymu jest niezachwiane wobec fałszywej propagandy, wybuchają gdzieniegdzie brutalne emocje. Nienawiść, wściekłość, brutalność, które kiedyś przejawiały się fizycznie, dziś występują w ohydnych gestach i słowach (jak w Berlinie): „Eutanazja dla Jana Pawła II” skandowali manifestujący studenci Sorbony, podczas gdy inni śpiewali „Międzynarodówkę” w czasie obrad konferencji na temat ryzyka wypaczeń „modernistycznych” dążących do zalegalizowania eutanazji. Hitler chcąc zalegalizować eutanazję i eugenikę musiał kiedyś ustąpić wobec presji niemieckich chrześcijan, zwłaszcza Kościoła katolickiego. Mówił o tym Michel Moracchini podczas konferencji w Instytucie Goethego w Paryżu, 28 marca 1996 roku9. Ale dzisiaj chrześcijanie i ludzie świeccy czują na sobie ciężar całego wieku, który przeniknął „niezmienną prawdą o zmienności prawdy”, co może doprowadzić do najgorszego w tym najlepszym ze światów10.

Totalitaryzmy zawsze wykorzystywały kulturę i środki masowego przekazu, by wodzić na pokuszenie młodych i lud, proponując jednym – ideał ludzkości, drugim – „substytuowany pseudoelitaryzm oparty na antywartościach, antyreligii, lub też przeciwnie – na sztywnych wartościach religii narodowościowej, której osią przewodnią była zawsze postawa wroga Watykanowi. 

Totalitaryzm 

nazistowski tak jak komunizm wykorzystywały tę grę W 1941 roku, Cigognani, nuncjusz apostolski w Madrycie donosił Sekretarzowi Stanu Stolicy Apostolskiej, kardynałowi Maglione, że Berlin i rząd nazistowski rozwijają wielką, pełną wdzięku operację religijną, która potwierdzić miała nową, modernistyczną koncepcję katolicyzmu, którą Hitler oparł na kryteriach humanistycznych i naukowych; był on kontynuatorem „lewicujących tendencji ideologów niemieckich”, grupy, która tak opowiadała się w sprawach związków ze Stolicą Apostolską: „katolicy – tak, poplecznicy Watykanu – nie”.

Taka też była wizja nacjonalizmu bolszewickiego, nakazująca Stalinowi uprzejmość wobec „Świętych Rosji”, Kościołów narodowych, prawosławnego i nawet katolickiego. Tajne porozumienie między „brązowymi i czerwonymi” lub między „czerwonymi i czarnymi” jest aktualne i ciągle możliwe, bądź pod płaszczykiem „fundamentalizmu”, bądź to – „liberalizacji”. Nadmierne używanie fałszu „liberalizacji”, w dobrej czy złej wierze, przy pomocy kultury i mediów może przygotować tylko totalitarną alternatywę dla religii i demokracji. Tragedią byłoby, gdyby z powodu złych liberalnych odchyleń czy modernistycznego zapału religijnego lub świeckiego, rozumianego często opacznie przez „progresistów”, podważać silną demokrację i powszechny

Kościół katolicki

wraz z jego personalizmem; są to przecież, zgodnie z Ewangelią, apostolskie podstawy kościoła Piotrowego w Rzymie, którymi nigdy nie zawładną siły zła. Gdyby to nastąpiło, musielibyśmy porzucić epokę demokracji, do której dochodziliśmy przez dziesiątki lat walki i która opiera się na idei prawdziwie elitarnej (wzniosłość duszy i umysłu, i jedność ludzi dobrej woli), i poddać się epoce totalitarnej, znów tylko pod szyldem „demokracji”, gdzie nastąpiłaby globalna integracja zindywidualizowanej ludzkości, egoistycznej, nienawistnej, zdepersonalizowanej, skolektywizowanej i zniewolonej do głębi.

Oto stawka warta gry dla dzisiejszych i jutrzejszych elit. To od nich zależy, czy kultura uszanuje i wykształci elitarny charakter w każdym członie społeczności rodzinnej, duchowej, narodowej, międzynarodowej i powszechnej. Od elit zależy, czy media zapewnią uczciwy przepływ informacji i komunikacji, prowadzony zgodnie z naszymi najwyższymi umiejętnościami w służbie dobra, prawdy, piękna, świętości jako kryteriami życia wewnętrznego i publicznego, a nie w imię perwersji i miernoty, używanych w celu dominacji, zarządzania i konsumpcji. Kultura i media nie mogą być odbiciem świata, gdzie elity byłyby zastępowane przez patetyczną autoreklamę i wątpliwe przywileje władzy, siły pieniądza i popularności.

Nadużycie demokracji przez komunizm i kolektywizm doprowadziło Europę do zaniku elitarnej koncepcji elit. Nie wiemy jeszcze, dokąd może nas zaprowadzić ta uzurpacja, dokonana przez kontrelity i elity zastępcze. Proces zanikania elit (atrofia), wspólny dla wszystkich społeczeństw, jest odwracalny, pod warunkiem, że anemia duchowa nie doprowadzi do zaniku życia wewnętrznego i miłości bliźniego, miejsc gdzie hartuje się prawdziwa elita ludzkości.

Zawsze istnieć będzie najwyższa elita, nawet jeśli nie rzuca się w oczy na polu kultury, a jeszcze mniej w środkach przekazu – jest nią mianowicie 

świętość. 

„Ach, można by zapewne sądzić, iż minęła godzina świętych, nie ma jej już. Ale, jak pisałem kiedyś – mówi Bernanos – godzina świętych zawsze nadchodzi…

Jest w każdym z nas, to głęboka studnia otwarta na niebo. Na powierzchni, lustro wody jeszcze zanieczyszczone odpadkami, złamanymi gałązkami, suchymi liśćmi, gdzie unosi się czasem zapach śmierci. Nad nim błyszczy chłodne i ostre światło – to światło zrozumiałej inteligencji. A pod powierzchnią tej brudnej warstwy, woda taka czysta i świeża! Jeszcze trochę głębiej, a już dusza w swym pierwiastku nowonarodzeniowym, nieskończenie bardziej czysta niż najczystsza woda, to nie stworzone światło, w którym opływa całe stworzenie – w Nim było życie, a życie było światłem ludzi – in ipso vita erat lux fominum”. Oto jest podstawa cywilizacji życia, za którą prawdziwe elity są odpowiedzialne, tak samo w kulturze, jak i w mediach.

Alexandra VIATTEAU

Przełożyła Danuta ORLEWICZ

1 Georges Bernanos, L’Esprit ewopeen et te monde des machines, Rencontres internationales de Genève, 12.09.1946 in, La liberte pourguoi faire?, Editions Gallimard, Paris, 1995.
2 Dominique Noguez, Lenine Dada, Editions Robert Laffont, Paris 1989.
3 Jacques Maritain, Antimoderne, Editions Desciee, Paris, 1922.
4 Simon Nora i Alain Minc, Rapport au President de la Republigue, „L’Informatisation de la societe”, „Documentation Francaise”, Paris, 1978.
5 Gabriel Marcel, Pour une sagesse tragigue et son au-dela, Editions Plon, Paris 1968, nakład wyczerpany i niewznowiony.
6 Antimoderne, op.cit.
7 Lenine Dada, op. cit.
8 Hermann Rauschning, Hitler m’a dit, Editions France pod auspicjami Commissariat a l’Information, bez datowania.
9 Moracchini byt tłumaczem jeżyka francuskiego podczas Procesu Norymberskiego i podczas procesu lekarzy nazistowskich.
10 Henri Hude, Prolegomenes, Editions Universitaires, Paris, 1991; Lorsque M Tout-le-monde se prend pour Dieu, „Le Temps de l’Eglise”, novembre 1995, Paris.

Alexandra Kwiatkowska-Viatteau (ur. 1948 w Krakowie) – polska i francuska historyk oraz publicystka. Jest absolwentką Instytutu Nauk Politycznych w Paryżu. Doktorat uzyskała w Université Paris Sorbonne (1992). Specjalizuje się w historii współczesnej Polski i Związku Radzieckiego.

Tytuł, śródtytuły oraz dokonane skróty pochodzą od redakcji. Odczyt ukazał się w „Naszej Rodzinie”, nr 11 (626) 1996, s. 13-19.