J. M. W. Turner – romantyczny prekursor impresjonizmu

Powstanie z grobu (1850) J. M. W. Turnera (1775–1851) © Tate Gallery / PhotoTate

W 1851, mając 76 lat, umiera w Anglii Joseph Mallord William Turner, bardziej znany jako William Turner albo J. M. W. Turner. Był przedstawicielem złotego okresu malarstwa krajobrazowego w sztuce angielskiego romantyzmu. Zmieniając w 1848 roku swój dotychczasowy testament, zapisał cały swój dorobek narodowi. Była to ogromna spuścizna, gdyż – jak podają eksperci – liczyła około trzydzieści tysięcy prac. Obok płócien, szkiców, rysunków, gwaszy, notatników, największą część zbioru stanowiły akwarele. Brytyjska Tate Gallery posiada obecnie jedną z najobszerniejszych kolekcji obrazów Turnera. Do paryskiego Musée Jacquemart-André przy bulwarze Haussmann trafiło sześćdziesiąt prac prekursora impresjonizmu i wielbiciela Claude’a Lorraina (1600-1682). Francuski malarz okresu baroku miał niewątpliwy wpływ na angielskiego pejzażystę. Młodego londyńczyka inspirowali również, parający się odkrywaniem widzialnego świata i tradycyjnego pejzażu, pochodzący z Rosji Alexander Cozens (1717-1786) oraz Thomas Girtin (1775-1802), rówieśnik a zarazem przyjaciel Turnera. Autor Statku niewolniczego, „przekraczając granice istniejących przedstawieniowych formuł”, prześcignął ich obojgu.

Organizatorzy paryskiej wystawy w odkrywaniu Turnera zaproponowali chronologiczno-tematyczną wędrówkę, nawiązującą do technik jakie stosował, aby stać się – jak to ujął w 1829 roku Thomas Lawrence – „pierwszym i bezsprzecznym malarzem pejzażu w Europie”. Z nieustannych swoich podróży, powrotów do uwielbianych miejsc i do swoich mistrzów, przywoził niecodzienne „widokówki”. Odświeżył pejzaż. Swoją paletą barw i grą świateł niejako poszerzył horyzont. Niewielkiego wzrostu, o uosobieniu dosyć ekscentrycznym, szorstki w obejściu, może i nazbyt kłótliwy, nie zyskał wielu słuchaczy wśród studentów. Nie należał do osób elokwentnych. Ale nie był pozbawiony ani wrażliwości, ani empatii. Okazał się tytanem pracy i niestrudzonym wędrowcem. Podróże – jak skwapliwie wyliczono – zajęły mu 30 lat. Czy był „Paganinim palety”? Takiego określenia użył Francis Leveson-Gower oglądając „malarskie ekstrawagancje pana Turnera”, dodając jednocześnie komentarz, iż wielbiciele jego talentu na pewno się znajdą, natomiast nabywców wielu nie będzie. Czy miał rację?

Po śmierci nie zabrakło ani nabywców, ani wielbicieli jego talentu. Jednak późniejsze, nieoczekiwane i kontrowersyjne malarskie kompozycje, tak odbiegające od dotychczas przyjętych w sztuce kanonów, musiały wywoływać u wielu odbiorców oburzenie i częstokroć spotykały się z zupełnym niezrozumieniem. Malowanie świetlistą plamą, jak to czynił w późniejszym okresie swojego życia, było w owej epoce nie do przyjęcia. Jego wrażliwy geniusz musiał czekać do czasów, kiedy to francuski impresjonizm zaczął odnosić wielkie sukcesy. Nieoczekiwana harmonia barwna, służąca do stwarzania wizji natury, obserwowana i odtwarzana wnikliwie i z uporem, towarzyszyła wędrówkom Turnera nie tylko po ojczystej Anglii. Odwiedził Alpy szwajcarskie, Nadrenię, Francję i Belgię, Niderlandy, Niemcy, trzykrotnie Italię, a także północ Europy. Wędrował brzegami Sekwany i Loary. Podziwiał Wenecję, Rzym i Neapol. Ciągle jednak pozostawał wierny małej, angielskiej, nadmorskiej mieścinie, położonej w hrabstwie Kent. Margate odkrył w czasie młodości. Zachwycił się bowiem tamtejszym niebem i twierdził, iż jest ono najpiękniejsze w całej Anglii.

Swoje życie i swoją pracę, latem podróżując a zimą malując, zaprogramował niemal perfekcyjnie. Będąc obdarzony fenomenalną pamięcią wzrokową „ulotne i zmienne zjawiska żywiołów, jakie przekazał w swych późniejszych obrazach, tak celny przekaz dynamizmu, światła i barwy mogły powstać tylko na podstawie tego szczególnego daru pamięci oka”. Te świetliste zjawiska zawładnęły nim całkowicie po powrocie z południowych Włoch i wystawiały często na ośmieszenie i pogardę. A przecież już w młodości zyskał sławę, a nawet członkostwo, a w późniejszym czasie profesurę w Królewskiej Akademii. Doskonalił się w sztuce malarstwa doprowadzając na początku swojej kariery do perfekcji technikę gwaszy i akwareli. To nauczyło go odróżniać różnorodność refleksów świetlnych, a w późniejszym czasie stać się wirtuozem malarstwa sztalugowego. Chociaż techniki akwareli nigdy nie zarzucił.

Za swojego nauczyciela uważał Thomasa Maltona (1748-1804) malarza, topografa i grawera, u którego pobierał nauki ze swoim rówieśnikiem i przyjacielem Girtinem. Już w 1790 roku pokazano jego akwarelę na wystawie w Akademii, a sześć lat później pierwsze płótno zatytułowane Rybacy na morzu. Zamówienia kolekcjonerów przysparzały mu sławy i dochodów. Przebudowując w 1803 roku swoją londyńską rezydencję przy Harley Street urządził w niej prywatną galerię. Trzydzieści dzieł, jakie wykonał po podróży do Szwajcarii, zainicjowało jej działalność.

W dziele Turnera kolor stanowi o dynamice tematu. Malowany żywioł zawiera w sobie niełatwy do opisania ładunek energii. Nie ma już konkretnych kształtów, lecz widoczna jest walka kolorów, bądź ciche i melancholiczne ich współistnienie. Czy to jest burza na morzu, czy też para wydobywająca się z pędzącej lokomotywy, czy – jak w scenie ostatniej podróży – statku z Ostatniej drogi Temeraire’a, gdzie poświata gasnącego na horyzoncie słońca przywołuje pierwsze blaski księżyca i ciszę zatoki. Tego dzieła niestety na paryskiej wystawie zabrakło, a zaliczany jest do serii dwustu najpiękniejszych obrazów świata. Jak zauważyła kiedyś Maria Rzepińska, są to „obrazy zupełnie już amorficzne’’, można by je nazwać „abstrakcją liryczną”. Nikt tak wówczas nie malował. Nikt nie był przyzwyczajony do takich barwnych „fajerwerków”. Większość miłośników tamtejszej epoki podziwiała malarstwo stonowane z odcieniami brązów szarości i zieleni. Ale Turner był wnikliwym obserwatorem i wiedział dokładnie, iż przyroda to nieokiełznany żywioł, często objawiający się zjawiskami o zaskakującej potędze. Zatem nie wystarczy paleta szarości, czerni bądź zieleni, aby ją odmalować i zatrzymać na obrazie. Ekscentryczny, angielski pejzażysta był ciekawy takiego świata. Malowanie było jego pasją, ale też wyzwaniem. Wydaje się nam, iż w jego epoce służyło to tylko jemu samemu.

Jego świetlista sztuka malowania wyrosła ze spełnienia i z uporu. Przysparzała mu wielu sympatyków, jak i przeciwników. Wystarczy porównać dwie prace mistrza: Widok na Richmond Hill z oddalonym mostem z 1808 roku i Nadbrzeża Wenecji z pałacem Dożów z 1844. Oba malował na płótnie. Oba są pejzażami i oba są biegunowo przeciwstawne. Tradycyjny, sielankowy pejzaż ustępuje wizjom nowej Turnerowskiej estetyce, gdzie prym wodzi „cudowny wizualny spektakl”.

Dla młodego Johna Ruskina (1819-1900), początkującego krytyka sztuki i pisarza, Turner był odkryciem na skalę światową. Jako siedemnastolatek późniejszy piewca prerafaelitów uparcie bronił mistrza. Dzięki jego zaangażowaniu i pisarskiej sprawności kolekcjonerzy w ostatnich latach życia malarza nabywali u niego ostatnie, najpiękniejsze w ich mniemaniu akwarele. Sam Ruskin został przyjacielem Turnera i nabywcą jego obrazów, a dobiegający już siedemdziesiątki angielski pejzażysta nadal niestrudzenie studiował barwę. Pomagały mu w tym przetłumaczone na język angielski traktaty Goethego, dla którego światło było „zasadą porządkującą świat”. To światło J. M. W. Turner nazywał „Bogiem”. Patrząc na akwarele i płótna malowane od 1840 roku na angielskiej wyspie i na kontynencie, Wenecja z widokiem na lagunę (1840), Jezioro Genewskie ze szczytem la Dent d’ Oche (1841), Zachód słońca (1845), patrzymy na Turnera jako odkrywcę wspaniałości barw i efektów natury, owoc ludzkiego zachwytu wyobraźni nad bogactwem piękna.

Anna SOBOLEWSKA

Paryż, 13 marca 2020 roku

Anna Sobolewska – urodziła się w Białymstoku. Studiowała pedagogikę w Krakowie. Współpracowała między innymi z paryską Galerią Roi Doré i ukazującymi się we Francji czasopismami: „Głos Katolicki” i „Nasza Rodzina”. W roku 2015 w Éditions Yot-art wydała książkę Paryż bez ulic. Jocz, Niemiec, Urbanowicz i inni. Od ponad trzydziestu lat mieszka w Paryżu.

Recogito, rok XXI, marzec 2020