Wyjazd na Północ

Krzysztof Szymoniak, fotografia z cyklu Hel (Hel, 2013) ©.Krzysztof Szymoniak

Krzysztof Szymoniak w tomie poetyckim Strach przed poezją zapowiadał, że zbiór ten będzie ostatnim i w ten sposób pożegna się z twórczością poetycką. Słowa nie dotrzymał, ale literatura to nie harcerstwo, nie trzeba być niezłomnym, tym bardziej, że nowy tomik Wyjazd (2019)* zaciekawia już choćby przywołanym patronatem szwedzkiego noblisty Tomasa Tranströmera. O okolicznościach powstania książki przeczytać możemy w słowie od autora. Ten patronat oznaczać może, że z wysokiego konia się spadło, albo z godnością podjęło się trud pisania, raz jeszcze stając do biegu. Po lekturze całości mogę już powiedzieć, że te wiersze to nie są kalki liryków szwedzkiego poety. Jeżeli coś do nich przeniknęło z jego twórczości, to aura północy, obecność morza, bliskość przyrody. Jest to jak najbardziej szlachetne naśladownictwo kategorią mimesis.

Tom otwiera wiersz Lekcja milczenia rozpisany na dwa głosy, najlepszy w książce. Poddając go szczegółowemu badaniu, najlepsze cechy tej poezji wydobędziemy na wierzch jak cenną rudę. Ten, który przybywa z głębi lądu, uciekinier po trosze, bo „znów ściga mnie udręka”, sam wobec surowej przyrody, pustkowia, żywiołów, zarazem ma nadzieję na spotkanie ludzkiej dłoni. Gdyby usunąć wyraz „bezludny”, może nadzieja ta byłaby w jakiś sposób realną. Zaklęcie „po trzykroć” miałoby moc magiczną, jak w wierszu Czesława Miłosza Powolna rzeka: „po trzykroć muszą zwyciężać kłamliwi…”. Ale może rozmawiać tylko z ptakiem, dla którego domem są potrzaskane sztormem drzewa z warkoczami żywicy. Skrzydła ptaka nasiąknięte są tym zapachem. W drugim wierszu, repetycji jakby, poeta pokazuje, że może ten sam temat ponownie podjąć, przestawiając słowa i akcenty, nie zmieniając ogólnego obrazu i nastroju wiersza, być może sugerując nam, że raz jeszcze ukazany temat obejmie to, co umknęło przy zapisie wiersza w pierwszej wersji. Może również sygnalizować chęć pokazania cechy rzemieślniczej: potrafię inaczej. Teraz ptaki są głodne, ale to, co było ulotne, czyli mgła, zamieniana w granit światłem ludzkiej ręki w wersji pierwszej, obecnie ma w granit zamienić starą sieć.

Tu powracają wymienione wcześniej żagiel i wiosło, symbole podróży. Poprzez te symbole i obrazy poeta mówi o własnych odczuciach. Czasem frazą udaną, czasem nie, zwłaszcza, gdy używa zużytych prozaizmów –„kiepskie pomysły na życie”. Mniej udane jest też zakończenie –„w ustach powidok żywicy”. Mechaniczne złożenie słów nieprzystających do siebie, jako że powidok to wrażenie wzrokowe po ustaniu działania silnego bodźca świetlnego. Być może należało napisać – „w oczach”.

Krzysztof Karasek w wywiadzie do „Nowych Książek” (5/2006) przypomina słowa poetyckiego prawodawcy Juliana Przybosia, że wiersz jest aktem jednorazowym, trzeba z kilku wybrać ten najlepszy. Nie mógłbym się tu zgodzić z tym poglądem. Każda, choćby powtórzona czy sparafrazowana strofa, przynosi nowe jakości. Wiele przykładów ciśnie się pod pióro, lecz podążajmy szlakiem poetyckim Krzysztofa Szymoniaka. Ciekawy wiersz to Wytrychy. Zobaczmy zatem, co tym przedmiotem, zastępującym często zgubiony klucz, chce nam poeta otworzyć. Jaką przestrzeń, jaki świat zamknięty na głucho. Obraz jest klarowny. Mowa o płynięciu w łodzi, na dnie której leży plecak z chlebem, zapewne ciepłym, bo z piekarni. Być może jest to pozycja leżąca pod nieboskłonem, w zamyśleniu, które przynosi wspomnienie pokoju jakiejś kobiety, w nim listy i bursztyny. Nie wiemy, jakim akwenem płynie ta łódź. Czy jest to jezioro, co bardziej prawdopodobne, czy wody przybrzeżne morza. Kormoran (czarny) występuje na Mazurach i Pomorzu. Zastanawia odpychanie wody i mały żagiel, czyżby nie było wiatru i trzeba wspomagać ruch. Nie wiemy jeszcze, dokąd płynie nasz obserwator. Trzeba pominąć kilka wersów, aby zrozumieć: płynie przez sen. To, co wydawało się rzeczywistą sytuacją, jest tylko zamiennikiem, tak naprawdę bohater tego wiersza spoczywa na jakimś tapczanie, łóżku lub sofie, które we śnie jawią mu się ową łodzią, stąd zsuwanie się do groty z cieniami, obraz sprzeczny z całym poprzednim wywodem, bo na jawie zsunąć musiałby się z łóżka na podłogę, a nie do wody. Grota to jaskinia z niepotrzebnym uszczegółowieniem, że platońska, to wiemy, skoro mowa o cieniach rzeczy, gdy u Platona zamienione na idee. Rodzące się wątpliwości tylko znawca filozofa mógłby rozstrzygnąć. Następuje też wers niejasny, ciemny. Tytułowy „wytrych” przyrównany do sławy, który miałby otwierać, niczego przed czytelnikiem nie otwiera, lecz pasuje (do zamka?) klęski. Zatem, jak to we śnie, obrazy nie tłumaczą się jasno, nie mają swojej logiki, możemy je tylko przyjąć lub odrzucić.

Buntuje się nasza zgoda, gdy czytamy, że „łódź czyta pod kilem szyfr piaszczystych brzegów”. Brzeg rozdziela granicą ląd i wodę, łódź będzie niejako wryta w ziemię i nie będzie miała pod sobą żadnych przestrzeni, płycizny, uskoki dna mają krawędzie, gdzie piaszczyste dno nagle się obniża. Przywołane żurawie mogące być ptakami, ale i portowymi dźwigami, czy drągami u studni dają wieloznaczność tak w wierszu pożądaną. To zdania następujące, realne jak nagły dzwonek u drzwi budzący śpiącego, wyjaśniają w końcu sytuację. Jakiś pracownik elektrowni do odczytu licznika. Jesteśmy na lądzie. Tamto to był rzeczywiście sen, który wraca, bo znowu – „płynę otwartą łodzią”. Wracamy do początku wiersza i słów inicjalnych. Teraz łódź w zakończeniu wiersza jest prezbiterium bez dachu z ołtarzem, a poeta zapewne kapłanem lub świeckim, ale dopuszczonym do wtajemniczeń duchowych. Wytrych miał być kluczem do tajemnicy kosmosu z banalną „trwogą milczenia”.

Widać, że wyobraźnia nie zawsze podsuwa poecie najszczęśliwsze słowa, przynosi mu zwroty zużyte, rozwiązania nie trafione. Praca poety na jawie polegać musi na eliminacji tego, co jest złomem, nicowaniem na wylot wielokrotnie do obłędu własnych zachwyceń z euforii pisania. Praca w tej materii to najczęściej skreślanie, wymienianie słów na inne, a czasem z bólem ich unicestwianie. Zatrzymałem się szczegółowo na tych początkowych wierszach w tomiku, są bowiem kluczowe, co nie znaczy, że dalsze wiersze już niczego nie wnoszą. Jednak analiza kolejnych doprowadziłaby do tego, że niniejszy tekst przyjąłby zbyt monstrualny rozmiar. Zatem od szczegółu do syntezy, do wniosków tę poezję określających. Nie myli się Mieczysław Orski, omawiając w „Odrze” (3/2020) ostatnie tomiki poety, gdy wyróżnia Wyjazd. To chyba jego najbardziej „poetycki” tom. Wracam do aury, samotności przeżywanej w krajobrazie północy, bo właśnie odwrócenie azymutu z kierunku południowego, gdzie podąża większość, będzie tym rysem charakterystycznym wierszy Szymoniaka. Znajdzie się w kręgu takich poetów jak Tomas Venclowa i jego Rozmowa w zimie: „Wstąp w ten krajobraz. Jeszcze tutaj ciemno. / Za pasem diun huczy pusta droga”.

Albo Erwin Kruk z krainy Nod:

Więc nawet teraz, gdy stoję u brzegu wymarłego morza
w niedaleką przeszłość zapatrzony,
widzę jak rozległy cień kładzie się na moją twarz
i jak długo jeszcze jarzy się rdza
u horyzontu.

                         Zapisy powrotu, 1969

Jeżeli to Hel, to w sposób naturalny, wspomagany lekturą szwedzkiego noblisty, myśl poety przenosi się często przez Bałtyk. Znowu jak u Venclowy: „Z tej strony morza; z tamtej strony morza”. Od pomysłu przejścia pieszo brzegu tamtych krajów (Per pedes), przez idee podróży na północ (Zimne morze), a nawet na daleką północ, gdy Bałtyk znowu stanie się odległym akwenem – „Bałtyk znowu będzie daleki”. Szymoniak lubi zderzać tekst innego autora z własnym, stawiając go w opozycji, jak w wierszu Cytat i wydaje się, że poeta najbardziej oczekuje uznania ze strony kobiet, to one mają go wyróżniać, kochać, to z tej strony doznaje największych niepowodzeń i klęsk, które bolą (Nevermore). W pasji przemieniania rzeczywistości metaforą nawet usunięcie wiersza z tomu pod wpływem redaktora, staje się przyczynkiem do nowego utworu Decyzja. Czy współczesny czytelnik podzieli z poetą konstatacje ze Smaków dzieciństwa?  Może to nie będą ci, którzy nie pamiętają w sklepach pustych półek, którzy piszą na murach słowa nienawiści (Strach przed poezją). Nie, ci nie czytają niczego.

Samokrytyką należałoby nazwać ton wiersza Inaczej, w dawnych czasach składali ją wszyscy potępieni. I to jest już inny, gorszy Szymoniak. Zniknął liryzm pierwszych wierszy z tomu,  nie zaskakuje niczym. Podobnie w Dosyć. Tu przynajmniej ujawnia się filozofia pisarza, który, jak Witold Gombrowicz zafascynowany młodością, nie może już – a jest wykładowcą akademickim – znieść konfrontacji swojej fizykalności z otaczającą go młodością i urodą. Zwątpił we własny rozum, nabywaną przez lata wiedzę, bo tego jego audytorium nie posiada za grosz. Po tych rachunkach sumienia, bicia się w piersi, samokrytykach, wierszach o dalekiej północy, pisanych na szarych równinach, pod takim samym niebem, w domu, który stoi w nielubianym mieście G., powraca myśl o wyjeździe, ale takim ostatecznym (Wyjazd czyli koniec). Podróż zostaje przywołana jako ten ostatni zryw, gdy tu, gdzie jestem, nic już dobrego nie może mnie spotkać, „ziemia jest szorstka, miłość krótka”, „pora zgasić światło”. W Epilogu przywołuje poeta haiku Tranströmera i pisze swoje własne widzenie:

Krzysztof Grzechowiak i Krzysztof Szymoniak (Sopot, 2013) ©.Krzysztof Szymoniak

Chyba już pora,
za oknem deszcze.
Wiosła, żagiel pod dachem.

Coda tego tomu, raz jeszcze żagiel i wiosło jak w inicjalnej Lekcji milczenia. Złożone pod dachem, będą czekały na koniec pory deszczowej. To przedmioty i być może inne ręce sięgną po nie niż te, które je odkładały. Takie jest życie. Ilustracje w tomie są również autorstwa Krzysztofa Szymoniaka. Wybrała je do tomu inna ręka, wyjaśnia to autor w posłowiu. Konkludując swoje uwagi, przyznać wypada, że to najlepszy tom z dotychczasowego dosyć już obfitego dorobku autora z Gniezna. Pomimo tych różnych uwag i zastrzeżeń, nie rozmawia Szymoniak z kamieniem, choć i te będą się przewijały w wielu wierszach (Kamienie). Jak gorzka prawda, zaczynam od kamienia i na kamieniu kończę, jak wiedza, że zostanę trwałą strofą, o ile uda mi się ją stworzyć i wtedy zostanę jako osobny tom w bibliotece świata.

Krzysztof GRZECHOWIAK

*Krzysztof Szymoniak, Wyjazd, Wydawnictwo Gaudentinum, Gniezno 2019.

Krzysztof Grzechowiak – ur. 1 X 1955 we Wrześni. Poeta, recenzent, bibliofil. Debiutował w 1980 w „Radarze”. Publikował w „Nurcie”, „Okolicach”, „Tytule”, „Zeszytach Poetyckich”, „Kwartalniku Wrzesińskim”, „Okolicy Poetów” i prasie codziennej. Jego wiersze znalazły się w almanachu młodej poezji wielkopolskiej Przedpole (Wyd. Poznańskie 1986). Wydał arkusze poetyckie: Wersja ostateczna (1986), Opis walki (1989) i tomik Regalia (2005, Galeria Autorska, Bydgoszcz), za który otrzymał nagrodę „Strzała Łuczniczki”. W latach 80. XX w. związany z NGP Drzewo. Laureat nagrody głównej w konkursie poetyckim im. A. i St. Babińskich (Poznań 1990). Wyróżniony nagrodą „Srebrna Śliwka”  (WW – twórca roku 2007). Obecnie przygotowuje do wydania tom Zaległe terminy.

Recogito, rok XXII, czerwiec 2021