Światło i samotność

Léon Spilliaert (1881-1946), Autoportret z lustrem (1908) © Collection Mu. ZEE, Steven Decroos, 2017, Ostenda

„Kolory, jakie mogą być użyte do opisania rzeczy lub zjawisk natury, zawierają w sobie siłę oddziaływania na uczucia tych, którzy na nie patrzą. A jest tak, że barwy proste mogą oddziaływać na uczucia z większą siłą, właśnie dlatego, że są proste” – twierdził Henri Matisse. Léon Spilliaert (1881-1946). Lumière et solitude, ekspozycja otwarta w październiku 2020 roku w paryskim Musée d’Orsay, zdaje się potwierdzać opinię francuskiego fowisty. Albowiem zaprezentowane nad Sekwaną, ograniczone prostotą i kolorem, melancholijne rysunki i obrazy Léona Spilliaerta ewokują z pamięci szczególne emocje. Są one mocno zabarwione metafizycznym podtekstem. Według organizatorów wystawy Światło i samotność, na wyróżnienie zasługuje okres przypadający na lata 1900-1919, tak z racji oryginalności spojrzenia, jak i charakterystycznej ekspresji, ograniczonej kolorem, będącej wyrazem niezgłębionego smutku i odosobnienia.

Léon Spilliaert (1881-1946), Autoportret z maskami (1903) ©.Musée d’Orsay, dist. RMN-Grand Palais / Thierry Le Mage

Urodzony w 1881 w Ostendzie i zmarły w 1946 roku w Brukseli Léon Spilliaert to postać nietuzinkowa. Samotnik z wyboru. Introwertyk z natury. Artysta przez całe życie zmagający się z dylematem dotyczącym własnych wyborów i cudzej akceptacji. Był bratankiem Emila Spilliaerta, belgijskiego malarza żyjącego w latach 1858-1913. Kilka miesięcy spędzonych w De stedelijke Academie w Brugii nie dało mu solidnego wykształcenia. Ale obracanie się w kręgach literackich, jak i malarskich, w Ostendzie, w Paryżu i w Brukseli, pomogło młodemu autodydakcie poznać nowe, rodzące się na końcu XIX i na początku XX wieku artystyczne prądy. W tym samym czasie pojawiła się fascynacja malarstwem van Gogha, Gauguina i Picassa. Zarażony bakcylem rysowania i malowania, skierował się w stronę sztuki. Kontakty z Edmondem Demanem i jego księgarnianą kolekcją, inspiracja rodzimymi twórcami, Émilem Verhaerenem i Mauricem Maeterlinckiem, jak i świat malarzy, Edwarda Muncha i Fernanda Khnopffa, poezja Lautréamonta i filozofia Friedricha Nietzschego – zaprzątywały coraz bardziej wrażliwą psychikę mieszkańca Ostendy. Rezultatem duchowych zmagań stawały się coraz liczniejsze prace na papierze. Minimalistyczne, pełne tajemniczości i nastroju dziwaczności, dla niektórych zbyt ciemne, prawie żałobne, nazbyt odcięte od rzeczywistości i nad wyraz smutne, kreślone nieskomplikowaną linią kompozycje w sumie mówiły o ludzkiej udręce i niepokoju.

Léon Spilliaert (1881-1946), Podmuch wiatru (1904) ©.Collection Mu. ZEE, Steven Decroos, 2017, Ostenda

Dusza człowieka jest niewątpliwie odbiciem uczuć, tęsknot, lęków i radości. Léon Spilliaert skrywał przez większość życia egzystencjalny, wewnętrzny, osaczający go nieustannie sztil. Dramatem jego życia była bezradność, jaką odczuwał wobec przeznaczenia. Nie opuszczały go: niepewność, zawrót myśli, ciągły niepokój. Torturowały go tak bardzo, że przybierały konkretną formę, tj. dosyć ponurych i nierzadko bardzo przytłaczających obrazów. Belgijski pisarz Karel Van de Woestijne, w 1913 roku na łamach „Nieuwe Rotterdamsche Courant”, ujął dwuznaczność dzieła malarza z Ostendy w następujący sposób: „Jest to oryginalność czasami niepokojąca, z pewnością zagmatwana, która rzadko da się wyjaśnić. Będę ostatnim, który wytknąłby zamierzenia tej niezaprzeczalnej dziwności. Ale obawiam się, że niespokojny i udręczony duch malarza nigdy nie znajdzie pierwotnej formy, z której wykluwa się dzieło sztuki”. Obrazy Spilliaerta, mimo jego związku z wieloma grupami artystycznymi, powstawały w samotności. Być może rodziły się w wielkim bólu. Świadczą o tym wypowiedziane przez niego słowa, skierowane w 1904 roku do jednego z początkujących artystów: „Nie maluj nigdy, przenigdy z imaginacji. Symbolizm, mistycyzm etc., etc., wszystko to, jak dotychczas, to chaos, choroba. Wszystko, co dotychczas zrobiłem, chciałbym teraz zniszczyć… Ach! Gdybym pozbył się niespokojnego i gorączkowego charakteru, gdyby życie nie trzymało mnie w swoich szponach, pojechałbym gdzieś na wieś… kopiować całkiem na wariata, całkiem prosto to, co widzą moje oczy, bez usuwania lub dodawania czegokolwiek. Taka jest prawda malarstwa”.

Léon Spilliaert (1881-1946), Grobla nocą. Refleksy światła (1908) ©.Musée d’Orsay, dist. RMN-Grand Palais / Patrice Schmidt

Papier zapełniany atramentem czy tuszem chińskim wytrzymywał pędzącą karuzelę uczuć. Umożliwiał każdemu odbiorcy zbliżenie się do ludzi i miejsc, w których nie mieszka już radość i pogoda ducha, gdzie odmiany czerni i szarości triumfują. I wieje jedynie chłodem i rozdarciem. Spilliaertowi tego typu tony i barwy odpowiadały. Kiedy opowiadał o swoim mieście, nadmorskim kurorcie położonym nad Morzem Północnym, nie robił tego z radością. Na jego obrazach nie widać tłumów spacerujących nadbrzeżną promenadą Ostendy. Nic, tylko mrok i pustka rozświetlana blaskiem nadmorskich latarni. W pracach na papierze zadomowiła się u niego atmosfera bajek Edgara Allana Poe’a i tajemnicza nastrojowość prozy Maeterlincka, twórcy dramatu symbolicznego. Z podręczników historii koloru wiemy, iż dobór barw opierać się może na obserwacji, na uczuciu i doświadczeniu wrażliwości. Tej wrażliwości nie zabrakło belgijskiemu artyście. Chociaż był samoukiem, potrafił w swoich pracach oddać atmosferę silnie nasyconą osobistymi obsesjami. Kolorystyczną wiedzę opierał być może na własnym instynkcie i uczuciu. Tak jak to – według Matisse’a – robili inni artyści. A prosta barwa posłużyła mu przede wszystkim do ekspresji. Uproszczonymi do granic możliwości krajobrazami, geometrycznymi abstrakcjami i minimalizmem wykreował dzieło trudne do zakwalifikowania. Zaczerpnęło ono wiele z syntetycznego symbolizmu i współczesnego ekspresjonizmu. Plasując je między metafizycznymi znakami zapytania a kulturą flamandzką, malował swoje pejzaże i figury. Jak i istoty o zamaskowanych twarzach, patrzące błędnym wzrokiem, prawie bezcielesne, upodobnione do duchów przybywających z zaświatów. Wykorzystywał do tego technikę graficzną, ołówek, pastele, akwarele, gwasze, kredę i preferowany przez siebie chiński tusz. Wokół zaprezentowanych, powstałych w przeciągu prawie dwudziestu lat, dziewięćdziesięciu prac i czterech, którymi szczyci się paryskie muzeum – Autoportret z maskami (1903), Grobla nocą. Refleksy światła (1908), Blask księżyca i światło (1909), Domino (1913) – krąży spojrzenie widza. Zatrzymują go morskie pejzaże, plaże bez ludzi, falochron z latarnią morską, wymarłe miasto, morska burza. W takiej oprawie zarysowują się postacie samotnych kobiet spowitych to w czarne, to w białe całuny, sylwetki, które za chwilę porwie silnie wiejący wiatr. Ciemność graniczy z czernią i z szarością, czasami z głębokim, nie błękitem a wręcz granatem, rozświetlanym nocną poświatą księżyca. Sceneria ta ciągnie człowieka w nieskończoność, poza horyzont. Nic nie przełamuje panującej ciszy. Pozostaje kompletna izolacja i przerażająca samotność. I jeszcze cienie. One nieustannie artyście towarzyszą. Odbijają się w zimnym połyskującym szkle. Autoportrety, dużo własnego umęczonego wizerunku i prawdy o człowieku.

Léon Spilliaert (1881-1946), Latarnia na falochronie (1908) ©.Collection privée / Droits réservés

Artysta przedstawiał siebie bądź w zbliżeniu, kładąc akcent na zamyśloną, jak gdyby zawieszoną między życiem a śmiercią twarz, bądź w poszerzonej przestrzeni z symbolicznymi przedmiotami, lustrami, w których odbija się życie i czas. Zdają się one upływać bezwolnie, odmierzane jak w zegarze, któremu zabrakło wskazówek. Każda niemal twarz niknie gdzieś w zaświatach. Autoportret z lustrem z 1908 to rodzaj memento mori, przypominającego o tym, że śmierć jest i że z nią odejdziemy z tego świata. Paryska wystawa uwypukliła oryginalność dzieła Léona Spilliaerta. Chronotematyczne serie przypomniały jak głęboko jego plastyczne dzieło powiązane zostało z literaturą. Pokazały też różnorodność wykorzystywanych przez niego technik i materiałów, tak w przypadku ilustracji do książek, jak i innych prac na papierze. Niewątpliwie możliwe do uchwycenia, subtelne niuanse czerni, przeważnie rozjaśnianej światłem, okazały się siłą jego malarstwa.

Belgijski malarz żył 65 lat. Wraz z żoną, którą poślubił w 1916 roku, na czas wojny opuścił Ostendę i do 1921 roku mieszkał z rodziną w Brukseli. Jeszcze raz powrócił do rodzinnej miejscowości w 1922. Chcąc umożliwić urodzonej w 1917 roku córce Magdalenie kontynuowanie studiów gry na fortepianie, w 1935 roku zdecydował się na powrót do stolicy. Wystawa Léon Spilliaert (1881-1946). Światło i samotność skupiła się na latach 1900-1919. Przynajmniej jedna z jego prac, Październikowy wieczór z 1912 roku, mogłaby uchodzić za zwiastun drzemiących w artyście skłonności, zmierzających ku żywszym barwom i zróżnicowanych światłem zimnym kolorom. Obrazom statycznym przeciwstawiona została w tym przypadku podkreślająca ruch rozedrgana linia. Formalne środki charakterystyczne dla futurystów Spilliaert w namalowanym obrazie wykorzystał do perfekcji.

Anna SOBOLEWSKA

Paryż, 31 października 2020 roku

Anna Sobolewska – urodziła się w Białymstoku. Studiowała pedagogikę w Krakowie. Współpracowała między innymi z paryską Galerią Roi Doré i ukazującymi się we Francji czasopismami: „Głos Katolicki” i „Nasza Rodzina”. W roku 2015 w Éditions Yot-art wydała książkę Paryż bez ulic. Jocz, Niemiec, Urbanowicz i inni. Od ponad trzydziestu lat mieszka w Paryżu.

Recogito, rok XXI, listopad  2020