Ksiądz Witek

Witold Urbanowicz (Paryż, 2017). Fot. Anna Sobolewska © Recogito

Kolorysta

W dawnej polszczyźnie to słowo oznaczało kogoś skłonnego do barwnych opowieści. Takiego człowieka anegdot, dowcipów, krótkich historii, który skłonny jest poświęcić prawdę nie w złej mierze – ale – ku rozbawieniu słuchaczy. Dla ich czystej radości, krótkiego momentu, kiedy pointa trafia w sedno. No, trochę blagiera. Ale zanim odrobinę lepiej poznałem Witka z tej właśnie, uroczej strony, najpierw objawił mi się jako kolorysta malarz.

Można różne rzeczy sądzić o jego obrazach. Moim pierwszym – bardzo ciekawym odkryciem było właśnie to – że w swojej sztuce malarskiej jest właśnie kolorystą. Lubi nim operować, lubi, aby w warstwie wizualnej kolor był ważnym elementem dzieła. To dzisiaj rzadko spotykane. Obcując od lat ze współczesnym malarstwem – widzę jak coraz bardziej ucieka ono od koloru. Jakby to był grzech ciężki. Jakby kolor dozwolony był już tylko w reklamie, photo shopie. Witek nie ucieka. Eksperymentuje z barwami, miesza je, szuka zaskakujących efektów. Jakby radość obcowania ze światem – bez mocno wyeksponowanych barw – była niepełna. Rozumiem go. I rozumiem tę postawę don Kichota. Ma w nosie mody, trendy, kierunki. Uprawia swoją sztukę z radością i pasją. Nie jako zarozumialec, ale jako ktoś głęboko rozkochany i w świecie i w tradycji sztuki, którą zna doskonale.

Lotnik

Parę razy byłem w pokoju – pracowni Witka. Prócz ogólnego chaosu – jak u każdego artysty – zobaczyłem niebywałą koncentrację rozmaitych elektronicznych przyrządów. Jako człowiek, który urodził się na początku drugiej połowy ubiegłego stulecia – nie bardzo to wszystko umiałem rozpoznać. Ale wyjaśnienia gospodarza trochę mi przybliżyły wirtualną rzeczywistość. Komputer, jakaś specjalna konsola, duży ekran, chyba też głośniki. Otóż Witek – zapewne od dzieciństwa – marzył o lotnictwie. Po prostu, żeby być pilotem. To się nie zawsze udaje. Został księdzem, artystą, malarzem i rzeźbiarzem. Atmosfera jego pracowni, pełna zakamarków, nieukończonych prac, katalogów to tylko dopełnienie jego powołania, nie na pokaz, po prostu jego życie. Nie pokazał mi jak lata. Na jakich maszynach? Śmigłowcach? Odrzutowcach? Helikopterach? Szybowcach? Ale jest to do wyobrażenia. Po swoich obowiązkach duchownego, także artysty – Witek włącza całą tę podniebną maszynerię. I Odlatuje na symulatorach lotu. Jak do tej pory szczęśliwie lądował. Idę o zakład, że w swoim dzieciństwie nie tylko patrzył z utęsknieniem na samoloty przelatujące nad jego rodzinną miejscowością. Na pewno gdzieś, kiedyś podejrzał projekty Leonarda da Vinci – machin latających. Jego wierność temu marzeniu jest poruszająca. Nawet mu zazdroszczę. Nie mam takiej aparatury. No i – poza wszystkim – mam lęk wysokości.

Rzeźbiarz

Witek uprawia rzeźbę. Małe formy. No bo któż – przy paryskim Rue Surcouf – zapewniłby mu pracownię, koszty odlewów – i tak dalej. Mała forma jest jednak wcale nie gorsza – z zasady – od monumentalnej. Do najpiękniejszych prac Witka zaliczam różne wersje Chrystusa. Jak gdyby spętanego formą materii. Jak gdyby ograniczonego materią fizyczną człowieczeństwa. Tutaj Witek okazuje się głębokim teologiem. Może wybór wcielenia, wybór pozostania w ciele ludzkim – wcale nie był dla Boga ani taki łatwy, ani tak oczywisty? Jego rzeźby, nieuładzone, rozedrgane – zadają to pytanie wiele razy. Nie da się ich zapomnieć.

Gaduła

Witek lubi rozmowę. Kameralną. Lubi gdy przychodzą do niego goście. Kawa i kieliszek czegoś mocniejszego to rytuał, ale istotne jest spotkanie, nie poczęstunek. Rozmawia się o sztuce, o Kościele, o polityce, o Polsce, o Francji. O Świecie. Jest ironistą, bywa prześmiewcą, zawsze pozostaje na gruncie realizmu. Jak gdyby się naczytał świętego Tomasza z Akwinu – chrześcijańskiego ucznia Arystotelesa, który przecież pouczał nas, że niczego nie ma w intelekcie, czego najpierw nie było w naszych zmysłach. Dotyczy to także Boga. Poznajemy go poprzez codzienne doświadczenie bardziej, niż przez idee. Zwłaszcza te wydumane.

Szyderca

Czasem Witek bywa szydercą. Nikogo nie poniża, ale swoją ocenę pyszałków, archontów, snobów, świętoszków – potrafi ująć tak celnie, że właściwie trzeba by to zapisywać złotymi literami. Gdybym był szefem dużego tygodnika – dałbym wiele, by namówić go na cotygodniowy felieton. Okiem księdza, malarza, rzeźbiarza, lotnika. Okiem Sokratesa. No właśnie – Witek jest dla mnie kimś w rodzaju Sokratesa w sutannie. Zadaje wiele istotnych i kłopotliwych pytań. Bardzo często odpowiedź może być tylko jedna – że król jest nagi. To znaczy, że prawda jest poza pozorami, poza powszechnie aprobowaną konwencją. Poza wygodnym stereotypem. Tak jak dzisiaj mówi o tym papież Franciszek.

Krasicki

U Witka – przy Rue Surcouf – byłem ostatnio w 2015 roku – zresztą tuż przed krwawymi zamachami w Paryżu. Pokazał mi swój cykl rysunków – z dymkami jak w komiksach. Stworzył, czy też jeszcze tworzył coś, co zdecydowanie wygląda na Monachomachię. Widać w tym jego niebywałe poczucie humoru, autoironię, ostry żart. Nie wiem, czy kiedykolwiek zdecyduje się na opublikowanie tej arcyzabawnej serii. A – gdyby opublikował – co by na to powiedzieli jego przełożeni, u których poczucie humoru nie jest chyba największą cnotą. Cóż, Witek nie jest biskupem, jak nasz wielki pisarz Oświecenia. Co konstatuję z pewną melancholią.

Paweł HUELLE

Paweł Huelle. Urodził się 1957 roku w Gdańsku. Pisarz i krytyk literacki. W latach 1994-1996 dyrektor Ośrodka Gdańskiego Telewizji Polskiej. Autor książek: Weiser Dawidek (1987), Opowiadania na czas przeprowadzki (1991), Wiersze (1994), Pierwsza miłość i inne opowiadania (1996), Mercedes Benz (2001), Byłem samotny i szczęśliwy (2003), Castorp (2004), Ostatnia wieczerza (2007), Opowieści chłodnego morza (2008), Śpiewaj ogrody (2014). Jest również autorem słuchowisk radiowych i sztuk teatralnych. Jego pierwsza powieść wyróżniona Nagrodą Fundacji im. Kościelskich i miesięcznika „Literatura” uznana została za jedno z największych wydarzeń literackich lat osiemdziesiątych. Jego książki były tłumaczone na angielski, białoruski, bułgarski, chorwacki, czeski, fiński, francuski, hebrajski, hiszpański, litewski, niderlandzki, niemiecki, norweski, portugalski, rosyjski, serbo-chorwacki, słoweński, szwedzki, węgierski, włoski i rumuński. Mieszka w Gdańsku.

Recogito, nr 82 (styczeń-czerwiec 2017)