Introdukcja do Krzyżowej Drogi

Rafał Jaworski, Odkupiciel (1999) ©.Rafał Jaworski / fot. Beata Mendrek

 

Numeracja etapów poniżenia,
wschodnie lamenty i okrucieństwo,
wbijanie ćwieków w żywe ciało
między kości żywe, w końcu dzwon cichej chwały
– cały ten okres szczytowania bólem
złożono w figury dramatu dla desek teatrum:
– elitarności męki, ludyczności przekazu.

Szczupły peleton chętnych na zbawienie
podąża za liderem w sutannie,
klęka za każdym wezwaniem i szczerze potwierdza:
„Kłaniamy Ci się, Panie Jezu”.
Zbiorowo strzyka w kolanach.

Szczególne momenty w akcie odkupienia
można mnożyć. Pomysłowość ludzkiego umysłu
wydaje się rzeczywiście nie do ograniczenia.

Prawdziwa wiara ogranicza apokryfy spekulacji.
Prostota kolejnej stacji męki
poraża przymioty rozumu

Na ułomność pada
cierń pokutnego przebaczenia

 

I: Szczere skazywanie Niewinnego

Jest noc. Nie dlatego by ukryć hańbę czynu.
To dyktat pośpiechu, nakaz gorliwości.
Skazać niewinnego!? – koszmar gustu władzy,
kreatywności za grosz.  Powodów jest zawsze bez liku –
dla zbiorowego sumienia smacznie zjadliwe.

Serce mordercy ratunku godne.
Cierpienie Ofiary: – było, minęło, stało się.
To takie banalne: – katować niewinnego.
Pomylić się mając gotową tezę o wartości pomyłki
lub iść w zaparte. To fascynujące –
obronić zbrodniarza, znaleźć w nim
termalne źródła ciepła. Oskarżyć ojca, matkę,
kościół, szkołę, historię.

Niewinny stoi opluty w kruchcie serc,
bity po twarzy. Ksiądz Jerzy w bagażniku.
Arcykapłani narodu wybranego
negują wybraństwo.

Tak jest bezpieczniej.
Tak chroni się zbiorowość.
Tak honoruje prawo

 

Stacja II:  Nieść Krzyż i zarazem się od niego uwolnić

Jeśli ktoś powie: Zgrzeszę, ale Dzień Pojednania mnie oczyści,
               wtedy właśnie Dzień Pojednania nie oczyści.

                                        Joma 8,9

Człowiekowi z Marketu coraz trudniej
rozumieć konstrukcję krzyża.
Nie ma wyświetlacza

Droga pokuty jest ucieczką ku swemu człowieczeństwu.
„Iść do spowiedzi” – mówi się potocznie.
Przez foldery rachunku sumienia, stromiznę
przebaczenia bratu i siostrze, trawersem zadośćuczynienia
dochodzi się do schroniska żalu.

Szlak postanowienia poprawy
zawsze jest ślepym zaułkiem
i kończy się powrotem do tego
co było. Zawsze i nigdy.

Rozdarte szaty, głowy
posypane popiołem. Kozioł
wygnany na pustynię. Idea zastępstwa,
fałsz pokutny.

Market z Człowiekiem ogłosił upadłość.
Syndyk, po żadnej cenie, nie może sprzedać
towaru nie na czasie.

Żertwę
zastąpił charytatywny datek,
lobby dobroczynności
ma się dobrze.

Zazdrość postu
nie jest znana

 

Stacja III: Upadek pierwszy

Kiedy człowiek upada po raz pierwszy
kibiców jest niewielu. Upada się w sobie samym,
smakuje zdziwienie, że i mnie się zdarzyło.

Kiedy pod ciężarem drzewa hańby
upada Bóg, trzeba myśleć, że to już nie Bóg,
że ci, którzy  wydali wyrok mieli słuszność.
Czeka się, że Bóg będzie tylko człowiekiem.
A to wywyższy nasze człowieczeństwo.

A może zawsze upada się po raz pierwszy,
zawsze po raz ostatni?
Dystans na Golgotę
nie wydawał się zbyt wymagający.
Ledwie kilometr, który herosi tartanowej bieżni
przebywają  w niecałe dwie minuty.
Chrystus na tym dystansie
przebył
wieczność.

Kiedy upada Bóg
wielu czeka na cud gniewu, jego pomnożenie
co zniszczy prześladowców.
Dobrze, że czekają – tak czy inaczej –
w czekaniu jest zbawienie:

– obojętność jest
potępieniem

 

Stacja IV: Spotykanie Matek

Z Matkami syn ma kłopot zawsze.
Za bardzo kochają, a to kochają bardziej
kogoś innego. Dyktują drogę, zakazują,
chcą być wszystkimi kumplami naraz,
wyjadać sekrety, wskazywać ścieżki.

Gdy dojrzały człowiek na drodze cierpienia
dostrzega Matkę, spotyka boleść,
która wzmacnia ból własny.
I trzeba odpowiedzieć, kiedy nastaje
w porę i nie w porę:
– „To nie mój czas, niewiasto”.

Wiele razy zaczynałem pisać wiersz do Ciebie,
dla Ciebie Matko! A wynurzały się ze mnie paszkwile, elegie,
chybione skargi. Nie była to oschłość serca jak sądziłaś.

Wiedziałem, że „moje ja”, to Twój ból
siarczysty i czy urokliwe w sens słowo metafor
mogło znaczyć cokolwiek wobec matczynej troski
o zaprzeszłej stylistyce uczuć?
Gdzieś we mnie, jawę, sen, zmory bezsenności
piekły łzy Twego różańca.

Teraz kocham. Jestem kochany.
To są słowa najprostsze, ale i najbardziej
niezwykłe. Patrzę na Twój nagrobek:
– tanie granity, których kształt dyskutujemy z kamieniarzem.
Nie jestem czeladnikiem płaczu.
Odnajdziemy się na końcu drogi,
w szlochu pojednania padniemy sobie w ramiona.
Obowiązuje założenie:
– Bóg mnie nie potępi

 

Stacja V: Pomoc wymuszona prawem                                

Wracasz umęczony pracą w winnicy
czy trudem nagabywania klientów
dla firmy od ochrony mienia.
Wracasz do domu, do żony i dzieci,
do zacisza netu i ciepła „świętego spokoju”.
To nic, że kraj jest okupowany. Da się żyć. Da się spełniać.
To nic, że kraj jest  wolny na pozór,
ten pozór przecież życiodajnie
stwarza przestrzeń oddechu.

I nagle na ulicy korek gigant: – wataha pretorian,
jakiś skazaniec pada pod brzemieniem narzędzia swej męki.
I to właśnie ty masz Jemu pomagać. Nie chce się.
Ale pretorianie. Nie jest to miłe. Ubiczowany, opluty,
brudny potępieniec. To ponoć Jezus.
Nic to właściwie ci nie mówi. Coś tam słyszałeś.
Byłeś na paru kazaniach. Nawet ktoś w Jego Imię
ciebie ochrzcił i namaścił olejami. Ale dlaczego ty?
Są pretorianie. Jest tłum. Jak odmówić.
W twych uszach jeszcze brzmią słowa
„… którzy pragną sprawiedliwości…”
Trzeba by protestować, krzyczeć: – Niewinny!
Ale są pretorianie. Jest tłum.
Cóż… masz dom, masz obowiązki.
Jak pomożesz będziesz tam szybciej…
Obiad, net, ciepło

 

Stacja VI: Weronika ociera twarz Niewinnego

Jak mówić o postaciach,
które tak bardzo nie zaistniały
(a są konieczne), że trzeba je było
rzeźbić w kruszcu legend?

Żydowska kobieta zwana Weroniką
powstała ze strachu wiernych, że w ich sercach
dla sprawiedliwego nie ma krztyny litości.

W geście otarcia twarzy
zapewne nie chodziło o wizerunek Zbawiciela.
Jego ziemska twarz nie zmienia dogmatyki.
Lecz Wizerunek przetrwał w formie Całunu i Chusty,
zaprzecza, że to dewocyjny humbug:
–  akty okrucieństwa dalej
są żywe i płodne.

Dziś Weronika dba o garderobę,
kosmetykę swego odbicia w lustrze
i zamiast gestów dobrej woli
woli dary trzech królów.
Pieniądz daje wolność

 

Stacja VII: Upadek drugi

Kiedy upada się po raz drugi,
powtarzalność daje asumpt do myślenia:
– trzeba by uznać życiodajność dogmatu pokory.

Tylko ona dozwala przyjąć dar
jako dar.

W niej układ jaźni
trawi hostię świtu,
ciśnienie światła
zrywa błonę z źrenic –
odkaża się ust otchłań.

Pokora
pełna kornej uwagi,
poza litością i praw
fałszu,
roznieca całopalną miłość –
życia wciąż ponad
życiem.

I pod butem świata nie kurczy się
ludzki robak  – ona
(jakże okrutnie!)
jego byt

rozprzestrzenia

 

Stacja VIII: Niewiasty płaczą

Niewiasty płaczą, mężczyźni milczą.

Rzucam się na perły wiary
jak stado wieprzy, w które Zbawiciel
wcielił demony z opętanego; – jak psy
gryzę święte.

Z odpryskiem szlachetnej materii
w racicy, z kęsem świętego
w jelicie
idę w odwieczny las powszechników
po ziołach fantomów istnienia.
Gorszę higienistów.

Padło ziarno, padł plew –
w plugawą
koleinę drogi człowieka,
bruzdę ugoru.

Płaczcie kobiety, niech wasz lament
otworzy mężom usta.
Niech wstyd swego wstydu
ujawni wyznanie

 

Stacja IX: Powielanie upadków: – po nic, do czasu

Jeśli ktoś upada po raz trzeci, znaczy, że powstał
po pierwszym, drugim i szedł… dalej szedł. Znaczy,
że zawsze powstać można.
W oczach Boga.
Trudniej w oczach drugiego człowieka.

Jeśli Bóg upada po raz trzeci, znaczy nieskończony,
daje znak do wzlotu na kolana.

Nie jest istotne czy to bruk Jerozolimy,

zimny prysznic izby wytrzeźwień, biuro lobbysty,
łomot serca o dębowy parkiet luksusowej willi,
ściółka z rozbitego fajansu w kuchni blokowej klatki:
– wola i łaska, ich rozumienie.

Patrzą na mnie oczy z obrazów,
które malowałem. Patrzą tak, że nie mogę
znieść ich wzroku. Ach, ten zwyczaj
zbytniego przykładania pędzla
do organu widzenia!

Czuwam, czekam na właściwy moment,
przegrywam, ale mimo to
wzrastam

po nic.
Do czasu

 

Stacja X: Obnażanie Niewinnego

Rzucili kości o szaty.
Zawisł nagi. Przepaski na biodrach
wizerunków są obyczajną litością
po czasie. Rozważa się nagość
nie chciwość egzekutorów wyroku,
najmitów sądowej zbrodni.

Pieniądz wypiera Boga ze świata ludzi:
– święta Giełda cudów pełna, święty Buisnes
lewitujący nad „parkietem”, akcje życiodajne, 
obligacje jak pewność zbawienia,
fundusze inwestorów niby zakład Pascala
to wszystko króluje na portalach wartości.

Więcej pieniądza, więcej towaru,
mniej Boga.
Postulat biedy byłby nie na miejscu.

I ty, i ja, zwykli ludzie
jesteśmy nawozem mamony,
gruzem kamieni wieży Babel.

Pomyśl o chciwości ubogiego,
pożądaniu rzeczy, które są
bliźniego

 

Stacja XI: Krzyżowanie Niewinnego

            To straszne znać Boga a nie kochać Go

                          Thomas Merton

Ukrzyżowano Pana, współcierpię:
– idą gwoździe między palce
w bok włócznia kaskadera
Tylko tyle potrafię, wyznaję….

Rozum, który nie jest rozumny.
Serce, któremu brak serdeczności.
Honor pozbawiony godności.
Żelazna wola wyzuta z męstwa.
Miłość, która żąda i skazuje
na obojętność rzeczy.

A tam przeszła cierpliwość tkaczy arrasów
lub matki krnąbrnego syna:
– obosieczny oręż modlitwy.

W Dzień Miłosierdzia
ciężko zrezygnować ze szklanki chłodnego piwa.
Łatwiej polecieć do Fatimy,
niż pośród znajomych parafian
klęczeć na różańcu, czy adoptować dziecko,
którego narodzenie jest faktem poddanym
sceptycznej obróbce.

Oto praktyka życia
w pigułce wczesnoporonnej

 

Stacja XII: Umieranie w hańbie

Bóg cierpiał i umarł: Wykonało się.
Hańba śmierci winna zamknąć sprawę Jego istnienia,
dowodów na niewidzialne trwanie i sprawczą siłę.
Te wszystkie łańcuchy przyczyn, maniakalne liturgie –

Ale dopiero po wiekach teologowie milczenia Boga
przegrali z fanami Jego Cierpliwości.
Uzbrojeni po zęby w źródłowe cytaty,
głosiciele Sądu, skonali na łonie lobby
nieskończonego miłosierdzia Odkupiciela.

Promuje się rozwój Objawienia, Jego historyczność:
– teorie niezmiennej woli Stwórcy
wkłada się między bajki.

Mecz był na jedną bramkę.
Toczył się niespełna pół wieku.
Gnuśna nadzieja to optymalny wariant
rozwiązania problemów
nie do rozwiązania.

Ogół jest zadowolony. Diabeł też.
Swoim funkcjonariuszom dał premię.
Ogół stał się szatanem.

Ja i ty, wszyscy; nieustannie – w dzień, noc,
choć wiemy o tym, a nikt się nie przyzna,
odrąbujemy rękę Chrystusa, którą On
odrywa od Krzyża, aby nas podnieść,
błogosławić. Wszyscy jesteśmy
hańbą

 

Stacja XIII: Zdejmowanie z krzyża

Stało się. Teraz obrządek.
Ostatnia posługa żywych dla martwych.
Ojciec Go opuścił. Wykonało się.
Noc jest blisko. Znowu trzeba się spieszyć.

Mało wiemy o miłości Najwyższego:
wydaje się nam zupełnie niepojęta,
bądź wzięta z cukru kazań.
Ludzki język może ją określać
w kategoriach wyrafinowanego okrucieństwa.
On – Bóg, ona – dusza
złudna koniugacja płci.

Bóg nie jest małżonkiem duszy –
Wiedział to św. Jan od Krzyża,
ale i on, zagubił się w martwym pięknie
Pieśni nad Pieśniami.
Nikt też nie zmusza nas do aktu
bezrozumnej prośby lub dziękczynienia
zwanego modlitwą.

Kiedy miłość była miłością
po grób, duchowe alegorie
korzeniły się w zbiorowości.

Logika wiary nie poddaje się sylogizmom,
lepiej analogii. Miłość Boga
daleko leży od miłości ludzi, rzadko wchodzi z nią
w fizyczny stosunek.

Dla wieczności
to mniej niż mało, dla ciała
zdecydowanie
za dużo

 

Stacja XIV: Składanie w grobie

Kamień na grób. Jego ciężar
rozbija różowe okulary. Nie na wyjścia. Noc,
która zapadła dla samej esencji ciemności.

Wspomnienia przyjaźni wzruszają ramiona
i nawet nie pragniesz kobiety;
odtrąca anonimowa ciemność
kinowych sal, a jedynym miejscem azylu
staje się deska sedesu; unikasz dobra
wyrządzanego przez ludzi,
bo znasz konieczność nadpłaty.

Nie potrafisz walczyć o łut spokoju
potrzebny, aby z uwagą odejść od zmysłów; 
wódka straciła smak zapomnienia;
jest wszystko jedno i we wrogu nie uznajesz wroga,
a kiedy tknięty tym do żywego
plunie ci w twarz – nie otrzesz śliny
z poniżonego uśmiechu.

Ktoś, kto z mozołem bólu, to wszystko
wyliczył, żyje dalej.

Jeśli tak, to można potwierdzić,
że świat jest najlepszym z możliwych:
– walczą
pazury nadziei

 

Stacja XV: Powstał z martwych

Jest szósta rano. Rześki poranek. Biją dzwony.
Kroczymy dumnie za ministrantem z krzyżem,
za feretronami, proboszczem, któremu ręce
mdleją pod ciężarem monstrancji
sprzed wieków. Jesteśmy wierni, jesteśmy wybrani.
Okrążamy po trzykroć kościół o cysterskim prezbiterium,
barokowej nawie i kamiennej wieży, której mury
mają metr grubości. Alleluja!
Prawdziwie powstał…

Kroczymy po betonowej kostce kościelnego cmentarza,
a modlitwy przodków unoszą nas hen… w górę.
Jesteśmy, będziemy za rok.

Nasz krzyż jest dzisiaj dziwnie lekki.
Był doskonałym symbolem metafory;
– dalekiej osobie, której ja
mówi Ty. Figurką stylu, murem błękitu,
który w niepojętych serca ostępach
o ścianę płaczu dźwięcznie odbija słów
pstrokate piłeczki.

Tak, chciałem tylko podrzucić kukułcze jajo
zmęczenia samym sobą, Krzyż uczciwie dociążyć
i uciec. A zaczynam znów
od nowa.

U Twoich stóp, Panie, boleśnie wije się
ma ścieżka
błotna, stroma.

Na ścieżce Pana
chociaż obuwie trzeba mieć
czyste.

Rafał JAWORSKI

Rafał Jaworski ur. w 1952 r. w Sławkowie. Wydał książki siedem tomików wierszy, ostatnio: Wiersze które trudno sądzić  za pedagogikę wstydu (2019), Aktywa, pasywa (2022), a także cztery zbiory esejów, ostatnio Miasto i rubieże słowa (2021) i Klucze do zbytniej prawdziwości (2023). Tworzy ikony i obrazy sakralne: trzydzieści kilka wystaw indywidualnych. (www.ikony.tychy.pl).

Recogito, rok XXV, marzec 2024