Rozmowy z umarłymi (50)

Stefan Kisielewski po raz ostatni na rue Surcouf 23, przed domem, w którym często gościł (Paryż, 1991) ©.Marek Wittbrot

Trzydzieści lat temu, 27 września, zmarł Stefan Kisielewski. Niecałe pięć miesięcy wcześniej pieszo przemierzał paryskie bulwary, ulice i uliczki. Znał je niemal na wylot. Chętnie zabierał ze sobą do kina albo jakiejś knajpy. Opowiadał o znajomych i nieznajomych, żywych i umarłych, zazwyczaj szukając jakichś pozytywów, a jednocześnie wyśmiewając się z przywar, dziwactw albo dwuznacznych postaw. Pozytyw często okazywał się negatywem i vice versa. Przeważała jednak życzliwość i ciekawość, otwartość na świat i ludzi.

Gdy w maju 1991 wyruszał z Paryża do Berna, dowiedział się o ciężkim stanie swojej żony. Chociaż nie chciał dać tego po sobie poznać, bardzo martwił się o Lidię. Próbował żartować z sytuacji, z tego, co go czeka po powrocie. Ale w jego słowach wyczuwało się wzrastające obawy i smutek. Powrót ze Szwajcarii do Polski okazał się ostatnią jego podróżą. Oznaczał konieczność skonfrontowania się z tym, co najtrudniejsze.

„Stefan mówi takie rzeczy, jakich nigdy w swoim życiu nie mówił” – zdradzał przez telefon w czerwcu 1991, po śmierci Lidii Kisielewskiej, Paweł Hertz. W lipcu, sierpniu i wrześniu tego samego roku wieści docierające z Warszawy nie były choćby o odrobinę lepsze. W ostatnich dniach swojego życia Kisiel nie próbował oszukiwać – ani swoich bliskich, ani siebie. Był w pełni świadomy, że koniec jest blisko. Zdawało się niekiedy, że sam, z powodu nieobecności Lidii i nieodwracalności tej sytuacji, nie może się go doczekać. Ale do końca nie wyzbył się swojej ironii, skłonności do obracania w żart tego, co śmiertelnie poważne i wykpiwania wszelkiej sztuczności, udawanej powagi czy zwykłej obłudy.

Od śmierci Stefana Kisielewskiego i jego ostatnich wędrówek po Paryżu minęło – jak sam by powiedział – szmat czasu. Jednak ci, którzy mieli szczęście poznać go bliżej, chyba zgodziliby się z konstatacją, iż w przypadku autora Sprzysiężenia i znakomitych felietonów dystans czasowy raczej uwyraźnia, nie zaciera, nie wymazuje, lecz podkreśla – chyba nade wszystko jego przenikliwość, rzetelność, uczciwość i dobroć. Trzeba by też dodać: umiłowanie tego, co nietuzinkowe, nieszablonowe, niezafałszowane, od początku do końca przemyślane, a zarazem otwarte na tajemnice istnienia i przemijania.

Od trzydziestu lat urodzonego i zmarłego w Warszawie czułego prześmiewcy z alei Szucha (przez wiele lat alei I Armii Wojska Polskiego) nie ma pośród nas. A przecież jest, bo trwa, porusza, skłania do refleksji nie tylko jego myśl (czy muzyczne kompozycje). Poza tym każda nieobecność i obecność odznacza się na wiele różnych sposobów. Ostatecznie zależy nie tylko od tych, którzy nie chcą pamiętać, że także ich biologiczny zegar nie stoi w miejscu i – jak kiedyś zwykło się mawiać – wybije ostatnią godzinę.

27/09/2021

Marek WITTBROT

Marek Wittbrot – w latach 1991-1999 prowadził „Naszą Rodzinę”, obecnie zaś jest redaktorem „Recogito”.

Recogito, rok XXII, wrzesień 2021