Vienne nad Rodanem. Przedziwne dzieje

Château de la Bâtie (Vienne, 2016). Fot. Ludwik Lewin © Re/cogito

Patrzyłem na Vienne z antycznego teatru przyklejonego do wzgórza Pipet, pode mną widziałem całe miasto, z całą jego historią i sporą część wytłumaczenia tej historii. Pięć wzgórz, widocznych stąd, jak na dłoni, jest naturalną fortyfikacją otaczającą to miejsce doliny Rodanu. Między wzgórzami pradawne szlaki, prowadzące w cztery strony świata, do wszystkich ważnych od zawsze, niemal od początku świata, celów. Tędy w Alpy, potem do Rzymu, tędy do Hiszpanii przez Masyw Centralny i Pireneje.

Starożytność Vienne, zawarta w miejscu obserwacji – teatr zbudowali Rzymianie – potwierdza się rzymską świątynią w centrum i ruinami forum po drugiej stronie Rodanu.

Imponująca katedra Świętego Maurycego przypomina, że chrześcijaństwo zaczęło się w Vienne bardzo wcześnie, bo już w II wieku była tu znaczna wspólnota i jej pierwsi męczennicy, a niecałe sto lat później miasto miało już swego biskupa. Widzę jeszcze iglicę, zwaną tu piramidą. W mitycznej historii miasta jest ona grobem Poncjusza Piłata, który, jakoby, swój grzeszny żywot zakończył właśnie tutaj. W rzeczywistości piramida to pozostałość rzymskiego cyrku, ale jeśli wciąż jest na miejscu, to tylko dzięki legendzie. Tak samo zresztą jak rzymska świątynia, która przetrwała dzięki bardzo wczesnemu przemienieniu jej w kościół. W niezmienny bowiem od zarania ludzkości sposób, w którym zwycięskie religie zacierają ślady upadłych, niechrześcijańskie zabytki Vienne burzone były lub pozyskiwane do innych budów.

Pewnie mniej bym widział i wiedział gdyby nie stał koło mnie Jean-Yves Curtaud, miejscowy pisarz, kompozytor i polityk samorządowy. Oraz – przede wszystkim – fanatyk historii swego miasta, w którym rodzina jego żyje od pokoleń. Nie wiem czy ma galijsko-rzymskie korzenie, jak Vienne, ale gdy opowiada o dalekich dziejach swego miasta, to mam wrażenie, ze mówi o bardzo bliskich swych przodkach, że pamięta niemal pradziada, który w 6. roku po narodzeniu Chrystusa witał tu Heroda Archealosa, brata Heroda Wielkiego, skazanego przez Rzymian na banicję, pierwszego żydowskiego wygnańca w Vienne.

Jean-Yves mówi tak sugestywnie, że już nie wiem, czy to inny jego przodek, czy też on sam patrzył w roku 177 na męczeństwo czterdziestu trojga chrześcijan z Vienne i Lyonu, który nazywał się wtedy Lugdunum i już był stolicą Galii, o czym zdaje się zapominać mój towarzysz, dla którego najważniejszym miastem wtedy i zawsze było Vienne. Chrześcijan, wbrew obowiązującemu wtedy dekretowi Trajana, wyszukiwano, wyciągano z domów i skazywano na podstawie wydobywanych pod torturą zeznań niewolników, nie za wiarę, ale właśnie za rzekomy ateizm oraz – jak pisał Euzebiusz z Cezarei – za kanibalizm, kazirodztwo i czyny, o których nie wolno nam mówić ani nawet ich sobie wyobrazić.  Jakże to bliskie późniejszemu mordowaniu Żydów, oskarżanych o mord rytualny. Męczeństwo chrześcijan z Vienne i Lyonu, w którym uczestniczyła i któremu przyklaskiwała gawiedź, miało bardzo wiele cech pogromu, pogromu dokonanego pod ochroną państwa i w majestacie prawa.

Nastały przecież lepsze czasy dla chrześcijan i dla chrześcijańskiej Vienne, której biskupi nie raz wstępowali w poczet świętych. Jednym z nich, jednym z największych, jest święty Awit (około 450 – 525). Gdy w V wieku Burgundia, tak samo jak wszystkie monarchie na gruzach Zachodniego Imperium, opanowana był przez herezję ariańską. Vienne, należąca wtedy do królestwa burgundzkiego, pozostała twierdzą katolicyzmu.

Awit pochodził z cesarskiego rodu, archidiecezję odziedziczył po ojcu – takie to były czasy – sam też był żonaty, owdowiał gdy miał 40 lat i rozdał wtedy biednym cały swój majątek.  Jeszcze zanim ochrzcił się Chlodwig I, pogański król Franków, Awit był z nim w stałym kontakcie i pomiędzy radami politycznymi, pchał do katolicyzmu. Miał nadzieję, że ochrzci monarchę we Vienne, ale Chlodwig wybrał Reims i św. Remigiusza. W liście, jaki z okazji nawrócenia, napisał do króla, św. Awit nazywa jego chrzest „naszym wspólnym zwycięstwem”, przekonany, że katolicyzm potężnego monarchy, to oręż, który spowoduje klęskę arianizmu w Galii. Nie pojechał przecież do Reims i nie było go pośród biskupów uczestniczących w uroczystości. Być może ta nieobecność jest wyrazem rozczarowania, że miejscem sakry na wieki stanie się Reims, a nie jego ukochana Vienne. Przekonany jest o tym Jean-Yves Curtaud, ale historycy zwracają uwagę, że choć istniała wtedy symboliczna i duchowa jedność Galii, Vienne, która leżała w królestwie Burgundów, nie mogła konkurować z Reims, należącym do monarchii frankijskiej. Nie miał więc szans Awit by zostać w historii jako „apostoł Franków”, jak nazywa się św. Remigiusza.

Największym, najważniejszym chyba biskupem Vienne był Gwidon Burgundzki (1060-1124). W przeciwieństwie do Awita, po śmierci nie został świętym, ale za życia papieżem i do historii przeszedł jako Kalikst II.

O ileż krótsze wydają się wieki w Średniowieczu! 500 lat, które dzieli nas od odkrycia Ameryki, to prawie wieczność, pół tysiąclecia, które przeminęło od Awita do Gwidona, wydaje się nam niemal chwilką i obu umieszczamy w niewielkiej szufladce tej samej epoki.

Gwidon był synem hrabiego Burgundii, Wilhelma Wielkiego. Nie miejsce tu na wgłębianie się w meandry polityczno-dynastyczne burgundzkiej historii, krainy, która bywała królestwem, a nawet królestwami Burgundów i Burgundii (Vienne bywała królewską stolicą), księstwem, regionem geograficznym i administracyjnym.  Potęga jego rodu powodowała, że Gwidon metropolitą był potężnym.  Arcybiskupem Vienne został po tym jak administrował archidiecezją Besançon, na której czele stał jego brat, umieszczony tam przez ojca,. W ten sposób hrabiowie panowali nad całością spraw świeckich i religijnych, ale Gwidon – nie zawsze blisko pada jabłko od jabłoni – dbał o to by władcy nie próbowali władać Kościołem. Jak równy z równym rozmawiał z koronowanymi głowami i często im się w obronie wiary i jej niezależności przeciwstawiał.

Od Karola Wielkiego monarchowie niemieccy, noszący tytuł cesarzy Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego, uważali się za prawowitych spadkobierców rzymskich cezarów i nie godzili się na pozostawienie papieżom administrowania Kościołem.  Chcieli mianować i mianowali biskupów, opatów i proboszczów, ingerowali czynnie w to, kto zasiąść ma na papieskim tronie, a nawet sadzali tam antypapieży. Choć Bogu, co boskie, a cesarzowi, co cesarskie, sytuacja nie była całkiem oczywista i jednoznaczna. Biskupi, przede wszystkim niemieccy, poprzez ogromne posiadłości otrzymywane od monarchów, byli ich największymi lennikami, co do pewnego stopnia uprawomocniało cesarskie roszczenia, by być ich przełożonymi. „Spór o inwestytury”, czyli o to, kto ma mianować kościelnych hierarchów, trwał prawie pół wieku – papieże sprzeciwiali się cesarskim roszczeniom, ale cesarze, nierzadko przy użyciu siły, wymuszali na nich zrezygnowaną zgodę na uzależnienie od monarchów.

Gwidon, gdy był biskupem, w nieprzejednany sposób przeciwstawiał się cesarskim gwałtom i odmawiał świeckiej władzy prawa do wtrącania się w zasadnicze dla funkcjonowania Kościoła sprawy. Jego powołanie na tron papieski związane było ze sporem o inwestytury.  Wybrany w roku 1118 Gelazjusz II bardzo nie podobał się cesarzowi Henrykowi V.  Aresztowany przez cesarskich popleczników w Rzymie, ścigany przez cesarskie wojska, uciekać musiał z Piotrowej Stolicy i wraz z kilkoma kardynałami schronił się we Francji. Dołączył do nich arcybiskup Vienne. Choroba powaliła papieża 28 stycznia w opactwie Cluny. Tam właśnie, po zgonie Galezjusza II, Gwidon wybrany został jego następcą. Jean-Yves Curtaud podkreśla, że jako Kalikst II koronował się w swej katedrze w Vienne.

Gdy został papieżem, wykazał bardzo racjonalny pragmatyzm w sprawie inwestytur i uzyskał kompromis, w którym nie było najmniejszego śladu kompromitacji. Na synodzie w Wormacji, w roku 1122 zawarty został pierwszy w historii konkordat. W myśl tej umowy cesarz pozbawiony został definitywnie prawa do mianowania biskupów, odbierał jednak hołd lenny od biskupa, jako posiadacza dóbr nadanych przez monarchę. Dzięki niezłomności Kaliksta II, połączonej z wielkim talentem dyplomatycznym, ten skomplikowany, trudny do wprowadzenia w życie układ, na zawsze przekreślił wszelkie pretensje władz świeckich do podważania władzy Stolicy Apostolskiej w sprawach administracji Kościoła. Postanowienia konkordatu wormackiego złamały chyba dopiero komunistyczne Chiny, zakazując katolikom posłuszeństwa Watykanowi. Spowodowało to rozbicie tamtejszego Kościoła na tzw. patriotyczny i podziemny, wierny papieżowi, niepodporządkowany władzom państwowym. Rok później, a więc w 1123, na soborze laterańskim I, zwołanym przez papieża – była to premiera, dotychczas sobory zwoływał cesarz – Kalikst II definitywnie ustanowił celibat duchownych.

Wielką troską tego papieża było bezpieczeństwo Jerozolimy, jego wielkim marzeniem powrót Dobrej Nowiny na będący kolebką chrześcijaństwa Bliski i Środkowy Wschód.

Dwaj bracia Kaliksta II zginęli w bitwach pierwszej krucjaty, a trzeci walczył z Maurami w Hiszpanii. Idea chronienia Ziemi Świętej drążyła go przez całe prawie życie, stąd myśl o stworzeniu rycerskiej milicji. Powstanie związku Ubogich Rycerzy Chrystusa i Świątyni Salomona w roku 1118, było w wielkim stopniu owocem starań św. Bernarda z Clairvaux, ale niewątpliwie współautorem tej inicjatywy był arcybiskup Vienne. Jean-Yves Curtaud opowiadał mi długo i pięknie o przyjaźni i wzajemnym szacunku, jakie łączyły Świętego z przyszłym papieżem, który nie dożył oficjalnego aktu powstania zakonu templariuszy, przypieczętowanego na synodzie w Troyes w roku 1129.

Kalikst II pragnął zorganizowania krucjaty, co mu się nie udało. Wolą tą natchnął przecież św. Bernarda, który do ratowania Ziemi Świętej wezwał w roku 1146 z burgundzkiego Vézelay. Był tak skuteczny, że do krucjaty stanął i cesarz niemiecki i król francuski.

Gdy przygotowywał wyprawę krzyżową, Papież, mając w pamięci pogromy jakie towarzyszyły I krucjacie – po drodze do Ziemi Świętej zamordowano tysiące Żydów – wydał bullę Sicut Judaeis, w której  pod karą ekskomuniki zakazuje zmuszania Żydów siłą do chrztu, napadania na nich, rabowania ich własności i zakłócania obchodów świąt żydowskich.

Kalikst II podniósł rangę Santiago de Compostela do arcybiskupstwa i pielgrzymki do grobu św. Jakuba postawił w jednym, najwyższym szeregu z Rzymem i Jerozolimą.

Niektórzy tłumaczą te kroki jako politykę rodzinną hrabiów Burgundii. To błąd. Podwójny błąd. Brat Kaliksta II, Rajmund, mąż Urraki Kastylijskiej, przyszłej królowej Kastylii, Leónu i Galicji, od wielu lat już nie żył, a wdowa wyszła drugi raz za mąż. Ponadto – i na tym chyba polega wielkość tej postaci – Gwidon zarówno przed wejściem na Tron Piotrowy, jak i wtedy gdy był papieżem, przed wszelkimi interesami klanowymi, zawsze stawiał to, co było w interesie wiary.  Szczególny kult, jakim darzył Papież św. Jakuba to jeszcze inny aspekt jego ducha krucjaty. XII wiek to nie tylko wiek prób wyzwolenia Ziemi Świętej, to również czas innej krucjaty, jaką była Reconquista – wyzwolenie Hiszpanii spod muzułmańskiej okupacji.  Wywyższając św. Jakuba, Kalikst II wywyższał patrona walki z islamem, przekonany, że w ten sposób przyspiesza zwycięstwo.

Nie był zwycięzcą daleki następca Kaliksta II, Klemens V, pierwszy z siedmiu papieży awiniońskich. Bertrand de Got, wbrew temu, co pisał kronikarz, nie został papieżem w zamian za niegodne obietnice, złożone w ciemnym lesie królowi Francji, Filipowi Pięknemu. Historycy przekonani są przecież, że chęć podobania się potężnemu monarsze zaważyła na decyzji kardynałów. Wybrany przez konklawe w Perugii w 1305 roku, Klemens V chciał, tak samo jak Kalikst II, koronować się w Vienne. Nie zrobił tego – i tu już nie ma wątpliwości – ponieważ nie podobało się to królowi Francji, który przybył do Lyonu, gdzie nastąpiła intronizacja. Była to pierwsza, ale nie ostatnia przegrana nowego papieża.

Największą przecież przegraną papieską była sprawa templariuszy.  Po wyparciu chrześcijan z Ziemi Świętej, zakony rycerskie przeniosły się do Europy. Głównie dzięki darom, stały się bardzo bogate. Najbogatszy był chyba zakon templariuszy. W XIII w. panował nad europejskim systemem bankowym. Bogactwo, bardziej pewnie jak prawda, w oczy kole, a szczególnie kłuło Filipa Pięknego, mającego ciągłe problemy finansowe, których nie potrafił rozwiązać ani poprzez wypędzenie Żydów i zagarnięcie ich własności, ani poprzez dewaluacje i rewaluacje pieniądza. Włożenie legendarnego już wtedy skarbu templariuszy do pustego skarbca królewskiego, było ogromną pokusą i wydawało się receptą na rozwiązanie problemów. Filip niemal od początku pontyfikatu nastawał na Klemensa by obłożył Zakon Rycerzy Świątyni Salomona ekskomuniką. Nie czekając na decyzję papieską, król 12 października 1307 roku aresztował zakonników, którzy torturowani, przyznali się do wszystkich grzechów i zbrodni, możliwych i niemożliwych.

Klemens V nie był bynajmniej królewską marionetką, reagującą bezwolnie na każde pociągnięcie za sznurek. Próbując pogodzić różne, skomplikowane i sprzeczne interesy, działał bardziej na zwłokę niż na rzecz osiągnięcia celów, których między obawami o narażenie się potężnemu królowi, imperatywami papiestwa i troską o sprawiedliwość, nie potrafił zapewne ostro wyznaczyć i określić.  Jakże bliskie temu niezdecydowaniu wydają się wahania współczesnych przywódców Europy wobec zagrożeń politycznych, gospodarczych i cywilizacyjnych, zawisających nad Starym Kontynentem.

Klemens V zwlekał długo, bo aż do roku 1311, kiedy to pod presją Filipa, zwołał sobór, którego głównym celem miało być rozwiązanie zakonu templariuszy.  Cel został osiągnięty. Sobór odbył się – o ironio historii – we Vienne, niezłomnym mieście, niezłomnego Kaliksta II.

Ta porażka wiary i sprawiedliwości była ostatnim aktem w dziejowej roli Vienne na scenie religijnej – stwierdza Jean-Yves i dodaje trochę ze smutkiem, trochę ze smakiem, że obecnie, po upadku przemysłu włókienniczego, jest to miejsce, w którym zjeść można wspaniale, popijając najlepszymi winami z Doliny Rodanu i ciesząc się łagodną pogodą życia.
Na jak długo?

Ludwik LEWIN

Ludwik Lewin. Dziennikarz i poeta. Urodził się w 1944 roku w Namanganie, w Uzbekistanie. Po skończeniu szkoły i studiach na PWSTiF w Łodzi (nieukończonych) wyjechał do Francji. Długoletni współpracownik RFI (francuskie radio dla zagranicy), dziennikarz i korespondent paryski sekcji polskiej BBC. Był korespondentem wojennym w Izraelu podczas I wojny w Zatoce i w Jugosławii (w sierpniu 1991 i w grudniu 1992). Publikował swoje teksty w prasie francuskiej, między innymi w dziennikach „Le Monde” i „Le Progrès” oraz we francusko-żydowskim miesięczniku „Passages. W 2005 roku Telewizja Polonia przygotowała dokument o Ludwiku Lewinie pt. Moje światy (reż. Krzysztof Kownas). W 2010 roku zasiadał w jury VII Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Żydowskie Motywy. W swoim dorobku ma liczne publikacje w prasie polskiej i francuskiej. Był współpracownikiem miesięcznika „Kuchnia” oraz autorem rubryki Wina Lewina w tygodniku „Do Rzeczy”. Współpracował także z wychodzącym w Paryżu miesięcznikiem „Vector Polonii”. Obecnie jest paryskim korespondentem Polskiej Agencji Prasowej. Opublikował książki: Syzyf & ska (2007 – powieść), Ucieczka z Egiptu (2004 – poezje), Podróż po Stołach Francji (2001 – opowieści o francuskich regionach, ich gastronomii i historii), Paryż za dwa Ludwiki (1995 – współautor, wspólnie z Ludwikiem Stommą), Punkitudes (1978 – z Jean-Dominique Brierre, po francusku). Mieszka w Paryżu.

Recogito, nr 81 (lipiec-grudzień 2016)