Rozmowy z umarłymi (3)

Bez tytułu (Brema, 2020) © Marek Wittbrot

Zmarły w 1936 – pochodzący z Jiczyna w Czechach, należących do austro-węgierskiej monarchii, uchodzący za najwybitniejszego satyryka obszaru niemieckojęzycznego w XX wieku, znany ze swojego sarkazmu i ciętego języka – Karl Kraus uparcie tępił Hetzjournalismus, tj. taki rodzaj dziennikarstwa, który zamienia się w polowanie na innych. Nie znosił szukania taniej sensacji. Naśmiewał się z tych, którzy piszą, bo nie mają nic do powiedzenia albo wydaje im się, że mają coś do powiedzenia, bo piszą do popularnych albo popieranych przez władzę pism. Działalność dziennikarska niektórych – według spiritus movens i wydawcy „Die Fackel” – przypomina kręcenie loków na łysej głowie. Autor Ostatnich dni ludzkości nie szczędził złośliwości tym, którzy płynąc z prądem udają koryfeuszy postępu, jak i tym, którzy dla kariery są gotowi pójść na każdy, najbardziej nawet zgniły kompromis. Do swojej grobowej deski nie przestał (nie tylko palcem) wytykać przyoblekających się w różne święte szaty. I winił ich za intelektualną i moralną korupcję, a zarazem za upadek – dziś byśmy powiedzieli – instytucji pożytku publicznego, jak i za upadek ducha.

Młodszy o dwadzieścia lat od redaktora „Pochodni” Joseph Roth – urodzony w Brodach na granicy Austro-Węgier i carskiej Rosji, równie szczęśliwie zeszły z tego świata, bo w 1939, tuż przed wyruszeniem Niemców do walki o tysiącletnią Rzeszę – pisał felietony do prasy, żeby przeżyć. Nie należał do największych prześmiewców, ale – owszem – grzeszył inteligencją, lekkością pióra, no i żydowskim pochodzeniem. W jednym ze swoich komentarzy do rzeczywistości (w tym przypadku 1920 roku), w tekście dla „Der Neue Tag” zajął się przemożną tęsknotą za ukrzyżowanym, zaprzęganym w jarzmo kultury materialnej, uśmiercanym z premedytacją i wyrachowaniem, wykpiwanym przez konsumpcjonizm duchem. Mimo płynących z lewa i prawa zapewnień, że chodzi o rozwój, o wyższe formy bytowania, nie był optymistą. Albowiem – jak zauważał – na ogół chodzi tylko o chleb i większości wystarczają igrzyska, jak i zmiana władzy na władzę. Chociaż tej z kolei, jaka by ona nie była, nie chodzi o nic więcej, jak o obronę swoich łupów. Wszystkiemu jest winne – zdaniem niepokornego pisarza – kainowe piętno bezbożności. „Brak ducha, który jako jedyny obdarza trwałością, i oddechu Boga, który może tchnąć w zjawiska odrobinę wieczności” – nie miał co do tego wątpliwości stały bywalec podejrzanych szynkwasów Wiednia, Berlina i Paryża – doskwiera wszystkim. Ale światu i tak wydaje się i jeszcze długo wydawać się będzie, że potrzeba silnej ręki, a nie silnego ducha.

Ciekawe, co dwóch wytrawnych obserwatorów europejskiej sceny wydarzeń – dramaturg i publicysta, którego zawał serca w wiedeńskiej Café Imperial uchronił od widoku nazistów wiwatujących na cześć Führera, jak i pisarz i dziennikarz, któremu nadużywanie trunków w paryskiej Café Tournon pozwoliło niedoczekać przemarszu niemieckich żołnierzy przez Pola Elizejskie – powiedziałoby, a raczej napisało, patrząc na różnorakich, samozwańczych obrońców (narodowego) ducha z początku XXI wieku.

13/09/2020

Marek WITTBROT

Marek Wittbrot – w latach 1991-1999 prowadził „Naszą Rodzinę”, obecnie zaś jest redaktorem „Recogito”.

Recogito, rok XXI, wrzesień 2020