Hammershøi. Mistrz samotności i ciszy

Odpoczynek (1905) Vilhelma Hammershøia (1864-1905) © RMN-Grand Palais / Musée d’Orsay / René-Gabriel Ojéda

Dzięki Musée Jacquemart-André i duńskiej ambasadzie w Paryżu oraz dzięki współpracy europejskich muzeów Vilhelm Hammershøi po dwudziestu latach milczenia został uhonorowany retrospektywną ekspozycją. Zapomniany po swojej śmierci i odkryty ponownie w latach 90. XX wieku, przeżywa na nowo swój renesans. Dzieło duńskiego mistrza – zestawione z pracami jego brata Svenda, szwagra Petera Ilsteda oraz przyjaciela Carla Vilhelma Holsøe – pozwoliło uchwycić różnice i zwróciło uwagę na powinowactwo czterech skandynawskich artystów. Niewątpliwie palma pierwszeństwa należy do autora Sonnige Stube oraz wielu niezwykłych portretów i pejzaży.

Osiem niewielkich sal Musée Jacquemart-André przy paryskim bulwarze Haussmanna pomieściło ponad czterdzieści najważniejszych obrazów z całego artystycznego dorobku Hammershøia. Wszystkie prace, naznaczone osobliwą melancholią, przybliżyły do twórcy, który przez całe swoje życie odznaczał się chłodnym dystansem.  Był samotnikiem. Od najmłodszych swoich lat wiedział, co będzie robił. Urodzony w 1864 roku w Kopenhadze, otoczony ścisłym gronem osób, żył w swoim świecie. Wielki wpływ na jego wybory wywarła matka. To dzięki niej na jego życiowej drodze pojawiła się kopenhaska Akademia Sztuk Pięknych, szkoła Pedera Severina Krøyera oraz Den Frie Udstilling. Dzięki stowarzyszeniu powstałemu w 1891 młody malarz odciął się od oficjalnych, akademickich sfer artystycznych. Zadebiutował kilka lat wcześniej, w 1886 roku, portretem, do którego pozowała mu jego siostra. Już młodzieńcze dzieło zawierało istotne komponenty i uwyraźniało walory jego sztuki. Ciągnęło go w stronę rygorystycznych kompozycji. Powściągliwość w rysunku, gamy szarości, brunatności i zieleni, a jednocześnie emanująca z jego obrazów siła – wszystko to przyciągało i na swój sposób uwodziło widzów.

Hammershøi już za życia był docenianym twórcą. Chociaż, zanim nadeszły sukcesy, nie zabrakło mu gorzkich doświadczeń. Na przykład w 1888 roku, na wystawę w Kunsthal Charlottenborg, nie dopuszczono jego obrazu. Postanowił więc spróbować swoich sił za granicą. Podróżował często i wiele, co – zważywszy na jego skłonności do zamykania się w sobie – tworzyło pewną dychotomię. Pokazywał swoje prace w Paryżu w 1889 i 1900 roku, w Monachium w 1891 i 1909 oraz w Rzymie 1911. Z czasem w Europie uznano go za jednego z najważniejszych przedstawicieli duńskiej szkoły malarskiej. Pomimo częstych wędrówek po Starym Kontynencie nie otworzył się na nowe prądy. Kroczył swoją drogą, ograniczając tak kontakty osobiste, jak i przyjacielskie. Podróże do Italii otworzyły go na antyk i malarstwo renesansu. Preferował jednak malarstwo Niderlandów i holenderskich mistrzów, takich jak Jan Vermeer z Delft i Gerard ter Borch, który związał się z Deventer. Nie bez powodu nazywano go Vermeerem XX wieku. Do końca pozostał zdeklarowanym realistą, potrafiącym w sposób perfekcyjny zaplanować to, co chciał pokazać.

Nie pozostawił po sobie rozległej korespondencji. Nie dyskutował i nie mówił o tym, co robi i jak robi. Wiadomo, iż pracował dosyć wolno. Jego spuścizna malarska jest liczbowo bardzo skromna. Szukał tego, co istotne w sztuce. Dla niego liczyła się samotność, cisza i światło. Te trzy najważniejsze kwestie pobudzały go do malowania. Do tego dochodziła zamknięta i pusta, precyzyjnie wykadrowana przestrzeń.  Misterium wnętrza ograniczonego jednym bądź dwoma przedmiotami, a w tej scenerii kobieta, postać w czerni, która nigdy na nas nie patrzy i nikt nie wie, co dokładnie robi w danej chwili. To Ida, żona malarza. Wierna towarzyszka i zarazem modelka. Chciałoby się zapytać: czy smutek, melancholia, samotność – a może wręcz przeciwnie – radość, malują się na jej niewidocznym obliczu?  Na niektórych obrazach jej zwrócony profil oświetla padające słońce i wówczas jesteśmy pewni, iż spokój króluje i w jej duszy, i w prawie pustym salonie. Malarz bawi się promieniami słonecznymi. Prześwietlają one wnętrza, igrają na połyskującym blacie stołu. Wszystko ma tu swoje miejsce. Nic nie przeszkadza i nie zawadza. Czasami ma się wrażenie, że Ida jest jednym z przedmiotów ustawionych w kadrze przez artystę. Zjawia się wówczas, kiedy jest niezbędna, aby zrealizował się zamysł malującego. Przytulna atmosfera, pogrążone w ciszy i spokoju burżuazyjne salony zadziwiały nie tylko kopenhaską publiczność. Umiejętność zatrzymania niezmąconej chwili, w mieszkaniu tak wykadrowanym i ograniczonym do krzesła bądź obrazu, zawieszonego na odpowiedniej ścianie, było dotąd niespotykanym ewenementem. Chociaż wszyscy artyści malowali i pejzaże, i autoportrety, i wnętrza, i architekturę, jak i akty, Hammershøi pokazywał to inaczej. Głębiej. Jakby celebrował jakiś misterny rytuał, uwypuklony ograniczoną ilością barw. Uznawał jedynie odcienie szarości, czerni i bieli, z nieznacznymi odcieniami ciemnej zieleni przechodzącej w brunatność. Przywracanie absolutnej ciszy stało się dla niego obsesją.

Hammershøi szczególne upodobał sobie portretowanie bliskich osób, jak i siebie w samotności. Jego Pięć portretów (1901-1902) to jakby samotność, która rozsiadła się wokół stołu. Bohaterowie tej enigmatycznej sceny nie nawiązują żadnego kontaktu. Siedzą jak w zamkniętym kręgu. Nie wiadomo, czy czekają na coś lub na kogoś, czy postanowili zamknąć się w sobie. Sprawiają wrażenie, iż zostali zaproszeni na pogrzebową stypę i że za chwilę będą spożywać mistyczny posiłek. Tylko jedna postać wyłamuje się z całej konwencji. Namalowana w pozycji półsiedzącej wyciąga przed siebie nogi, których wielkie stopy zajmują niemałą część pierwszego planu. Są to przyjaciele Hammershøi: architekt Thorvald Bindesbøll, krytyk sztuki Karl Madsen, dwóch malarzy Jens Ferdinand Willumsen, Carl Vilhelm Holsøe oraz młodszy brat artysty, Svend. Obraz utrzymany w konwencji i tradycji znanych szczególnie krajom Północnej Europy, zakorzenionej w religii protestanckiej, jest w opinii historyków sztuki arcydziełem. Nie znajduje się jednak w zbiorach Statens Museum for Kunst, lecz w sąsiadującej z Danią Szwecji.

W 1905 roku szwedzki kolekcjoner Ernest Thiel zakupił dwa odrazy duńskiego artysty, Pięć Portretów, którym wówczas nie było zainteresowane muzeum z Kopenhadze, oraz Pejzaż z 1900 roku. W pejzażach z Kronborga, z Christiansborga czy z Amalienborga odnajdujemy podobną atmosferą. Tak jak w jego wnętrzach, pobrzmiewają w nich reminiscencje włoskie i londyńskie. Artysta namalował też kilka kobiecych aktów – co warto podkreślić – bardzo pięknych i symbolicznych. Szczególnie wyróżniają się Nu féminin (1889) i grupa Artémis (1893-1894). Rysunek kobiecej sylwetki jest nadzwyczaj perfekcyjny. Brak jednak konkretnego, kobiecego pierwiastka, tj. ciepła kobiecego ciała. Postać utrzymana w kolorach szarości i bieli sprawia wrażenie studium klinicznego. Mimo to magnetyzuje.

Cała twórczość Vilhelma Hammershøia to symbolizm niełatwy do odczytania. Być może dlatego malarz przez długi czas był ignorowany. Obecnie zaliczany jest do najwybitniejszych twórców XX wieku. Niezmienność i bezruch w przestrzeni i czasie zapraszają do odbycia z nim nietypowej podróży. Wejście w jego świat to jakby uchylenie okna, przez które można zajrzeć do środka i napawać się ukrytą w nieznanym wnętrzu ciszą. „Cisza – jak pisała siostra Wendy Beckett – wyraża czystość tego, co istnieje, co jest czyste, ponieważ istnieje”. Malarstwo duńskiego, zmarłego w 1916 roku artysty jest przykładem tak rozumianej czystości.

Anna SOBOLEWSKA

Paryż, kwiecień 2019

Anna Sobolewska – urodziła się w Białymstoku. Studiowała pedagogikę w Krakowie. Współpracowała między innymi z paryską Galerią Roi Doré i ukazującymi się we Francji czasopismami: „Głos Katolicki” i „Nasza Rodzina”. W roku 2015 w Éditions Yot-art wydała książkę Paryż bez ulic. Jocz, Niemiec, Urbanowicz i inni. Od ponad trzydziestu lat mieszka w Paryżu.

Recogito, rok XX, kwiecień 2019